Oferty dnia

Malezja - Malezja-Kuala Lumpur; Langkawi - relacja z wakacji

Zdjecie - Malezja - Malezja-Kuala Lumpur; Langkawi
KUALA LUMPUR – albo „szaleństwo kontrolowane”
Zima to czas za którym nikt nie przepada...no może dzieci i wielbiciele Świąt Bożego Narodzenia. Ja zimą tęsknię za ciepłem, słońcem... dlatego kiedy siostra zproponowała „szalony wypad w egzotyczne strony” czyli wyjazd na kilka do Kuala lumpur w Malezji powiedziałam tylko trzy słowa: „tak, tak, tak” !
Łatwo powiedzieć tak, ale co dalej? Jak to wszystko zorganizować, zaplanować, przemyśleć- kiedy każdego dnia trzeba iść do pracy; po powrocie zająć się jeszcze papierami ...szare życie. Jednak na szczęście jest internet; wspaniali blogerzy, strony... więc chcę tutaj podziękować z całego serca tym,
którzy pomogli mi podjąć decyzję oraz wszystko zaplanować, czyli autorom stron:
www.szukajackoncaswiata.pl
www.wayaroundtheworld.com
www.podrozemm.pl
www.travelbloggia.pl
a przede wszystkim autorce strony zuinasia.com która wspaniale opisuje realia życia w Malezji; miejsca warte zobaczenia oraz porady co zrobić, aby nie dać się „ograbić” :)
No więc pora przejść do szczegółów !
Wylot pod koniec stycznia 2019; lot liniami belgijskimi oraz liniami Etihad z 2 przesiadkami. Lot był męczący, ale końcówka czyli lądowanie w Kuala Lumpur wspaniałe. Samolot przebił się przez chmury i naszym oczom ukazał się widok „morza palm”, tylu palm w jednym miejscu nie widziałam chyba nigdy przedtem.
Malezja leży w Azji Pd-Wsch; składa się z części kontynentalnej oraz dwóch autonomicznych regionów na wyspie Borneo. Możemy tu przebywać na ważny paszport bez wizy do 90 dni.
Kraj znajduje się w strefie wilgotnego klimatu tropikalnego, więc przygotujcie się na temperaturę oscylującą między 24 stopniami C a 36 stopniami.
Niestety klimat jednocześnie sprzyja częstym opadom, które zwykle są przelotne; czasem zmieniając się w monsuny i tajfuny. Od września do grudnia właśnie trwa pora deszczowa; więc lepiej zaplanować zwiedzanie w innym terminie.
My zaryzykowałyśmy i byłyśmy tu na przełomie stycznia i lutego. Oczywiście nie muszę chyba pisać wytrawnym podróżnikom, że bez kremu z wysokim filtrem lepiej się tu nie pojawiać :)
Malezję zamieszkuje 30 milionów ludzi, z czego większość stanowią rodzimi Malajowie. Pomiędzy Polską a Malezją istniejesiedmiogodzinna różnica czasu. Zwiedzanie Malezji może być wspaniałym przeżyciem zarówno dla dorosłych-jak i dzieci. My z racji krótkiego urlopu skupiłyśmy się na Kuala Lumpur i najbliższych jego okolicach. Brałyśmy pod uwagę to, że Malezja jest krajem wyznawców islamu i choć pogoda rozpieszczała nas aż za bardzo wysoką temperaturą starałyśmy się ubierać właściwie do okoliczności. Malezja to państwo, w którym podczas krótkiego spaceru odwiedzić można krainy zamieszkałe przez trzy jakże różniące się od siebie nacje: Malajów, Chińczyków i Hindusów. Najwięcej jest oczywiście tych pierwszych, a to dzięki politycznym czarom Brytyjczyków, które opisywałem ostatnio. Ale niemal w każdej większej miejscowości znajdziemy Chinatown i Little India. W stolicy, od której zacząłem podróż po Malezji, chińska dzielnica to okolice Petaling Street. To nazwa jednej, konkretnej ulicy (a właściwie ulicznego targowiska), ale zwyczajowo, gdy ktoś mówi tu o Petaling Street, tak naprawdę ma na myśli całe tutejsze Chinatown. Chińczycy byli zresztą pierwszymi mieszkańcami Kuala Lumpur! Konkretnie: 87 chińskich górników, którzy w 1857 roku, dokładnie sto lat przed ogłoszeniem niepodległości Federacji Malajów, zaczęli wydobywać w okolicy cynę. Dzisiejsza malezyjska metropolia z Petronas Towers i dwoma milionami mieszkańców w połowie dziewiętnastego wieku składała się ledwie z tuzina chińskich chat na bagnistym brzegu rzeki Klang.
