Rejs Nilem zakończony. Ta część objazdówki z Rainbow dotyczyć będzie Asuanu, Kairu i Hurghady po objeździe. Zwiedzanie Asuanu zaczynamy tamami. Przejazd przez starą, angielską tamę, na której zakaz foto. Zaraz przy wjeździe transporter z ckm-em, więc na potencjalnych fotografów (w tej liczbie i ja) pada blady strach i nikt nie próbuje. Potem wysoka tama i foto (jak zaznaczono bez zoomu) przy posterunku policji. Prawdę mówiąc, niewiele można zobaczyć. Przez starą tamę przejeżdżamy kilkakrotnie, więc za którymś razem kilka foto, ale nie na technikę ale na okoliczności przyrody. Następnie jedziemy na przystań i płyniemy do świątyni Izydy, którą z zatopionej wyspy File przeniesiono na sąsiednią. Już w starożytności w świątyni funkcjonował przez pewien czas kościół chrześcijański i stąd „nowe” reliefy krzyży i podziobane gdzieniegdzie reliefy starych bogów. Po powrocie z wyspy idziemy jeszcze na uliczny bazar znajdujący się o krok od przystani i statku. Żadne wielkie zakupy, ale pospacerować, popatrzeć, bo jednak to egzotyka.
Następnego dnia wizyta w ogrodzie botanicznym Kitchenera. Spędzamy tu około 2 godzin - jak dla mnie o wiele za mało. Do tej oazy zieleni zlatują się różne ptaki i z chęcią pobuszowałbym po krzakach w bezkrwawych łowach na przybyszy. Rozumiem podyktowane jest to czasem wynajęcia feluki, bo taką tradycyjną łodzią popłynęliśmy na wyspę Kitchenera. I trzeba stwierdzić, że feluka nabiera niezłych prędkości a złożenie żagla pozwala wyhamować. Po ogrodzie botanicznym niektórzy płyną do wioski nubijskiej (fakultet). My to sobie odpuszczamy, bo nie lubię trącących komercją „niezapowiedzianych wizyt”. Naprzeciw przystani statków wzgórze (wieczorem podświetlone) z wykutymi grobowcami. Na jego szczycie mauzoleum Agi Khana. Skoro świt wylot do Kairu i najlepiej z góry widać, że Nil to dawca życia. Wzdłuż wstęgi rzeki zielone pasy, a dalej w jedną i drugą stronę pustynia.
Po przylocie do Kairu autobus zawozi nas do kairskiego muzeum, a bagaże wiezie do hotelu. Muzeum zwiedzamy z polskojęzycznym przewodnikiem, który pokazuje i opowiada o jego zdaniem najciekawszych eksponatach. Mam wrażenie, że każdy z oprowadzaczy pokazuje co innego, aby przy jednym posągu nie gromadziły się dzikie tłumy. Narzekać nie można, bo eksponatów multum (nie do zapamiętania) a oglądamy najbardziej znane. Skarb z grobowca Tutenchamona robi wrażenie i oglądają go zapewne wszyscy zwiedzający. Po zwiedzeniu pod muzeum podjeżdża nasz autokar i dalej w Kair. Ruch uliczny to jednak szaleństwo. Na 4 pasach jedzie „obok siebie” czasami 6 pojazdów bezustannie używając klaksonów. W programie mamy współczesny, ale wykuty w skale kościół św. Szymona w „mieście śmieci” oraz alabastrowy meczet Muhammada Alego w kairskiej cytadeli. Jedziemy autokarem obok „miasta umarłych” - miejsca szokującego, więc foty technicznie beznadziejne, robione przez brudną szybę autokaru też (poglądowo) zamieszczam. Żeby dojechać do kościoła ciasnymi uliczkami miasta śmieci przesiadamy się do mniejszego busa, bo wycieczka liczy coś ponad 20 osób. Widoki naprawdę szokujące - z całego Kairu przywożone są tutaj śmieci do odzysku, które segreguje się, a potem sprzedaje.
Ostatnim punktem programu zwiedzania cytadela, a właściwie meczet Muhammada Alego taka XIX w. trochę kopia Błękitnego ze Stambułu. Po jedzeniu i odpoczynku wychodzimy jeszcze na rozpoznanie okolicy hotelu, a jutro piramidy. Najpierw Sakkara i schodkowa piramida Dżosera. W drodze do Gizy zatrzymujemy się w Memfis i leżący sporych rozmiarów Ramzes II. Na końcu piramidy oraz sfinks i powrót do hotelu. W drodze zatrzymujemy się na wąchanie - fabryka i sklep perfum. Prawie wszyscy pozwalają się smarować wszystkimi oferowanymi zapachami, a potem szał zakupów. Wieczorem nad hotelowym basenem latają sporych rozmiarów nietoperze.
