Oferty dnia

Polska - Na pasie Łowicko-Łęczyckim... - relacja z wakacji

Zdjecie - Polska - Na pasie Łowicko-Łęczyckim...
Poprzednia moja letnia galeria zdjęć w klimatach „ogrodowo-zegrzyńsko-otwockich” zrobiła się nieco zbyt obszerna w fotki, a wiem, że „od ich nadmiaru” nie ogląda się zdjęć zbyt wygodnie, więc postanowiłam rozdzielić nieco moje foto-strzały i umieścić kolejna eskapadę osobno;
Tym razem, korzystając z pięknych letnich wrześniowych dni i przymusowego urlopu, który w tym roku mocno mi się skumulował jeszcze z ubiegłorocznym, co razem stworzyło okazję do krótkich wycieczek, wiec powłóczyliśmy się trochę po Mazowszu zachodnim;
Odwiedziliśmy plac budowy pokazywany chyba w zeszłym roku przez naszą portalową Danusię i postanowiliśmy zobaczyć jak idą prace remontowe wspaniałego pałacu Sobańskich w Guzowie, który już z daleka zachwyca, bowiem wygląda niczym jak zamek z nad Loary…
Prace wykończeniowe jeszcze wciąż tam trwają, choć już widać jak sporo zostało zrobione (porównując zdjęcia Danusi) ; jeszcze trochę zostało do zrobienia na zewnątrz, ale to już naprawdę końcóweczka; robota naprawdę wre;, widać kilka ekip naraz łącznie z trwającymi z tyłu pałacu pracami ogrodowymi….; obiecałam sobie , że jak już wszystko się zakończy i otworzą tam część hotelową, to z przyjemnością pojadę tam aby popodziwiać pieczołowicie zrekonstruowane wnętrza;

Jadąc dalej skręciliśmy z trasy do Soboty 😁 choć zapewniam Was, że tego dnia był wtorek😵 ;
wystukałam w telefonie szybko jakąś aplikację, że znajduje się tam renesansowy dwór murowany Zawiszów, tzw „Zameczek” , niestety na miejscu okazuje się że furtka do zaniedbanego parku, na terenie którego znajduje się ów Zameczek jest totalnie zakluczona 😩 , a miejscowy przechodzień informuje nas, że teraz jest zamknięte, że od niedawna nabył to jakiś nowy właściciel (firma gastronomiczna z Nieborowa) i ma być przeprowadzony remont obiektu, ale co? kto? i kiedy? – nie wiadomo….

tak więc robimy zakręt i opuszczamy Sobotę, ale po drodze zatrzymujemy się obejrzeć dwa zabytkowe kościółki : pierwszy zaskakująco stary, 500 letni zabytkowy kościół Piotra i Pawła zbudowany w stylu gotycko-renesansowym ufundowany przez kanclerza wielkiego koronnego Tomasza Sobockiego (stąd chyba ta nazwa: Sobota ?) ; drugi malutki i uroczo wiejski, drewniany kościółek o konstrukcji zrębowej, zbudowany w XVII wieku z podobno rokokową amboną, ale nikt z nas jej nie widział, bo kościółek jest oczywiście zamknięty na cztery spusty;

Prosto z Soboty wjeżdżamy do … Piątku 😜, tak… to taki nieco „tygodniowy” region😜, choć do kolejnej: Środy jest stąd kawałek drogi… 😄, więc Środy Wam nie pokażę 😵 ; w samym Piątku niczego takiego nie ma poza tym, że jest to ponoć geometryczny środek naszego kraju wymierzony przez jakieś spec-fachury, więc nie kwestionujemy, środek-to środek, mamy stąd więc wszędzie tak samo daleko... 😅; zatrzymujemy się tam dosłownie na przysłowiową minutkę i jedziemy dalej…
*******
Gdzieś tak między Piątkiem a Sobotą ( ale fajnie to brzmi 😄) znajduje się duży, ładny, klasycystyczny Pałac w Walewicach, zbudowany w latach 1773-1783 dla samego imć szambelana króla Stanisława Augusta Poniatowskiego - Anastazego Colonna-Walewskiego, którego 3-cią żoną była młodziutka Maria z Łączyńskich- znana światu jako hrabina Walewska- najsłynniejsza metresa cesarza Napoleona Bonapartego!;