Ale nie zapominajmy o Hindusach, którzy stanowią siedem procent mieszkańców Malezji. Stołeczna dzielnica Little India znajduje się nieopodal Petaling Street (naprawdę: jeden spacer, trzy kultury!), nazywa się Bricksfield i po indyjsku jest pstrokata, głośna, przesiąknięta ostrym zapachem przypraw. A skąd wzięli się tu Hindusi? Tak jak i do innych zakątków Malezji i do innych kolonii brytyjskich, sprowadzono ich, gdy potrzebna była siła robocza. W tym konkretnym przypadku do budowy kolei. Walutą w Malezji jest ringgit malezyjski (RM) w przeliczeniu wart około 1 zł; więc robiąc zakupy nie musimy się trudzić, żeby sprawdzić ile złotówek już wydałyśmy. Bankomaty są dostępne w wielu miejscach, również w mniejszych miejscowościach. Malezja nie należy do najtańszych krajów azjatyckich; ceny są porównywalne do cen w Polsce. Jest sporo drożej niż w Tajlandii, w której byłyśmy w zeszłym roku.
.Jedzenie można spokojnie jeść w miejscach w których jedzą miejscowi; jedzenie jest pyszne i każdy znajdzie coś dla siebie: ryż smażony, kluski smażone, naleśniki indyjskie (roti), nasi lemak; nasz ukochana zupa – Wonton Soup. Ceny jedzenia wahają się od 5 RM za posiłek do 30 RM jeśli zdecydujemy się na dobrą restaurację. Co do komunikacji jest w stolicy Malezji bardzo dobra. Port lotniczy w Kuala Lumpur położony jest 65 km od miasta. Jest jednym z największych lotnisk w Azji Południowo-Wschodniej. Możecie dolecieć z tego miejsca bardzo tanio do Singapuru albo Hongkongu jeśli tylko macie wystarczająco dużo czasu i pieniędzy.Aby z lotniska dotrzeć do centrum Kuala Lumpur możecie wybrać jeden z trzech sposobów:* najdroższy czyli taksówka – koszt przejazdu około 150 zł * średnio drogi pociąg KLIA EXPRESS – koszt 55 zł* najtańszy czyli autobus – koszt 15 zł. Jesli jednak jedziecie w kilka osób mimo wszystko opłaca się zamówić taksówkę, a jeszcze lepiej jeśli macie zainstalowaną aplikację GRAB. Tak jak w Bangkoku wybrałyśmy taksówkę i w miarę szybko dotarłyśmy do naszego „domu w Kuala Lumpur” na kilka dni :) Co do komunikacji obowiązującej w stolicy Malezji to obejmuje ona kilka rodzajów transportu:kolejka monorail, metro LTR, pociąg KTM, szybkie autobusy oraz GOKL ( czyli autobusy darmowe) które obwiozą nas wokół miasta i przetransportują do najwazniejszych zabytków. Po centrum jeżdżą aż cztery linie:
GREEN LINE : KLCC – Bukit Bintang
PURPLE LINE : Pasar Seni – Bukit Bintang
BLUE LINE : Medan Mara – Bukit Bintang
RED LINE : KL Sentral – Jalan Tuanku Abdul Rahman
Kuala Lumpur to jedno z najszybciej rozwijających się miast Azji Południowo-Wschodniej. Miłej lektury :)
Trudno spisywać wrażenia tak ogólnie; zawsze łatwiej jest mi opisać mój pobyt w jakimś miejscu wspierając się planem zwiedzania który sprawdziłam w realu; dlatego też mój pobyt w Kuala Lumpur przedstawię w postaci takiego planu.
Dzień I 26 stycznia 2019r - sobota
Przylatujemy dość późno, jesteśmy zmęczone ponad 20 godzinnym lotem z 2 przesiadkami więc na ten dzień, a w zasadzie późne popołudnie przewidujemy tylko krótki wypad w okolice Petronas Tower, aby obejrzeć to „cudo nowoczesnej architektury” nocą. Z lotniska taksówką dojeżdżamy do naszego miejsca pobytowego na ten ośmiodniowy wypad do Kuala i Langkawi- wybieramy mianowicie Birdnest Collective Cafe&Guesthouse. Obiekt ma bardzo dobre opinie na Bookingu no i ta cena za pokój dwuosobowy z prywatną łazienką i sniadaniem- 130 zł od osoby ! Niestety jest położony blisko głównej ulicy więc proście o pokój którego okna nie wychodzą na ulicę; inaczej bez zatyczek do uszu nie zaśniecie!!!
