Nie jesteś zalogowany.
Witam po dość długiej nieobecności na forum wszystkich Travelmaniaków.W końcu przyszedł czas, by odświeżyć
wspomnienia z ukochanych Karaibów - tym razem padło na Jamajkę...
To był dobry czas na podróże - dolar amerykański - grubo poniżej 3.00zł, funt brytyjski - 4,50zł.
Dlatego wraz z bratem i jego rodziną padła decyzja - Jamajka - lot bezpośredni z Londynu (wtedy dużo taniej,
niż z niemieckich biur podróży, nawet wliczając w to przelot z Berlina do Londynu)Trochę z tym było zachodu,
bo okazało się, żeby kupić wczasy w angielskim biurze podróży trzeba mieć konto w funtach na wyspach lub być rezydentem UK, ale po przez znajomych w Londynie udało się sfinalizować całość, więc w drogę.
Jest mroźna druga połowa stycznia 2010r.Po krótkim locie z Berlina do Londynu, wsiadamy na pokład samolotu
i po 10 godzinach lotu lądujemy w Montego Bay...
Po odebraniu bagażu i krótkich formalnościach wizowych wsiadamy do autokaru, z grupą nieżle "zmęczonych"
lotem młodych anglików i w drogę do Ocho Rios.Po drodze oczywiście postój, bo Anglicy poczuli wielką moc
i ochotę na zaopatrzenie się w coś do palenia i wierzcie mi - nie były to papierosy....
Docieramy do naszego hotelu RIU Ocho Rios i muszę przyznać, że hotel zrobił na nas pozytywne wrażenie...
Wybudowany nowocześnie z akcentami kolonialnymi i kolorową fasadą.Zamieszkaliśmy na czwartym piętrze,
obok siebie w junior suitach z fajnym widokiem na morze i przepiękne ogrody hotelowe...
Bagaży było sporo, ale to w końcu - siedmiu wspaniałych...
Plaża hotelowa też całkiem urokliwa, szczególnie rano, gdy był na niej pustki...
Hotel duży, czysty wręcz - pałacowy.Obsługa bardzo miła, zawsze pomocna, no i oczywiście formuła ALL....
Na plaży codziennie odbywał się jakieś imprezy, tańce wszystko w cudownym klimacie reggae...
Co niektórzy postanowili wybrać to miejsce na zaślubiny i muszę przyznać, że troszkę im zazdrościłem...
Na pierwszą wycieczkę postanowiliśmy udać się wspólnie.Ciekawe miejsca miał nam pokazać wynajęty
taksiarz - przewodnik Mr. Owen White nomen omen - czarny jak smoła.O umówionej godzinie stawił się
w recepcji hotelu i super wygodnym minibusem wybraliśmy się zwiedzać Jamajkę po drodze mijając takie
krajobrazy...
Po kilkudziesięciu minutach drogi dotarliśmy w iście magiczne miejsce w środku lasu deszczowego,
ukazało się nam takie oto cudo...
Najfajniejsze, to to, że mimo, że to rezerwat przyrody, można było zażyć orzeźwiającej kąpieli, było bosssko...
CDN.
Fajnie Marabut Mnie na Karaibach jeszcze nie było, chętnie poczytam i pooglądam
Polecam - Karaiby to fantastyczne miejsca, tak różnorodne krajobrazowo lecz wspólne "klimatycznie" i nie chodzi
tu o pogodę lecz stosunek ludzi do życia.
Supcio, zasiadam i czytam Marabut widzę że byliśmy w tym samym roku na Jamajce ! też w Riu ( ja w Negril) jak i z Owenem na fakultetach .
Ale fajnie, jeszcze nie byłam na Dżamajce..może kiedyś wreszcie się uda..po prostu jakoś cenowo za wysoko...
Bepi, kolejny zbieg okoliczności,po południu coś więcej naskrobie,choć co niektórzy na tym forum niecierpliwie
czekają na Twoją relację z Malediwów.
Pozdrowienia...
Ewela - polecam - to nieco inne Karaiby, ale bardzo ciekawe.
Zasiadam i chętnie poczytam.
Bepi nie daj się prosić (Marabut sorry)
Po kąpieli w wodospadzie, Owen zawiózł nas do miejsca o tajemniczej nazwie "Blue Lagoon", przepiękne jeziorko,
a właściwie zatoczka o kolorze wody niebiesko-błekitnej.Coś niesamowitego, jakby ktoś wylał do wody niebieską
farbę (niestety mój ówczesny aparat nawet w 30% nie oddał tego co można było tam zobaczyć)...
Następnie wsiedliśmy na łódkę i popływaliśmy trochę po tym uroczym miejscu, a poźniej nasz "skiper"
zabrał nas na bezludną wysepkę zwaną chyba Monkey Island...