To właśnie tu, w tym pałacu narodził się 4 maja 1810 roku syn Marii Walewskiej i Napoleona - Aleksander Colonna-Walewski, (późniejszy ambasador Francji w Wielkiej Brytanii i minister spraw zagranicznych Napoleona III) , który z wiadomych powodów nie mógł nosić nazwiska swojego ojca, jako jego bękart, więc nosił nazwisko męża matki, który wiedział doskonale, że w żyłach małego Olka nie płynie jego krew, ale go bez sprzeciwu „usynowił” i nawet nieco popychał własną żonę w cesarskie ramiona wierząc, że zakochany władca będzie łaskawszym okiem spoglądał na kraj swojej ukochanej, który jest pod władzą zaborców.;

(a sama Marysia? no cóż… w sumie to co się dziwić młodziutkiej Marysieńce? , że idąc do ołtarza ze starym ( 53 lata starszym od niej!) i brzydkim hrabią – w dodatku zmuszona do tegoż mariażu przez matkę i brata, roniła łzy rozpaczy i obrzydzenia 😨 i … szybko znalazła pocieszenie w ramionach Napoleona ( który bądź co bądź urody Adonisa też nie miał 😏 - był bardzo niski, kurpuletny i też znów wcale nie taki młodzieniaszek ( starszy od Marii o 17 lat!) , no ale był ponoć niezłym „czarusiem” 😘 i potrafił bałamucić kobiety – tak, że leciały jak pszczoły do miodu 😊 !

No dobrze… wiem, że zbaczam z tematu, i że te moje „pikantne historie czasów dawnych”, które swoją drogą uwielbiam, Was mogą jednak całkowicie nudzić, więc wracajmy do rzeczy ciekawszych – do zwiedzania 😊

Jako ciekawostkę wspomnę tylko jeszcze , że ponad 50 lat temu tu, w walewickim Pałacu zrealizowano zdjęcia do filmu komediowego „Marysia i Napoleon”, a 13 lat później Walewice posłużyły jako plener filmowy do serialu „Rodzina Połanieckich”, więc to taki nieco ”filmowy” pałac...

Obecnie pałac jest nieco podupadły, wprawdzie nie jest w jakiejś ruinie, bo dbają tu o niego jak mogą (jak na państwową instytucję, więc wiadomo skąd ta ”podupadłość” 😊) ; obecnie działa tu Stadnina Koni Walewice należąca do Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa, spółki Skarbu Państwa, ale jak właścicielem takiej „podrzędnej placówki” jest Skarb Państwa, to wiadomo, że nie dba o to należycie, więc nadgryzienie zębem czasu jest tu zewsząd widoczne.

W pałacu do dziś znajduje się część wyposażenia i mebli po ostatnich właścicielach jako wystrój apartamentów ( w tym apartament napoleoński z niezwykłymi starymi tapetami) ; znajdują się tu też m.in. restauracja, pokoje hotelowe dla gości a także klimatyczna piwnica – miejsce spotkań, biesiad i odpoczynku i oczywiscie biura oddziału terenowego Óśrodka Wsparcia Rolnictwa, gdzie w ładnych, historycznych wnętrzach urzedasy wspierają rolnictwo - aż się kurzy!
******
Jedziemy dalej…docieramy do Tumu i co ukazuje się przed naszymi oczyma? – ano na totalnym pustkowiu, dosłownie w polu kapusty 😊 ( zresztą bardzo swoją drogą ozdobnej) wznosi się potężna romańska budowla!!!

Wokół takie „zadupie”, że tylko wiatr tu hula 😊 , a pośrodku tych wiatrów i kapuścianych liści oto i ona – ukazuje się nam wielka Archikolegiata NMP i św. Aleksego w Tumie – jak objawienie! (dziś to archikolegiata łęczycka) – kościół wzniesiony w XII wieku, znajdujący się w pobliżu bardzo dawno istniejącego tu wczesnośredniowiecznego grodu, po którym nie ma tu już rzecz jasna śladu!

Bez wątpienia świątynia ta należy do najlepszych przykładów architektury romańskiej w Polsce. Według starszych badań z fundacji Bolesława Chrobrego i z udziałem świętego Wojciecha powstało tu pierwsze w Polsce (założone prawdopodobnie w 997 roku) Opactwo Benedyktynów pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny i św. Aleksego; konsekracja tego kościoła, być może jeszcze w pełni wówczas nieukończonego, odbyła się 21 maja 1161 roku! - no trzeba przyznać, że swoje latka ma! i wrażenie wielkością robi!