Słynne Petronas Tower stały się wizytówką Kuala Lumpur i widnieją na większości tutejszych widokówek. Wieże są dwie – bliźniacze o wysokości 452 metrów; wybudowano je w między 1992 a 1998 rokiem. Oba budynki mają po 88 pięter. Na 41 oraz 42 piętrze znajduje się tzw. „Skybridge” czyli przejście łączące ze sobą oba wieżowce.
Podziwiamy je na razie tylko z zewnątrz; na wjazd na górę przyjdzie pora później. Do Petronas Tower dojedziemy metrem-linią nr 5 (Putra Heights-Gombak) i wysiąść na stacji KLCC. Po zobaczeniu tego miejsca udałyśmy się na odpoczynek.
Dzień II 27 stycznia 2019r - niedziela
Rano po śniadaniu wychodzimy z naszego hostelu i udajemy się najpierw do
* KL Sentral czyli po prostu dworca kolejowego, w holu którego znajduje się przydatny punkt informacji turystycznej. Pobieramy mapkę miasta i kilka przydatnych informacji, robimy fotki bo budynek sam w sobie jest ciekawy, a potem na piechotę przechodzimy do
* Kolejny punkt naszego programu zwiedzania to Meczet Masjid Negara ( wymawiamy mazdżid negara) czyli Meczet Narodowy. Możemy dojechać tu taksówką; koszt takiego przejazu powinien wynieść nie więcej niż 8-10 RM; ewentualnie dojść z powrotem do KL Sentral; podjechanie kolejką LRT do stacji „Pasar Seni”.
Tę muzułmańską świątynię wybudowano stosunkowo niedawno bo w 1965r; dla wyznawców islamu jest on najważniejszym meczetem w całej Malezji. Budowla może pomieścić nawet 15 tysięcy wiernych. Świątynia jest otwarta dla zwiedzających, musimy jednak pamiętać, że nie-muzułmanie mogą wejść do wnętrza tylko poza godzinami poświęconymi na modlitwę. Przed wejściem musimy zdjąć buty i nałożyć na siebie szatę, która zakrywa całe ciało.
Wejście jest darmowe, gdyż według muzułmanów jest to dom Allaha i pobieranie pieniędzy za wizytę tutaj byłoby niewłaściwe.
* Ponieważ zbliżała się godzina 14.00 postanowiłyśmy połączyć przyjemne z pożytecznym i na piechotkę przeszłyśmy do KL Bird Park czyli parku ptaków. Mieści się on w Perdana Lake Gardens. W ogromnych wolierach mieści się 3 tys. ptaków z 200 różnych gatunków, które w dużej większości nie występują w Europie.
Brak klatek i wolny wybieg stwarza możliwość wejścia w interakcję z ptactwem różnej maści, szczególnie w godzinach karmienia, które są wyraźnie wyszczególnione na tablicach informacyjnych. 
Wejście do tego przybytku niestety nie jest tanie – koszt to około 67 RM od osoby czyli jakieś 67 zł. Stwierdziłyśme jednak, że warto zapłacić za wejście do największego parku z ptakami tropikalnymi w Azji Południowo – Wschodniej.
Jeśli ktoś chciałby zobaczyć coś oryginalnego, zmierzyć się z czymś niesamowitym, gorąco polecam odwiedzić największą na świecie ptaszarnię w Kuala Lumpur.
Bogactwo gatunków, przede wszystkim niesamowity wachlarz kolorów i możliwość swobodnego obserwowania na zasadzie: „Ty obserwujesz, ale On też Cię obserwuje” daje naprawdę niezwykłe uczucie będące mieszanką ciekawości, chęci poznania. Zobaczyłyśmy tu wiele wspaniałych okazów tukanów, dzioborożców inaczej zwanych hornbillami, papug. Niektóre ptaki podchodzą bliżej, można zrobić świetne zdjęcia, czasem nawet można je pokarmić – ziarno oczywiście zakupimy na miejscu za niewielkie pieniądze. Czasem trzeba się mieć tutaj na baczności – spokojnie wyglądający bocian może okazać się zbyt zainteresowany naszą osobą, zwłaszcza jeśli trafimy na porę karmienia.
* Nadszedł wieczór i mimo zmęczenia wracamy pod wieże Petronas czyli KLCC. Znajduje się tu znane centrum handlowe Suria KLCC w którym można zjeść świetne dania i desery w knajpie „ Madam Kwan” na 4 piętrze, jeśli ktoś ma ochotę na tańsze dania na 2 piętrze znajduje się tzw. food court. Najedzone i lżejsze o 15 zł udajemy się na „zakupowe szaleństwo”. Czego tu nie ma ?
