Nie jesteś zalogowany.
Witam wszystkich forumowiczów (tych z większym stażem) i "kosmitów" z starego
forum.Ponieważ tam nie zakończyłem relacji z pięknej wyspy, jaką niewątpliwie jest
Dominikana, postanowiłem całą relację umieścić tu.
Na Dominikanę wybraliśmy się po raz drugi, na przełomie kwietnia i maja 2013.Wylot standardowo z Berlina liniami Air Berlin - nic szczególnego, więc pomijam lot.Lotnisko na Punta Cana, jak większość wie bardzo ciekawe - hale kryte strzechą, nam ten lotniskowy klimacik się podoba.Kontrola paszportowa, odbiór bagażu i do hotelu.Tym razem wybór padł na Royal Suites Turquesa by Palladium - dlaczego?
Bo kilka lat wcześniej byliśmy w hotelu Palladium i byliśmy bardzo zadowoleni.Poza tym jak byliśmy poprzednio to ta część tego kompleksu, była jeszcze w budowie i ostatnia - chyba najładniejszy odcinek plaży.Sam
hotel bardzo fajny - 4 baseny - 5 restauracji - 5 barów, nowoczesne lobby i jak to na Dominikanie wspaniałe ogrody.
Do tego wybraliśmy Junior Suite na parterze z bezpośrednim zejściem z tarasu do basenu - rewelacja!!!
A oto kilka fotek z hotelu...
Oczywiście codzienna zmiana posłania...
I bardzo sympatyczne panie dbające o czystość.
Pokoje przestronne, z dużą łazienką i oczywiście jacuzi w pokoju.Nam podobał się jednak system
dostarczania posiłków do pokoju, przez otwór koło drzwi, zamawiałem z karty poprzez room serwis
kanapki albo lód w kostkach i po chwili nad drzwiczkami do tego "otworu" zapalała się zielona lampka,
to znak, że zamówienie dotarło i bez skrępowania można było je odebrać - fajny patent.Do dyspozycji
gości był mini bar codziennie uzupełniany, a nawet na telefon dwa razy dziennie, do tego flaszka rumu,
ginu, wódki i lokalny wiskacz.Wszystko w cenie bo to oczywiście formuła All Inclusive.
Mam najbardziej podobała się możliwość porannej lub wieczornej kąpieli w basenie który mieliśmy pod
nosem ( bo w dzień - tylko plaża!)
Jedyny wizualnie psujący mankament to nie odnowione deski tarasowe...
W ogrodzie pojawił się taki gość...
Asia postanowiła z nim pospacerować...
Fajne były też restauracje, to nasza główna, gdzie na śniadanko można było skubnąć coś z bufetu,
jak również zamówić z karty np. moje ulubione "jajka po benedyktyńsku" mniam...
Ciekawe połączenie.
Ta z kolei restauracja idealna na kolację a'la carte.Nasza ulubiona, chyba nosiła nazwę Royal
Gaurmet, dokładnie nie pamiętam, dania kuchni międzynarodowej - ale jakie - palce lizać...
Np. wołowina wellington czy fondue serowe - niebo w gębie
Przed wejściem można było wybrać wino do kolacji...
A po kolacji do naszego ulubionego barmana na drinka...
Plaża w hotelu cudowna - wydaje mi się, że troszeczkę mniej zatłoczona niż w głównej części Palladium.
Pomiędzy palmami rozwieszone hamaki,"ogromne leżałki" i zwykłe leżaki.Serwis na plaży - jak w barach,
biedne kobitki uwijały się w tym upale by każdemu donieść drinki - nawet nie trzeba było podnosić
pupy z leżaka - błogie lenistwo i te widoki!!!
"Idę na plażę, na plażę"
Na razie tyle, wkrótce ciąg dalszy..
Marabut fajnie że jesteś
Marabut super I pozdrów Aśkę od nas!!!!
Dzięki dziewczyny, zaraz to zrobię. i
wynik:
No jest obiecana relacja.....ale sie ciesze....
Zasiadam, czytam i oglądam 🌅
ja oglądam i napatrzeć się mogę
ale ale jakich kosmitów:)??
a poza tym jak można być tak zgrabną??
lordowski napisał:
ja oglądam i napatrzeć się mogę
wojtek!!!
Następnego dnia postanowiliśmy opuścić mury hotelu i wybraliśmy się na wycieczkę po
okolicy - spacerkiem.Po zlustrowaniu okolicznych sklepików i oczywiście barów.Zaczepił
nas lokalny koleś, który odstawił swój popisowy taniec a'la Michael Jackson.Wypiliśmy
po piwku i zagadałem z nim czy nie zna kogoś, który zabrał by nas na jakąś dziką plażę
w okolicy.Na Punta Cana to coraz mniej realne, bo tam hotel przy hotelu.Gość pobiegł
gdzieś nagle, za chwilę wrócił i przedstawił nam ofertę, ze jego kumpel na łódź i za 30$
od osoby nas zabierze.Po negocjacjach cena spadła na 20$.
Szybko do hotelu po stroje i wodę na drogę i w drogę...
Nasz Michael..
Po chwili byliśmy na łódce..
Po drodze takie widoczki...
I takie...
Aż w końcu dotarliśmy tu.