Żywe w średniowieczu na ziemi łęczyckiej legendy i podania dotyczące diabła Boruty związane są także z budową tej kolegiaty; jedno z takich podań mówi, że widoczne na krawędziach ścian wieży wgłębienia to ślady pazurów Boruty, który nie chciał pozwolić na postawienie kościoła i próbował przewrócić jego wieże 😊; niestety, ale nasze uwielbienie do wycieczek w zwykły dzień w środku tygodnia już poza wakacjami (co świetnie pozwala uniknąć tłumów i jednocześnie otwartych atrakcji 😊 ) mści się na nas po raz enty…, bo świątynia jest zamknięta na głucho; nie obejrzymy więc z pewnością bardzo ciekawych romańskich wnętrz….

W Tumie, dosłownie vis a vis Archikolegiaty w malutkim zagajniku chowa się wśród drzew malowniczy, malutki modrzewiowy kościółek ⛪ Św. Mikołaja zbudowany 600 lat później niż Kolegiata; który powstał jako parafialny kościół „zastępczy” w czasie przebudowy potężnej sąsiadki w 1761 roku.
Ten XVII-wieczny kościółek przy stojącej obok potężnej świątyni może nawet zostać nieopatrznie niezauważony w gąszczu liści, ale dla mnie wychylająca się wśród drzew sygnaturkowa wieżyczka nie może przecież zostać pominięta…, została więc wypatrzona 👀 ; uwielbiam oglądać takie drewniane, małe wiejskie kościółki, uwielbiam je fotografować i napawać oczy ich urodą; jest coś nieokreślonego… magicznego w drewnianym budownictwie sakralnym, więc z przyjemnością połaziłam wokół , ale niestety kościółeczek - jak wszystko w zwykłym tygodniu, był zamknięty na cztery spusty 🔐 więc figa z makiem z oglądania środka.... 😠

******
Jadąc z Tumu po drodze mijamy w malutkiej wsi Kwiatkówek jakiś widoczny z samochodu tuż przy drodze - Skansen, więc zajeżdżamy tam, a okazuje się, że jest to Łęczycka Zagrody Chłopska, jako mały oddział Muzeum Etnograficznego w Łodzi; zagroda ta powstała stosunkowo niedawno, bo odwiedzający mogą ją ogladać dopiero od 2013 roku; znajdziemy tu dosłownie dwie chałupy z tradycyjnym wyposażeniem z przełomu XIX i XX wieku, wiatrak koźlak oraz kilka budynków inwentarskich (obora, stajnia, chlew, piwniczka ziemna, oraz szopa na torf) i niewielką stodołę; a co ciekawe, ma tu jeszcze powstać w przyszłości rekonstrukcja grodu łęczyckiego, więc może warto się będzie skusić i odwiedzić kiedyś jeszcze to miejsce przy okazji jakiejś dalszej trasy?

Oprócz tego warto tu zobaczyć także elementy małej architektury sakralnej jak kapliczki, rzeźby ludowe, ule itd… ; może na tle innych, bardziej ”wypasionych” skansenów w Polsce-
ta zagroda nie zrobi jakiegoś specjalnego wrażenia, ale dla lubiących klimaty etnograficzne wizyta w tym miejscu z pewnością przeniesie ich na chwilę do czasów dawnej łęczyckiej wsi.

******
No i dotarliśmy do dzisiejszego celu naszej wycieczki- do Łęczycy, ale powiem Wam, że nieco już „umęczyliśmy” się tym jeżdżeniem i łażeniem od rana… zwłaszcza, że tego dnia (15/09/2020) zrobił się znienacka okropny, ponad 30-stopniowy upał ! a do Łęczycy dotarliśmy w najgorętszym momencie dnia (ok 13,30), więc chwilowo odechciało nam się łażenia….; na rynku szukamy więc jakiejś knajpki, baru, ogródka piwnego… czegokolwiek żeby tylko móc posiedzieć w cieniu przy czymś chłodnym… no ale niestety… nie znajdujemy niczego takiego… wszystkie takie „przybytki” są pozamykane, no panuje koronawirus!, więc… nie powinniśmy być zdziwieni?
Wypatrzyłam jakąś czynną lodziarnię, więc rzuculiśmy się na te lody jak wygłodniałe psy 😊 ; posiedzieliśmy przy rynku na ławeczce pod drzewkiem … i nieco ochłonięci po godzince idziemy w stronę zamku… a tam akurat- Ło Jezu – tłumiszcze rozwrzeszczanej dzieciarni! … jakaś szkolna wycieczka najechała akurat na zamek! – więc przeczekaliśmy moment aż wchłoną ich zamkowe mury i zmierzamy do kasy… a Pańcia w okienku mówi do nas z uśmieszkiem: zapraszamy za godzinę! weszła właśnie grupa, a kolejna zbierze się dopiero w ciągu godziny! No nie…. nie będziemy czekać… dziękujemy Pani bardzo! - nici więc z Boruty i zmykamy do upragnionego chłodziku… sztucznego wprawdzie ale jednak chłodziku - w autku 😊