No...prawie wszystko. Warto na przykład zajrzeć na stoiska z produktami spożywczymi; u nas nie spotkamy takich rzeczy. Na Ground Floor mamy stoisko ze słynnym Durianem, próbujemy lodów o smaku duriana i …..hmm powiem szczerze, na kolana nas ten smak nie powala :) ale cóż mamy zaliczone. Kończymy dzień umordowane, ale zadowolone, bo udało się zrealizować cały program mimo wysokich upałów i wilgotności. Wracamy na nocleg do naszego hostelu.
Dzień trzeci 28 stycznia 2019r - poniedziałek
Tego dnia zaraz po śniadaniu postanowiłyśmy wyruszyć poza miasto do znanych z opowiadań innych globtroterów jaskiń Batu Caves. Dużym plusem w takim wypadzie jest łatwość z jaką można się tu przedostać z Kuala Lumpur.
Do Jaskiń Batu najłatwiej i najszybciej dostaniecie się pociągami KTM Komputer, obsługującymi linię Seremban Line, kursującą na trasie łączącej stacje KL Sentral i Batu Caves. Bilet w jedną stronę kosztuje ok. 2 RM (1,75 zł), a podróż trwa nieco ponad pół godziny. Pociągi kursują średnio co 20 min, w zależności od natężenia ruchu w mieście. 
Jaskinie Batu to chyba najważniejsza i najpopularniejsza z hinduistycznych świątyń znajdujących się poza Indiami. Jest to miejsce kultu lorda Murugana, boga wojny, któremu poświęcono majestatyczny, mierzący 43 m wysokości złoty posąg, znajdujący się u podnóża wapiennych skał. To tu zmierzają pielgrzymi podczas słynnego, niezwykle barwnego i kontrowersyjnego hinduistycznego święta Thaipusam. Jaskinie Batu to miejsce przepiękne. Prawdziwy dowód na to, że Matka Natura jest artystką wybitną.  Hindusi, których w Malezji nie brakuje już od ponad 100 lat właśnie pod koniec XIX wieku postanowili „zagarnąć” ten skarb natury dla swoich celów. Tym samym główne jaskinie, boczne oraz strome stoki zostały zagospodarowane dla celów religijnych. Główną atrakcją jest wspinaczka po ponad 272 schodach do głównej jaskini Batu. Po wejściu do głownej Jaskini Katedralnej czujemy się jak w ogromnej, średniowiecznej katedrze.
Jednak strop to wapienny dach z dwoma pionowymi oknami; widzimy dużo zwisających stalaktytów, żebra krasowe i niestety dla nas zauważamy też gdzieniegdzie latające nietoperze. Człowiek na zdjęciach staje się maleńką kropką.
W środku zbudowano dwie kaplice, kilka ołtarzyków, roznosi się wszechogarniający zapach kadzidełek.
Miejsce to w zasadzie należy do natury, ale w specyficzny sposób zostało przeistoczone przez człowieka dla ego celów duchowych. Mimo tej duchowości znajdziemy w jaskini również sklepik z pamiątkami, a także kapliczkę, w której mnisi udzielają błogosławieństwa. Po drodze na pewno tak jak my napotkacie mnóstwo małp. Jedną z ”atrakcji” Batu Caves jest obecność małp z gatunku makaków. Zwierzęta czują się w towarzystwie ludzi bardzo swobodnie, głównie za sprawą tego, że są przez nich dokarmiane.
 Oprócz Jaskini Katedralnej warto przejść na lewą stronę i zajrzeć do innego miejsca czyli do Ramayana Cave. Jaskinia ta przedstawia sceny z życia boga Ramy. Wnętrze jaskini udekorowano licznymi figurami przeróżnych postaci. Ta jskinia jest o wiele mniej przestrzenna niż poprzednia, mimo to jest tu i tak dużo miejsca. Warto odwiedzić to miejsce i wybrać się choćby tylko na kilka godzin. Niestety raczej poczujemy tu prawdziwy konsumpcjonizm niż natchnienie duchowe. Dokoła nas przelewa się tłum ludzi w różnokolorowych szatach głośno mówiących i energicznie gestykulujących, pełno jest handlarzy pamiątkami czy innymi „amuletami”. W grotach i dokoła nich jest też niestety pełno śmieci … w takich realiach trudno się skupić i przeżywać duchowe uniesienia :)
Z Batu Caves wracamy lekko zmęczone do Kuala Lumpur do KL Sentral. Po wyjściu ze stacji podążając za strzałkami idziemy w stronę dzielnicy Little India. Spacer zajmuje nam niecałe 15 minut. Nie da się takiej dzielnicy nie zauważyć. Poznamy ją po charakterystycznych dekoracjach, kwiatach wymalowanych na jezdni, kolorowych indyjskich łukach ustawionych przy drodze. Tak naprawdę w Kuala Lumpur znajdują się dwie hinduskie dzielnice; my skupiłyśmy się na kosztowaniu kuchni z tego rejonu Azji oraz na kupowaniu różnych pamiątek i kosmetyków. Polecam zjeść „banana leaf rice” czyli danie podawane na liściu bananowca. Lepiej od razu zaznaczyć, żeby posiłek nie był za ostry, zbyt pikantny- oczywiście jeśli ktoś nie lubi tak mocno przyprawionych dań. Można nawet jeść rękoma tak jak „lokalesi” :)
Z brzuchami napełnionymi można znowu powędrować między stoiskami z kolorowymi sari, błyskotkami, a nawet co może wydawać się dla nas lekko szokujące kosmetykami z krowiego moczu. No cóż... co kultura-to kosmetyki . Dzielnica ta jest dość kiczowata, rodem z Bollywood...ale warta zobaczenia.
