Oferty dnia

Ukraina - Lwów na chybcika - relacja z wakacji

Zdjecie - Ukraina - Lwów na chybcika

Podczas majówki 2012 spędzanej na Roztoczu Pd naszła nas chętka na wizytę we Lwowie. Długo zastanawialiśmy się, czy jechać tam prywatnie, własnym autem, czy autokarem z wycieczką zorganizowaną. Pytaliśmy o radę kilku miejscowych, mieszkańców wsi przygranicznej Siedliska, ale nie wiedzieć czemu nabrali wody w usta. Przebąkiwali tylko coś, co chyba należało zinterpretować na NIE odnośnie wyprawy na własną rękę - że niby na granicy różnie bywa, a i policja ukraińska na widok obcej rejestracji dostaje kota... Ech, w końcu udaliśmy się do Tomaszowa Lubelskiego na rynek i tam w lokalnym biurze podróży QUAND wykupiliśmy jednodniową wycieczkę pt. „Ni ma jak Lwów”. I dobrze!

Nie będę się tu rozwodzić nad wspaniałością samej wycieczki, bo nie ma co się oszukiwać: wycieczka zorganizowana zawsze była, jest i będzie tylko wycieczką zorganizowaną, a bajkowe podróże to jedynie na własną rękę. Powiedzmy, że był to raczej spacer niż wycieczka, bo prawie wcale nie wchodziliśmy do wnętrz, a jeśli tak, to na bardzo krótko. Ale było w porządku, jesteśmy zadowoleni i gdyby przyszło nam korzystać jeszcze kiedyś z usług biura QUAND, to zrobimy to bez oporów.

Przelecieliśmy przez Lwów jak tornado, koncentrując się na Cmentarzu Łyczakowskim, Wysokim Zamku, Starym Mieście i Operze Lwowskiej. Był czas wolny na posiłek w lokalnym barze i zakupy na jarmarku z okazji jakiegoś festiwalu, Dni Lwowa bodajże. Kto chciał, miał załatwione bilety na wieczorny spektakl w Operze - my jednak zrezygnowaliśmy, jako że grali „Straszny dwór” i obawialiśmy się, że potem nie będziemy mogli spać w nocy ;-). Zamiast tego włóczyliśmy się po starówce, zaglądaliśmy do wspaniałych kościołów, spacerowaliśmy pod murami obronnymi i w końcu, patrząc jak zapada nad Lwowem zmrok i zapalają się kolorowe reflektory nocnej iluminacji, jedliśmy lody i piliśmy piwo” Lwowskie”.

Z punktu widzenia organizacyjnego problemów żadnych nie było - może jedynie postój na granicy w drodze powrotnej. Podczas wjazdu na Ukrainę formalności zostały załatwione błyskawicznie, tzn. w ciągu 1 h 45 min. Ale podczas powrotu do ojczyzny staliśmy w ogonku autokarów grubo ponad 3 godziny. Północ już wybiła, a my dalej staliśmy. Trwało to tak długo, ponieważ najpierw Ukraińcy, a potem Polacy skrupulatnie szukali problemów w każdym kolejnym autokarze. Trzeba było liczyć około godziny na jeden autokar - nasz był siódmy w kolejce... Nas, to znaczy mnie i moją rodzinę, ogarniały na przemian fale gniewu i czarnej rozpaczy, ponieważ tuż za przejściem granicznym, już po polskiej stronie (300 m dalej we wspomnianych już Siedliskach, gdzie mieszkaliśmy) czekał na nas na parkingu nasz samochód. Innymi słowy, do domu i miękkiego łóżeczka mieliśmy 15 minut jazdy. Ale o wysiadaniu z autokaru i przejściu granicy na nogach nie było mowy - przejście graniczne w Hrebennem nie obsługuje ruchu pieszego i nic tego zmienić nie może. Tak więc głodni i zmęczeni tkwiliśmy w autokarze, bądź na trawniczku obok niego, licząc minuty i klnąc na czym świat stoi. W pewnym momencie nasza pilotka wpadła na genialny pomysł: a gdyby tak wykorzystać fakt, że mamy na pokładzie kobietę w widocznej ciąży? I udało się! Przepuścili nas bez kolejki. Niech żyje ciąża!