Następnego dnia wyjazd do Aleksandrii, z którego rezygnujemy, bo z programu wynika, że to zwiedzanie raczej z okien autokaru. Trzeba jakoś zagospodarować wolny czas. Zaopatrzeni w pomoce czyli kartki z nazwami miejsc po angielsku i arabsku ruszamy w Kair. No, może zbyt szumnie powiedziane, bo przez te braki językowe nie szalejemy z tym poruszaniem się po Kairze. Odwiedzamy bazar Khan el-Khalili z jego meczetami, oglądamy bramę średniowiecznego Kairu Bab el-Zuwejla, wchodzimy do meczetu Al-Azhar przy którym medresa to islamski uniwersytet z 1000letnią tradycją. Przed wejściem do Al-Azhar nasze towarzyszki przechodzą metamorfozę i nareszcie wyglądają na kobiety. Kobiety islamskie. W Al-Azhar dziwnie - wokół dziedzińca sale-czytelnie; w jednych kobiety, w innych młodzi mężczyźni coś czytają (uczą się?). Ale najśmieszniej w meczecie - jedni biją pokłony, a inni leżą i normalnie śpią. Pierwszy raz widziałem śpiących w meczecie. Po wyjściu kręcimy się trochę po okolicznych uliczkach, podchodzimy pod mauzoleum Kalauna i zmyleni nowoczesnymi dodatkami nie próbujemy nawet wejścia. Wracamy taksówką pod wieżę widokową i pieszo idziemy do hotelu. Na wieżę wjeżdżamy wieczorem kiedy wszystko oświetlone. Pozostał lekki niedosyt - w Kairze tak wiele wiekowych miejsc i budowli, a tak mało zobaczyliśmy.
Nazajutrz wracamy do Hurghady. Hotel Magic Beach dość spory, ale nie moloch; zaraz plaża i łagodne wejście do wody. Można tak iść kilkaset metrów w morze. Z wysokości doskonale widać po kolorze wody gdzie jest płytko. Ja z wody korzystam rzadko, a ze słonej tym bardziej w myśl zasady - świnia i turysta z wody nie korzysta; ale reszta rodzinki codziennie. Trochę się zestresowali, bo podobno zobaczyli węża morskiego, który obok nich schował się do jakiejś norki w morskim dnie. Nie widziałem, więc nie potwierdzę, przekazałem im tylko info, że wszystkie węże morskie są silnie jadowite (na poziomie kobry) i życzyłem przyjemnych kąpieli. Podczas wypoczynkowych dni w Hurghadzie oprócz plażowania zaliczyliśmy rejs statkiem na rafę, wieczorną wyprawę do dzielnicy Sakkala, no i klasztory pustyni wschodniej czyli klasztor św. Antoniego oraz św. Pawła. Ufortyfikowane klasztory, kiedyś bez bram i do dziś mają zachowany system wciągowy na swym terenie oprócz źródła wody mieszczą ogród, młyn, piekarnię no i oczywiście stare kościoły z freskami. Freski w kościół św. Antoniego to XIIIw, a w kościół Pawła wiek XVIII, a tylko fragmenty pochodzą z XIIIw. Mnisi otwarci na turystów pozwalają fotografować, także się, nie pobierają opłat za bilety ani za oprowadzenie. Jedyną formą finansowego rewanżu jest datek do skarbonki (ale bez wymuszania - sami o to zapytaliśmy) lub zakup wyrobów w klasztornym sklepie. A w sklepie oprócz dewocjonaliów możesz kupić np. wino. Kupiłem, ale degustacji jeszcze nie było. W klasztorze św. Pawła oprowadzający pyta - podobno w Polsce też jest klasztor Pawła? Może i jest odpowiadamy. I dopiero wzmianka o czarnej madonnie powoduje olśnienie - no tak na Jasnej Górze są paulini.
Ale prawdziwy szok dopiero po powrocie do kraju, gdy sprawdzam w google hasło paulini. Zakon o regule zatwierdzonej kiedyś tam dla upamiętnienia pierwszego znanego pustelnika św. Pawła z Teb, który żył w III w. Historia zatoczyła kółko i zaskakuje. I tyle słowa pisanego, reszta na foto. No, może jeszcze krótkie podsumowanie. Szkoda, że w Luksorze nie było czasu na zwiedzenie świątyni luksorskiej (teraz jestem mądry - trzeba było zrezygnować z obiadu). Wycieczka ogólnie bardzo udana i jedynym mankamentem było zbyt obfite jedzenie. Zwykle na objazdówkach z dwoma posiłkami zrzucam jakieś 2-3kg. Tutaj nic, ani grama, a i tak dobrze że nie przytyłem.
kawusia6 | Bardzo fajna relacja :) Ja byłam bardzo dawno temu na takim rejsie-teraz jakoś nie mogę namówić rodziny na wspólny wywiad- za bardzo się boją. Jednak na pewno jeszcze to powtórzę...kiedyś :) |
texarkana | Niby ta sama wycieczka, a jednak inna... Może pojadę drugi raz? |