Mimo zmęczenia i tego, że nagle zrobił się już prawdziwy wieczór nie zamierzamy zasypiać w tym niezwykłym mieście. Nawet w islamskiej Malezji kobiety mają szansę wybrać się na darmowego drinka. Strefa imprez w KL to głównie dzielnica Bukit Bintang, a szczególnie ulica Changkat z flagowym dance-klubami pokroju Pisco Bar, Frangipani czy Havana Bar & Grill. Klimat podobny jest do tego w Bangkoku zarówno pod względem unoszących się w powietrzu aromatów, jak i specyficznego wystroju miejscowych pubów i dyskotek. Zdecydowanie bardziej kameralnie jest w China Town, gdzie Petaling Street zapełnia się młodymi ludźmi przesiadującymi w ulicznych restauracyjkach i barach.
Ten wieczór zakończyłyśmy szczęśliwe ze zrealizowanego planu i ciekawe, co przyniesie kolejny dzień w KL.
Dzień czwarty 29 stycznia 2019r – 31 stycznia 2019r wtorek- czwartek
Rano szykujemy się do wylotu na wyspę Langkawi. Langkawi to archipelag 104 wysepek znajdujących się przy północno-zachodnim wybrzeżu Malezji. Ich wnętrze porasta wiecznie zielony las tropikalny, miejscami przechodzący w gęste mangrowia. Jak na rajskie wyspy przystało otacza je niezliczona ilość białych, piaszczystych plaż obmywanych turkusowymi falami Morza Andamańskiego. To właśnie piękne plaże rok w rok ściagają do Langkawi spragnionych słońca i odpoczynku turystów z całego świata. Największą popularnością spośród wszystkich wysp archipelagu cieszy się wyspa Pulau Langkawi. Posiada bowiem doskonale rozwiniętą infrastrukturę turystyczną i tanią bazę noclegową. Jest idealnym miejscem do nurkowania, plażowania i oddawania się relaksującym kąpielom w ciepłym morzu. Na wyspie znajduje się również mnóstwo ciekawych miejsc, które warto odwiedzić, aby nieco urozmaicić sobie urlop. Głównym miastem wyspy jest Kuah, gdzie zlokalizowany jest terminal promowy. W Kuah jest też największa koncentracja sklepów i supermarketów. Ważnym miasteczkiem jest Pantai Cenang, z najsłynniejszą na wyspie plażą, licznymi hotelami i bogatą ofertą handlową i gastronomiczną. Plaża znana jest również z imprez wieczornych na brzegiem wody; ognisk. Pantai Cenang położony jest zaledwie kilka km. od lotniska. Ponieważ miałyśmy niewiele czasu mogłyśmy tu spędzić zaledwie 2 dni; ale i tak było warto !!! Nocleg znowu zarezerwowałam przez Booking; Chenang Inn koszt 130 zł ze śniadaniem od osoby; co najważniejsze wybrałam miejsce blisko plaży.
Oprócz leniuchowania blisko hotelu postanowiłyśmy zobaczyć jakieś atrakcje.