Po drodze można było zobaczyć taką oto ciekawostkę - dom w którym mieszkał Tom Cruise podczas zdjęć
do filmu "Cocktail" w latach 80'...
Asia w klasycznym stylu rasta....
Po tych wszystkich harcach w wodzie trochę zgłodnieliśmy, więc poprosiliśmy Owena, by nas zaprowadził
do typowej jamajskiej knajpy na prawdziwego jerka.
Owen spytał, czy na pewno? My tak - jesteśmy głodni.
Tak trafiliśmy do miejsca, które knajpą nie można nazwać nawet w negatywnym sensie tego słowa.Była to
buda - po środku z paleniskiem, gdzie na prymitywnych rusztach smażyły się kawałki świnki, kurczaki i Bóg
jeden wie co jeszcze, wszystko elegancko przykryte - blachą falistą.Do tego dwa plastikowe stoliki i krzesła,
oraz w butelkach po wodzie wyśmienite przyprawy - w różnych miejscach się jadało, ale to przebiło wszystko...
Wybraliśmy co smaczniejsze ( z wyglądu ) kawałki mięsa, Pan kucharz, o oczach zbłąkanego wilka
w odcieniu żółci przechodzącej w czerwień, pokroił nam wszystko zgrabnie do tego zestaw sosików
o różnej mocy, i możemy szamać.
O dziwo smakowało to rewelacyjnie do tego dla pań piwo, my z bratem czarnego jasia.Nagle nie wiadomo
z kąt, znalazł się facet z świeżym homarem za 10 $, no to dawaj go na ruszt - to dopiero była uczta.
Karaibski sposób na grilla - z beczki po ropie...
Po "kuchennych rewolucjach - szefa Amaro" pojechaliśmy na koleją atrakcję, czyli spływ na tratwach
rzeką.Po tak sytym objedzie, pełen relaks...
I tak oto skończył się dzień pełen emocji i kulinarnych doznań na Jamajce...
Kolejne kila dni spędzone w dość rozrywkowej atmosferze hotelu...
Szwagierki na tle lazurków...
Asia miała słabość do rastamanów...
Koleżanka - szwagierka w oczekiwaniu na hotelowego jearka...
A może orzeszka?
Zaopatrzeni w papieroski...
Relaks na basenie...
I na plaży...
Córcia jak przystało na porę roku (styczeń) w kozakach Emu...
Pan czujnie pilnuje naszego bezpieczeństwa...
Kolejna plażowa atrakcja - kokosy prosto z palmy...
I szaleństwa na sprzęcie wodnym...
Amator - animator, słowem erotoman gawędziarz...
Kolejną wycieczkę z Owenem, zaplanowaliśmy do Negril, po drodze planując drobne zakupy pamiątek.
Posterunek policji...
Ya Man, no problem, this is Jamaica ...
Plaża w Negril.
Tym razem nie obyło się bez frytek i hamburgerów...
Potem niesamowite widowiskowe skoki z klifów i zachód słońca...
Ostatnią wycieczką jaką odbyliśmy z naszym dreiwerem był wypad do deszczowego lasu i rejs katamaranem
do chyba największej atrakcji Jamajki, a mianowicie do wodospadów Dunn's River..Ale po kolei...
Kapitalne miejsce, na początku wjeżdża się na specjalnym wyciągu na górę, a poniżej mija się dżunglę.
W oddali widać Ocho Rios...
Na szczycie jest przepiękny ogród, sklep z pamiątkami i dla uczenia pierwszych "jamajskich bobsleistów"
na zimowej olimpiadzie - mini muzeum, oraz coś dla młodszych - tor bobslejowy w sercu dżungli...
Na dole kolejna niespodzianka - takiego drzewa moje oczy w życiu nie widziały, kosmos - tu dopiero
człowiek zdaje sobie sprawę co potrafi stworzyć - matka natura...
Popołudniowy rejsik katamaranem, załoga gotowa do drogi...
Po drodze takie widoczki...
Na koniec główna atrakcja, czyli wodospady Dunn's River i plaża Jamesa Bonda, bo to właśnie w tym
miejscu nakręcono pierwszy film o przygodach agenta jej królewskiej mości.
Na koniec pożegnanie z Owenem i powrót do hotelu...
I tyle z wyspy Boba Marleya i muzyki reggae...
Super
Chciałabym się dowiedzieć mniej więcej ile mógłby kostować taki wyjazd na Jamajkę na 10 dni? Razem z hotel i biletami lotniczymi? Ile pasowałoby wziąść ze sobą pieniędzy?
Klaudia tydzień na Jamajce z biurem podróży zaczyna się od 4000 zł , 10 dni od ok. 7000 zł , sprawdziłam najtańsze terminy w przyszłym roku.