******
Szczerze mówiąc jesteśmy już nieco znużeni… mamy dość na dziś a do domu mamy spory kawałek, decyzja więc: wracamy! Małż wbija w nawigację dom, a ja – hola, hola!, stopuję go ; no tak, wracamy wprawdzie , ale to nie oznacza tak dosłownie, że prosto do domu! - gdzieś po drodze na pewno coś się jeszcze znajdzie 😜 , grzebię więc w telefonie w poszukiwaniu czegoś ciekawego , ku „rozpaczy” mojego Małża, który jak małe dziecko „chce już do domu”! 😅 ;
No i oczywiście to „po drodze” musiało być okupione zboczeniem z trasy gdzies w bok; bo zamknięte odcinki remontowanych akurat dróg, i objazdy tychże poprowadziły nas nieomalże pod samo Kutno! 😅
- Chryste Panie, mówi Małż- coś Ty znów wymyśliła? a ja na to: jak to co? tu niedaleko jest Oporów, to jedziemy tam! – a co tam jest w tym Oporowie? znowu jakiś kościół? – znużenie i zmęczenie Małża powoduje, że włącza mu się „smurf-maruda” 😊 i zaczyna psioczyć 😊 , ale jak tylko wszedł do zacienionego parku i ujrzał oporowski, gotycki zamek mina mu nieco zmiękła 😊 ; mnie niestety wręcz odwrotnie, bo zamek okazał się być czynny w tygodniu tylko do godz 16! a my byliśmy tu 10 minut później! Wrr!!! no pech! - no i było tyle siedzieć na tym rynku z lodami!???? 😵 ;
- żeby jednak nie psuć sobie wrażeń i wycieczki, macham ręką i nie okazuję złości; no trudno… nie pierwszy i nie ostatni to raz, kiedy całujemy klameczkę 🔐 więc okazał nam się się nieco „oporny” ten Oporów! 😊 połazimy sobie więc tylko wokół zamku i po parku, a pięknie tam było… plenery wokół naprawdę urocze; cudna pogoda i malownicze odbicia zamku w wodzie – powodują nasz niekłamany zachwyt!

Zamek powstał w latach 1434-49 wzniesiony na sztucznej wyspie, usypanej pośrodku jednej z odnóg rzeki Słudwi; wnętrza kryją ciekawą ekspozycję wnętrz dworskich, które tworzą m.in. dzieła sztuki, wyroby rzemiosła artystycznego, porcelana - prezentujące kulturę szlachecką., ale niestety ich nie zobaczyliśmy… , buu… 😢, więc nie będę się rozpisywąc, może jeszcze kiedyś… w drodze gdzieś do … uda się tu wstąpić w godzinach jego otwarcia?

********

Z Oporowa mkniemy już ku domowi, ale apka w moim fonie pokazuje mi jakiś Pałacyk po drodze 😜, ; mój spokojny jak dotąd Małż - traci już jednak cierpliwość 😠; grzebiąc w telefonie wyszukałam, że tuż za Kutnem (no skoro już tu jesteśmy tak blisko ?) jest jeszcze jedno bardzo ładne miejsce warte odwiedzenia: to pałac o przesłodkiej nazwie Malina 😊, ale oczywiście Małż puknął się w głowę stanowczo vetując mój pomysł powrotu tam, bo minęliśmy już ten pałac jadąc do Oporowa (dla mnie nie byłby to żaden problem, to przecież tylko 13 km !, więc gdybym to ja rządziła tego dnia kierownicą, zapewne bym tam wróciła (choć wtedy nie grzebałabym w telefonie i w słodkiej niewiedzy pomknęłabym i tak dalej … 😜) no trudno się mówi … za późno znalazłam tę „Malinę” ( ale kiedyś tam jeszcze zapewne trafimy…) ; znalazłam za to coś innego po drodze, co obwieszczam „uszczęśliwionemu” Małżonkowi: no to jedziemy tam... do raczej mało znanego Pałacu w Sannikach! -a ten jest na trasie jeszcze przed nami 😵 (szkoda, że nie cyknęłam Małżowi wtedy fotki , hi..hi.., ale miał minę! 😅) Małż kręci tylko głową i pyta mnie , czy jadąc tam na pewno nie wylądujemy gdzieś w Poznaniu? 😊😜😵