Może to nie była Sanoa, ale mogliśmy całkiem sami spędzić tu 2-3 godzinki.Z naszym
nowo poznanym kolesiem umówiliśmy się na określoną godzinę i laba w ciszy...
hehe niezła jazda..lubię takie fakultety ...nie planowane. .. spontaniczne ..na wesoło.. Fajniutko Marabut , a na Asię można patrzeć godzinami..ehh.. popytaj o ten eliksir młodości i przepis na jej supcio figure ehh
wow super bikini!!! moj ulubiony kolor ;-)
Tak naprawdę to "jazda" była na drugi dzień, bo umówiłem się z "Michaelem", żeby zabrał
mnie do jakiegoś centrum handlowego na zakupy %, głównie chodziło mi o fajny rum, bo
tu na miejscu nie dosyć, że drogo to i wybór słaby, i na dodatek te męczące negocjacje
cenowe.Żonka wybrała plażowanie, więc sam stawiłem się w tym samym barze co wczoraj.
A "gościa" nie ma.Pytam barmana czy go nie widział - ale nie.
Zrezygnowany zacząłem kombinować jakiś transport na własną rękę, ale nagle zjawia się
mój Michael i tłumaczy się, że zaspał i faktycznie wyglądał na nieco "wczorajszego".
Fotek nie będzie, gdyż na zakupy nie chciało mi się tachać sprzętu.
Facet nerwowo zaczął wydzwaniać do swojego kumpla - taksówkarza, ale ten załapał
jakiś extra kurs i nie może po nas przyjechać.
Proponuje mi w takim razie "podróż za jeden uśmiech" - autobusem....
Niezapomniany widok - ja, jedyny biały" w autobusie pełnym (dla poprawności) - afro-
amerykanów i to jeszcze bez biletów, bo gość stwierdził, że to zbyteczna formalność.
Dotarliśmy na peryferia do super-marketu, a tam pełna Europa - McDonald's, Ikea..
Po zakupieniu trunków, lokalnych przypraw i sosików - czas na browara.Wypiliśmy
po piwku, gość z chęcią zaproponował, że będzie nosił zakupy - nie oponowałem...
Czas szybko płynie - czas na jakiś obiadek.Na moje pytanie, czy wie gdzie można
lokalnie coś wszamać - zaraz poprowadził mnie do baru na drugiej stronie ulicy.
Bar, jak bar - raczej wczesny Gierek niż McDonald.Fest rozmiarów barmanka poleciła
nam lokalne kotleciki z ostro przyprawioną sałatką i pieczone bataty.
Całkiem zjadliwe żarełko i cena - za dwie porcje i dwa piwa - nie całe 7$.Nagle moją osobą, zainteresowały się dwie "panie" siedzące obok, potem jakiś podejrzany typ
wprowadził do baru mdlejącą dziewczynę.Barmanka (jak się później okazało również
burdel-mama) zaczęła ją cucić, a potem krzyczeć...Słowem niezły burdel się zrobił,
dosłownie i w przenośni - trzeba było się ewakuować.
Na szczęście, umówiony wcześniej taksiarz pojawił się w samą porę i pojechaliśmy
do hotelu."Michael" dostał extra tipa, za ponad regulaminowe rozrywki, a ja dostałem
"po głowie" od małżonki, że "po burdelach się szlajam" - a ja byłem tylko głodny
Taki lekki hard-core na Dominikanie...
He he zapowiada się wesoło i z przygodami 😆
Powoli kończymy tę relację, bo inne ciekawe kierunki czekają.
W przed ostatni dzień pobytu na Dominikanie wybraliśmy się - tym razem na zorganizowany
fakultet.Tym razem padło na wyspę Sanoa, standardowo połączone z zwiedzaniem pięknych
okolic Altos de Charon.Rano odbiera nas busik na około 20 osób, jedziemy do trzech
następnych hoteli i w grupie 12 osób plus nasz przewodnik chyba Krzysiek kierujemy się
do pierwszej atrakcji czyli Altos de Charon.Miejsce, które każdy odwiedzający wyspę dobrze
zna, więc nie będę się rozwodził nad historią tego miasteczka i o ślubie Michaela Jacksona w
tej kapliczce...
Jest to jednak fajne miejsce na dobrą sesję fotograficzną ( nie tylko ślubną), więc moja
Aśka poczuła się jak "ryba w wodzie"..
To nasza grupa...
Po zwiedzaniu, czym prędzej schodzimy w dół, do rzeki i wsiadamy do naprawdę fajnej
motorówki - wygodna, częściowo zadaszona i niewiarygodnie szybka.Na dobry początek
szampan i ruszamy...
Pierwszy postój ( delikatny posiłek) to- jak ją reklamują "największa wanna Karaibów"
czyli Piscina Natural...
"Nasi tu byli"
Nasz Capitan Jack...
Potem dotarkiśmy na "wyspę muszli", w życiu nie widziałem takiej ilości muszli...
A to wysepka na której zaplanowano dla nas lunche...
Wyborna langusta...
No i na sam koniec "boska Sanoa"...
W Aśce rozbudziły się uczucia macierzyńskie - a nasza córuś daleko w Polsce...
Nawiązały się nowe znajomości...
I nadszedł czas opuścić ten raj...
Na motorówce zapanowała mocno rozrywkowa atmosfera, a to za sprawą kilku butelek
rumu i fajnej karaibskiej muzy.Czego pragnąć więcej na wakacjach...
Po powrocie na stały ląd, mały stop na zakup % na drogę i "wesoły autobus" ruszył w
kierunku Punta Cana. Dodam tylko, że dziewczyny były na tyle rozluzowane, że
postanowiły wykąpać się w najbliższym hotelu do jakiego będziemy rozwozić całe
towarzystwo.Jak postanowiły - tak zrobiły - szkoda, że zamiast w basenie - to w głównej
fontannie (no comment)...
Na następny dzień - pakowanie walizek, z lekkim bólem głowy, lotnisko lot i powrót do
rzeczywistości.