Tytułem podsumowania samego Lwowa wypowiem się pozytywnie: miasto ładne, z klimatem i bogatą historią, z mnóstwem starej i pięknej architektury - na pewno warto tam pojechać. W przyszłości na pewno jeszcze tam zajrzę, żeby odwiedzić inne zakątki. Przykro tylko patrzeć jak wszystko niszczeje... Lwów nie ma kasy nawet na naprawę tynków starych kamienic w okolicy rynku.

Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Co warto zwiedzić?

Cmentarz Łyczakowski - to nie ulega wątpliwości. Spacer wśród pięknych, rzeźbionych nagrobków, gdy kasztany kwitną (albo stoją w jesiennej szacie) jest dużą przyjemnością. Gorzej z odwiedzaniem grobów sławnych Polaków - te trudno nazwać pięknymi, niestety. Kto lubi skupiać się na detalach, wypatrzy mnóstwo smaczków. Tu pomiędzy stuletnie pomniki wielkich postaci kultury czy nauki wcisnął się jakiś nowobogacki komuszek, który zszedł był względnie niedawno i spoczął na wieki pod tandetnym, plastikowym wieńcem - ale za to w doborowym towarzystwie. Tam ktoś zostawił na ławce wielki kawał ciasta drożdżowego, które nie mogło być przysmakiem, skoro zdążyło zszarzeć i wyschnąć na kamień, zanim zjadły je ptaki. Ówdzie kamienny anioł z bardzo smutną miną i jakby z wyrzutem wskazuje smukłą ręką mosiężne popiersie w mundurze... Dwie godziny warto poświęcić!

Cmentarz Orląt Lwowskich, czyli polski cmentarz wojskowy zbudowany na cześć poległych w latach 1918-1920 w czasie obrony Lwowa, nie wygląda jakoś nadzwyczajnie, ale ma szalenie ciekawą, wstrząsającą historię i jest ważnym miejscem dla Polaków.

Wysoki Zamek - znany mi z oryginalnej wersji „Moralności pani Dulskiej”, nie jest niczym nadzwyczajnym i właściwie można go sobie darować... aczkolwiek na szczycie owego wzgórza (na którym jeszcze 300 lat temu stał zamek) mamy szansę obejrzeć prawie 360-stopniową panoramę miasta. Nie jest to wcale widok zachwycający, ale na pewno ciekawy. Sporo zieleniny, komunistyczne blokowiska, tu i tam błyszczy złotem kopuła jakiejś świątyni - a nad wszystkim góruje wysoki, potężny gmach firmy ubezpieczeniowej. Znak czasów...

Stare Miasto - skarb UNESCO. Rynek jest duży i ładny, otoczony kolorowymi, zwykle odnowionymi kamieniczkami. Żeby w pełni docenić architekturę niektórych z nich, należy przedostać się na dziedziniec, znacznie ciekawszy niż fasada - tak jest np. z Kamienicą Królewską. Najciekawsza jest tzw. Czarna Kamienica, renesansowy budynek o nietypowej elewacji, w którym mieści się Muzeum Historyczne. Poza tym bez trudu znajdziemy elementy obecne chyba na wszystkich starówkach świata: ogródki piwne z parasolkami, ulicznych sprzedawców słodkości, kwiaciarkę, kataryniarza i turystyczną wieżę Babel. Ciekawym miejscem jest też jedna z najstarszych lwowskich aptek, czynna od 1774, umiejscowiona w rogu rynku. Wewnątrz można kupić rozmaite ziółka i preparaty (ludzie traktują je jako pamiątki i prezenty z Lwowa), jakieś podstawowe leki, albo... bilet na zwiedzanie jej muzealnej części. Ma fajny, starodawny wystrój - warto tam wejść.

Staromiejskie uliczki mają mnóstwo uroku i... dziur w tynkach. Z kościołów największe wrażenie robią dwa. Pierwszy to Katedra Ormiańska o wnętrzu pracowicie wymalowanym na wszystkie kolory nie tylko tęczy, ale całego świata. Drugi to Cerkiew Przemienienia Pańskiego - największa świątynia grekokatolicka Lwowa, z monumentalnym, złoto-pastelowym wnętrzem. Jest jeszcze Kaplica Boimów niejako należąca do Katedry Łacińskiej - o niezwykle bogato rzeźbionej fasadzie i zachwycającej dekoracji rzeźbiarskiej w środku. Piękne, acz zniszczone jest wnętrze Kościoła Jezuitów, w którym po 1945 Sowieci urządzili magazyn książek. Z kolei Kościół Dominikanów, generalnie niczego sobie, jest ładnie, kolorowo oświetlony w nocy. Sobór Św. Jury wygląda z zewnątrz wspaniale, ale niestety nie zwiedzaliśmy go, chociaż objęty jest patronatem UNESCO i powinien być w programie wycieczki.