Do Sannik zajeżdżamy już przy zachodzącym słońcu…
Stoi tam bardzo ciekawy architektonicznie Pałac - w dość rzadkim jak na te tereny -w typie włoskiej willi- jako przykład twórczości i przebudowy wybitnego architekta Władysława Marconiego;

W okresie średniowiecza Sanniki, podobnie jak i inne wsie na tych terenach, były jedną z osad służebnych książąt mazowieckich linii płockiej; tutejsi mieszkańcy trudnili się wyrobem sań, stąd nazwa tej miejscowości; potem właścicielami było całe mnóstwo różnych szlacheckich rodów i familii; ale nie sięgajmy aż tak daleko… wystarczy wspomnieć, że Pałac i te tereny od XVIII wieku należały do rodów Pruszaków i Sapiehów ( wiadomo, że dwa letnie miesiące wakacji 1828 roku - spędził tu 18-letni wówczas Fryderyk Chopin, zaproszony do domu swojego kolegi ze szkolnej ławy – Konstantego Pruszaka ( gdzie nawet wybuchł głośny skandal z guwernantką gospodarzy w roli głownej, która w te właśnie wakacje zaszła w ciążę, a jako sprawcę tej ciąży podejrzewano samego Fryderyka! 😵 , co okazało się jednak pomówieniem);

Niestety późniejsze złe inwestycje familii Pruszaków w cukrownie zmusiły rodzinę do sprzedaży zadłużonego majątku, który nabył Samuel Natanson, warszawski kupiec (ten od Fabryki Mydeł i Pachnideł) ; Ostatnimi właścicielami Pałacu aż do 1945 roku była wnuczka Samuela Natansona z mężem - małżonkowie Dziewulscy; po wojnie - zgodnie z dekretem o reformie rolnej Pałac odebrano właścicielom , który przeszedł na właśność nowej Polski i podzielił los tysięcy innych majątków…. a potem nastały „złote” czasy PGR-ów, które przez dziesiątki lat dokonały dzieła zniszczenia….
Dziś Pałac w Sannikach razem z pięknym 10-hektarowym parkiem świeci dawnym blaskiem- jest zadbaną instytucją Europejskiego Centrum Artystycznego im. Fryderyka Chopina z wydzieloną częścią muzealną po naszym największym kompozytorze;

Obecnie, od prawie 40 lat w Sannikach odbywają się regularnie koncerty chopinowskie z corocznym festiwalem „W krainie Chopina”, którym towarzyszy recytacja poezji w wykonaniu znanych aktorów, a także wystawy malarstwa, fotografii, rzeźby, lub grafiki , tak więc pałac żyje pełną parą, jest tu miejsce zarówno na działalność artystyczną, jak i na konferencje naukowe czy biznesowe, a w pałacowej oranżerii mieści się kawiarnia serwująca „szopenowskie łakocie” 😊. (Chopin był ponoć niezłym łasuchem😊, bo bardzo lubił słodycze, choć nie wszyscy biografowie o tym wspominają. Kawiarnia w pałacowej oranżerii w dni koncertów oraz soboty i niedziele w sezonie serwuje tu te szopenowskie łakocie; niestety my jesteśmy tu w zwykły wtorek, więc kawiarnia jest dla nas - oczywiście zamknięta!

I dobrnęłam do końca opisów wycieczki w te strony.... (na początku, jeszcze przed Guzowem zahaczyliśmy o jeszcze jeden ładny Pałacyk po drodze, o czym zupełnie zapomniałam napisać, ale nadrobię to na końcu przy opisie zdjęć!)

Jeśli znalazł się tu jeszcze ktoś, kto zechciał to sobie poczytać- to bardzo mu dziękuję! i wszystkim pozostałym również dziekuję pięknie!
Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Autor: piea / 2020.09
Komentarze:
Brak komentarzy.