Na Langkawi nie ma zbiorowego transportu publicznego (ciężki szok dla nas, żadnych rozpadających się jeepneyów, tuk-tuków czy bemo). Można poruszać się taksówkami ; niestety koszty przejazdu nie są najtańsze. Po wyspie jeździ się bezpiecznie. Niektóre drogi (szczególnie 2-3 pasmowe) mają dość szybki ruch, ale większe pojazdy wyprzedzą was bezpiecznie sąsiednim pasem. Skrzyżowania mają sygnalizację świetlną, która naprawdę jest respektowana. Można czuć się komfortowo. Dużo mówi się w internecie o częstych blokadach policyjnych. Przez kilka dni trafiliśmy na chyba z 5 takich blokad, ale policjanci zainteresowani są głównie miejscowymi. O ile więc turysta jedzie grzecznie z kaskiem na głowie i nie robi nic głupiego to małe ma szanse na zatrzymanie przez policję. A jak zdarzy się coś nieprzewidzianego, to trzeba będzie policjantowi zasponsorować ”kopi”, czyli kawę ;) Taką lepszą, co to może kosztować od 20 do 50 ringgitów ;)
Zdecydowanie największą atrakcją na Langkawi jest Sky Bridge czyli 125-metrowa wisząca kładka piesza. Zawieszono ją na wysokości 660 metrów nad poziomem morza na porośniętym dżunglą szczycie Gunung Mat Chinchang.  Rozpościerają się z niej wspaniałe widoki na tropikalny las deszczowy, wybrzeże i malezyjskie wyspy, które na pewno Cię zachwycą pod warunkiem, że trafisz na dobrą pogodę i widoczność – bo z tym bywa różnie!  Do mostu Langkawi Sky Bridge dotrzesz kolejką linową SkyCab mającą swój początek w orientalnej wiosce Pantai Kok- Oriental Village.  Sześcioosobowy wagonik zawiezie Cię do górnej stacji, gdzie nachyloną windą zwaną SkyGlide dotrzesz z górnej stacji do mostu. Istnieje też możliwość wykupienia prywatnego przejazdu kolejką. Koszt takiej przyjemności to około 50 zł.Sky Bridge to most dla pieszych o długości 125 metrów mający oryginalny kształt, który nie tylko nadaje piękna konstrukcji, ale także umożliwia podziwianie otaczającego krajobrazu z każdej perspektywy. Zawieszony 687 metrów nad poziomem morza, most opiera się na jednym pylonie, który ma 82 metry wysokości. Po zjechaniu na dół odwiedziłyśmy bardzo fajne interaktywne muzeum 3D Art Langkawi. Szczerze mówiąc to w Chiang Mai było lepsze i nie było aż takiego najazdu turystów.
Nie zdecydowałyśmy się na tzw, island Hopping z racji ograniczonego czasu na wyspie. Większość czasu spędziłyśmy na Pantai Cenang na plaży. Niewątpliwą zaletą pobytu na wyspie jest wspaniała kuchnia; dodatkowo tania. Koszt większości posiłków waha się od 6 do 10 MYR czyli około 5- 10 zł. Wieczorem przyleciałyśmy z powrotem do Kuala Lumpur; tym razem zarezerwowałyśmy nocleg w hotelu WP Hotel ze wspaniałym widokiem z dachu na którym znajduje się basen :)
Dzień siódmy - 1 lutego 2019r - piątek
Zaraz po śniadaniu bierzemy taksówkę i udajemy się do Thean Hou Temple. Ta świątynia uważana jest za jedną z największych chińskich świątyń położonych w Azji Południowo- Wschodniej. Wybudowana w 1987 r ( czyli w roku w którym porzuciłam stan panieński – zbieg okoliczności ? :) oficjalnie została otwarta dwa lata później. Poświęcona jest bogini morza Tian Hou nazywaną potocznie przez niektorych wyznawców „Mazu”. Miejsce to łączy w sobie elementy współczesności z tradycjami typowymi dla buddyzmu, taoizmu i konfucjanizmu. Świątynia od wielu lat, pomimo tego, że jest położona poza centrum miasta jest jedną z większych atrakcji turystycznych stolicy Malezji. Budynek świątyni jest niesamowicie kolorowy; składa się aż z czterech pięter z czego największa i najważniejsza zarazem sala to Sala Pięter; w której gromadzą się tłumy osób pragnących złożyć hołd trzem bóstwom: Tian Hou; Guan Yin oraz Shui Wei Sheng. Ktoś coś rozumie? - jak dla mnie nazwy są tak tajemnicze i oryginalne, że nawet nie staram się pojąć w całości co te bóstwa oferują wierzącym :) Teren świątyni okala park w którym poustawiane są masywne kolorowe figury chińskiego zodiaku. Można na tabliczkach odnaleźć swój rok urodzenia i przypisane do roku zwierzę: małpę; szczura, krowę, psa... Bardzo często również w tej świątyni możemy spotkać pary pragnące się połączyć na zawsze znajduje się tu bowiem Urząd Stanu Cywilnego. W trakcie naszego zwiedzania około 7 par chciało się połączyć- mogłysmy poobserwować jak takie łączenie w pary wygląda w Malezjii; jednak w większości były to pary młodych Chińczyków. Jako jedna z niewielu ta świątynia nie wymaga od zwiedzających adekwatnego stroju- napotykamy młode, wydekoltowane Chinki mogące zadziwić niejednego swoją modową stylizacją :) Jedynie przy wejściu do Sali Pięter gdzie znajdują się główne ołtarze, należy zdjąć z nóg obuwie. W świątyni przed ołtarzem znajduje się mnóstwo drewnianych patyczków w specjalnych pojemnikach- patyczki te służą do sprawdzania horoskopu. Wróżby są dwujęzyczne- po chińsku i po angielsku.
