Nie jesteś zalogowany.
Dzień 9 30.01.2016 (sobota)
Po śniadaniu w hotelu i wykwaterowaniu ok. 7-mej wyruszyliśmy autokarem w dalszą drogę. Po drodze mieliśmy jeden postój przy stacji benzynowej. O 9:10 dotarliśmy do granicy Salwadoru z Gwatemalą. W części salwadorskiej musieliśmy tym razem swoje odstać w długiej kolejce (przed nami było kilkadziesiąt osób) do kontroli paszportowej. Tak jak i przy wjeździe i tym razem salwadorscy urzędnicy nie dawali żadnych stempli do paszportu, wręczali nam jedynie jakieś karteczki, które później zebrał od nas pilot. Następnie po podjechaniu autokarem do części gwatemalskiej znowu musieliśmy wypełniać karty wjazdowe i poddać się kontroli paszportowej. Ostatecznie w dalszą drogę po Gwatemali ruszyliśmy o 10:50. Podczas jazdy mieliśmy jeden postój przy stacji benzynowej. Dotarliśmy do aktywnego wulkanu Pacaya (autokar dojechał do wys. ok. 1800 m n.p.m., szczyt wulkanu znajduje się na wysokości 2552 m n.p.m.). Tam przesiedliśmy się na konie, którymi wjeżdżaliśmy na wysokość ok. 2100 m n.p.m. W teorii konie miały być prowadzone za uzdę przez swoich właścicieli. W moim przypadku przy wjeżdżaniu na górę okazało się, że właściciel konia wręczył mi lejce, pogonił konia, który sam wspinał się na górę zostawiając swojego opiekuna w tyle. Dodam w tym miejscu, że nigdy nie pobierałem lekcji jazdy konnej. Gdy więc koń przyspieszał (raz zaczął się ścigać z innym koniem) emocje wzrastały. Ale największe obawy były, gdy koń szedł tuż nad przepaścią. Gdyby mu się omsknęła noga mogłoby się to przykro skończyć. Na szczęście szczęśliwie i bez żadnego wypadku wjechałem na górę. Po zejściu z koni dalszą część drogi pokonywaliśmy już pieszo (podobnie jak przy jeździe konnej pokrywając się przy tym kurzem). Spacerowaliśmy podziwiając „księżycowe” krajobrazy, idąc wzdłuż języków wylanej lawy. Miejscami lawa wciąż była gorąca, można było na niej nawet przypiekać różne wiktuały. Po pieszym spacerze wróciliśmy do koni, którymi zjechaliśmy w dół (tym razem właściciel konia, na którym jechałem cały czas prowadził go za uzdę). Potem wróciliśmy do autokaru, którym o 16:40 ruszyliśmy w dalszą drogę. Tuż po 18-stej dotarliśmy w okolice hotelu „Posada del Hermano Pedro” w Antigua (to piękne kolonialne miasto zostało umieszczone na liście UNESCO). Autokar nie mógł podjechać do samego hotelu (zatrzymał się w pobliżu ruin barokowego kościoła El Carmen, zbudowanego w 1728 r.), więc niewielki odcinek musieliśmy pokonać z bagażami sami. Po zakwaterowaniu mieliśmy o 19-stej kolację w hotelu. Po niej wybrałem się jeszcze na wieczorny spacer po mieście. Miasto położone jest na wysokości 1530 m n.p.m. w dolinie pomiędzy 3 wulkanami: wygasłymi de Agua („wulkan wody” o wys. 3766 m n.p.m.) i Acatenango (wys. 3976 m n.p.m.) oraz ciągle aktywnym de Fuego („wulkan ognia” o wys. 3763 m n.p.m.). Antigua została założona 10 marca 1543 roku jako stolica hiszpańskich posiadłości kolonialnych w Ameryce Środkowej. Do dziś zachowała charakterystyczny dla epoki kolonialnej układ ulic (krzyżują się one pod kątem prostym). W 1773 roku miasto nawiedziły dwa silne trzęsienia ziemi, które doprowadziły do poważnych zniszczeń. Wtedy to przeniesiono stolicę do miasta Gwatemala. Większość powstałych po 1773 r. budowli inspirowana była barokiem kolonialnym i włoskim renesansem. Podczas wieczornego spaceru posmakowałem trochę atmosferę miasta, ale z oglądaniem pięknych widoków w Antigua za dnia musiałem jeszcze poczekać (aż do poniedziałku). Wspomnę tylko pokrótce, że dotarłem m.in. do głównego placu miasta, przy którym stoi katedra i inne ważne budowle, a także przespacerowałem się głównym deptakiem z charakterystycznym łukiem. Przy końcu deptaka zajrzałem też na chwilę do pięknego kościoła La Merced (ukończonego pierwotnie w 1546 r., potem odnawianego po trzęsieniach ziemi).
Ostatnio edytowany przez cienkibolek (2016-02-20 12:24:40)