Poza starówką warto pójść na Pl. Soborowy, gdzie stoi jedna z najpiękniejszych świątyń Lwowa - Kościół św. Andrzeja i klasztor Bernardynów. Wspaniałych wrażeń możemy spodziewać się tu od strony manierystycznej fasady, i w barokowym wnętrzu. Na jego tyłach ciągną się mury miejskie z galeriami.

Słynny Prospekt Swobody, czyli dawniejsze Wały Hetmańskie, z Pomnikiem Mickiewicza... cóż, nic nadzwyczajnego, ale spacerek owszem, przyjemny. Są tu rozmaite budowle reprezentacyjne, pomniki i zielony skwer z ławeczkami, kończący się placykiem przed malowniczą Operą. Czasem - i tak było podczas naszego pobytu - wzdłuż skweru rozstawione są kramy z rozmaitościami: pieczonymi kiełbaskami, ciastkami, miodami, kwasem chlebowym, tandetnymi bibelotami, biżuterią i wszelkiej maści ukraińskim rękodziełem (z reguły made in China). Zimny kwas chlebowy w ciepły dzień to niebo w gębie. Miodowe ciastka też nie są złe. A co ładniejsze sztuki rękodzieła są okrutnie drogie.

No właśnie, Teatr Miejski, czyli Lwowska Opera... Cudo! Wspaniałe, bogato zdobione, malowane i aż kapiące złotem wnętrza na długo zostaną nam w pamięci. Można je zwiedzać bez wnoszenia opłaty, gdy nie odbywa się spektakl. Na pewno warto też spędzić wieczór na przedstawieniu.

Porady i ważne informacje

  • O fatalnym stanie dróg jezdnych na Ukrainie mówi się powszechnie. Muszę jednak powiedzieć, że drogę z Hrebennego do Lwowa zrobiły dobre walce, i nowego asfaltu nie pożałowano - w końcu zbliżało się EURO 2012. Jechało się gładko, bez żadnego „pogo”. Przypuszczam, że w innych miejscach też można spotkać takie świeżo wyremontowane odcinki dróg.
  • Jeżeli ktoś chce sobie przywieźć z Lwowa coś naprawdę ładnego, np. pięknie malowaną ceramikę, haftowaną bluzkę, haftowaną torebkę albo haftowany obrus, niech się nastawi na wydatek rzędu 100 EUR. Badziewie jest oczywiście tańsze i nie brakuje go w handlu, ale to już nie to. Natomiast papierosy i alkohole opłaca się kupić z pewnością, jednak nie podam dokładnych cen, bo nie wystarczyło mi czasu, żeby się z nimi zapoznać.
  • Nie jestem pewna, czy należy iść na posiłek tam, gdzie podpowiada pilot wycieczki. Bar, do którego my się udaliśmy wyglądał, owszem, fajnie i wyboru dokonywało się nie czytając egzotyczne nazwy, tylko widząc potrawy, ale jedzenie było mocno takie sobie i nietanie. Zupa z ogórków i wędlin, słynna solanka, na którą się nastawiliśmy, wyglądała i smakowała jak woda po płukaniu ścierki. Ani jednej z potraw, których próbowaliśmy, nie można pochwalić z czystym sumieniem. Radziłabym raczej iść wszystkim głodnym za głosem serca, albo za własnym nosem. Ci uczestnicy naszej wycieczki, którzy woleli dokonać własnych odkryć i nie poszli z resztą grupy, byli ze swego obiadu bardzo zadowoleni.
  • Jednodniowa wycieczka do dużego, pełnego zakątków i zabytków miasta, takiego jak np. Lwów, to raczej rekonesans: warto tu przyjechać na dłużej, czy nie? Do Lwowa warto...

Autor: texarkana / 2012.05
Komentarze:
Brak komentarzy.