Znów bierzemy taksówkę i przemieszczamy się do Pasai Seni (Central Market). Brzmi dobrze ! Pasar Seni to błękitny budynek znajdujący się w centrum chińskiej dzielnicy, w którym kiedyś sprzedawano żywność, a obecnie to świetne miejsce na zakup tanich; choć często troszkę kiczowatych pamiątek. Nie trzeba się tutaj targować- wszystko ma już swoją cenę. Znajdziemy tu dosłownie wszystko – od magnesów na lodówkę i pocztówek, przez figurki, obrazki, koszulki, bransoletki po tradycyjne stroje i wyroby. Spędziłyśmy tu 2 godziny obkupując znajomych i rodzinę :) Oczywiście zawsze mam mały dylemat co kupić; wiele razy kupowałam magnesiki na lodówkę. Jednak tym razem postanowiłam przywieźć : czekoladki i ciastka z durianem (koszt około 15 RM); słoiczki z dżemem kokosowym Seri Kaya (koszt ok. 5 RM za słoiczek); biała kawa z Ipoh, która bez dodania mleka ma naturalnie białawy kolor. Można to dostać w supermarketach pod nazwą Ipoh White Coffee, najbardziej znana marka to Old Town.
Będąc w chińskiej dzielnicy warto zobaczyć przynajmniej jedną charakterystyczną dla tej okolicy świątynię. Nasz wybór pada na Sri Mahamariamman. Podobno jest to najstarsza i najważniejsza świątynia hindu w Kuala Lumpur.
To właśnie z tego miejsca wyruszają setki pielgrzymów podążających w stonę jaskiń Batu Caves podczas święta Thaipusam. Stoi ona pomiędzy zwykłymi budynkami i w całości pokryta jest kolorowymi postaciami z hinduskiej mitologii. Po zwiedzeniu świątyni wracamy d centrum miasta, żeby zobaczyć „creme de la creme” tego miasta- czyli według wielu opinii Menara Kuala Lumpur czyli po prostu wieżę telewizyjną. Pomimo tego, iż wieże Petronas Tower skutecznie wygrywają walkę o popularność KL Tower (po angielsku) lub Menara KL ( po malajsku) to kolejny wazny symbol miasta. Na wysokości 421 metrów zbudowano tak zwany SkyDeck, najwyższy punkt, z którego można podziwiać panoramę miasta- koszt wjazdu to około 100 zł. Troszkę niżej na wysokości 276 metrów wybudowano punkt obserwacyjny, do którego wjazd kosztuje około 50 zł. Można tu również zjeść posiłek w obrotowej restauracji- jednak z opinii na tripadvisorze wynikało, że nie jest impreza warta wydania prawie 100 zł. Biegiem zaliczamy jeszcze tzw. ECO Park- czyli można powiedzieć tropikalny las w mieście. Jeśli już chcesz zaspokoić głód udaj się tak jak my w stronę Jalan Sultan lub Jalan Alor. Knajpek, barów, restauracji, zwykłych budek lub jadłodajni na kółkach jest tu masa. Jedzenie to był jeden z powodów dla których chciałyśmy zobaczyć Malezję i Kuala Lumpur. Często usłyszymy tu słowo „ makan” czyli „jeść”.
Jedzenie jest ważne dla mieszkańców Malezji; wokół jedzenia toczy się wiele tematów rozmów; przy stole spotykają się całe rodziny. Dużo ludzi stołuje się na mieście; gdyż jedzenie w knajpkach jest smaczne i tanie.
Oczywiście my – przyjezdni z Zachodu- często przeżywamy stres przed zjedzeniem czegoś nieznanego; wygląda to często dziwnie – no i jeszcze te warunki higieniczne. Bywa z tym różnie; ale zachęcam Was, żeby zaryzykować i kosztować, kosztować, kosztować...Ale co? Myślę, że mogę spokojnie polecić coś co nazywa się roti canai (roti czianaj) – rodzaj cienkiego, kruchego placka/naleśnika. Zjada się go najczęściej na śniadanie maczając w sosie curry. Kolejne ciekawe danie to nasi lemak. Są to liście bananowca zwijane i faszerowane różnymi nadzieniami.Dla osób lubiących nieco pikantniejsze dania polecam curry mee (zwany też curry laksa). Jest to pyszna zupa na bazie mleka kokosowego i pasty wykonywanej z wielu różnych przypraw. Ogólnie zamawiając jakiekolwiek danie w Malezji sygnalizujcie czy lubicie pikantne potrawy czy nie; z reguły danie i tak będzie dość pikantne. Dla miłośników drobiu polecam potrawę ayam tandoori. To nic innego jak pieczony kurczak, wcześniej natarty specjalnymi przyprawami i pieczony w piecu tandoori. Dla mnie świetną przekąską na mały głód był apam balik – cieniutki i chrupiący naleśnik przeważnie nadziewany orzeszkami ziemnymi, czasem serem, czekoladą, bananem, Nutellą. Inną ciekawą opcją jest pisang goreng czyli smażone banany; jednak oprócz smaku słodkiego poczujemy tu również smak żółtego sera- bo często są nim posypywane.
Dla smakoszy i wielbicieli zup polecam wantan mee – zupę troszkę przypominającą nasz rosołek; na dokładkę czasem z dużą porcją mięsa – znałysmy ją już z Tajlandii i bardzo nam smakowała. Wszystkich potraw nie będę opisywać- najlepiej przyjedzcie sami i pokosztujcie :)
Dzień ósmy – 2 lutego 2019r - sobota
Po śniadaniu taksówką docieramy na znane nam już lotnisko. Czeka nas długi lot; w dodatku dwie przesiadki- za to na super znanych lotniskach – Abu Dhabi i Heathrow. Mega ogromne powierzchnie; totalna egzotyka- przynajmniej w Abu Dhabi. No i witaj domku... Koniec przygody. Zdjęcia jak zwykle do obejrzenia w galerii.
Na koniec krótkie podsumowanie finansowe czyli ile nas ta przyjemność kosztowała :)
* Przelot Warszawa-Kuala Lumpur- Warszawa z 2 przesiadkami 2550 zł od osoby
* Przelot Kuala Lumpur-Langkawi-Kuala Lumpur 180 zł od osoby
* Noclegi : a) Birdnest Collective Cafe & Guesthouse 130 zł od osoby za 3 nocy
b) Chenang Inn Langkawi 120 zł od osoby za 2 noce
c) WP Hotel z basenem na dachu 125 zł od osoby za 2 noce
* koszty wyżywienia: śniadania były w cenie noclegów; obiadokolacje,kawy,drinki,desery,owoce
w sumie około 200 zł od osoby
* Wstepy: około 200 zł /250 od osoby
* ubezpieczenie 120 zł od osoby
* Pamiątki dla znajomych 70 zł od osoby
W sumie za wszystko zapłaciłyśmy 3750 zł od osoby
Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Co warto zwiedzić?
Wiele miejsc- w Kuala Lumpur koniecznie Petronas Tower; świątynie chińskie i hinduskie; jaskinie Batu Caves; no i oczywiście skoczyć jeszcze na wyspę Langkawi
Autor: kawusia6 / 2019.01
Komentarze:

kawusia6
2019-02-20

Dziękuję za miłe słowa :) Po pierwsze to bardzo lubię opisywać dalekie miejsca i przeżyte emocje- chociaż Tobie Alina nie dorównam :) Po drugie piszę tak, aby się te moje "wypociny" też na coś przydały.

piea
2019-02-18

Kasia,
kolejna fantastyczna podróż za Tobą; kolorowa dawka Azji tropikalnej, jak to w tej części świata! Super, że wypad się udał! no i Relacja jak zwykle długa i wyczerpująca temat; odwaliłaś kawał świetnej roboty - Ci co się wybierają w tym kierunku - mają cennego gotowca;
Pozdrowionka

kawusia6
2019-02-13

Aniu- spokojnie można ten kraj "ogarnąć" na własną rękę. Program został zrealizowany w 100 %; pierwszego wymienionego hostelu nie mogę polecić z całego serca :) ale pozostałe wymienione miejsca noclegowe były naprawdę super. W razie pytań szczegółowych pisz na priv :)

AniaMW
2019-02-12

Kasiu, po zapoznaniu się z Twoją relacją po prostu nabrałam ochoty, żeby tam pojechać :) ale przedtem wydrukować Twoją rozpiskę dzień po dniu, która może służyć jako wiarygodny (bo realnie zrealizowany!) przewodnik! Takie pisanie na gorąco jest najbardziej przydatne, bo wszystko ze świeżej pamięci. Zapisane nie ucieknie. Dzięki za ten kawał dobrej roboty.
Galeria zdjęć
Zdjęcie z Malezji - Malezja 2019Zdjęcie z Malezji - W dzielnicy chińskiej- świątynia hinduskaZdjęcie z Malezji - Zdjęcie z Malezji - Zdjęcie z Malezji - Zdjęcie z Malezji -
Zobacz całą galerię zdjęć z Malezji
Przeczytaj także