Nie jesteś zalogowany.
Na temat Wysp Zielonego Przylądka napisała już fajną relację, okraszoną pięknymi zdjęciami, Żelek/Kasia6555 ale mnie się udało zobaczyć oprócz Sal i Boavisty jeszcze inne wyspy. Dlatego po długim namyśle postanowiłam dorzucić swoje trzy grosze do opisu tego stosunkowo mało popularnego, chociaż bardzo ciekawego, kierunku. No to zabieram się do pisania...
W marcu 2013 roku wybrałam się na 8-dniową wycieczkę objazdową po Wyspach Zielonego Przylądka. W programie mieliśmy trzy wyspy (z 10 tworzących archipelag). Były to:
Sao Vicente
Santo Antao
i Sal
Każda z tych wysp okazała się inna ale z pewnością warta odwiedzenia. Mnie zauroczyły one na tyle, że jeszcze tego samego roku wybrałam się ponownie na Cabo Verde. W listopadzie odwiedziłam znowu Sal oraz ...
Fogo
i Boavistę
Ale po kolei. Wycieczka objazdowa rozpoczęła się od ok.9-godzinnego przelotu na Sal (czarter Travel Service z międzylądowaniem na Fuerteventurze). Z lotniska pojechaliśmy do Santa Maria i zostaliśmy zakwaterowani w malutkim hoteliku.
Nasza grupa liczyła zaledwie 7 osób + przemiła pilotka p. Joasia więc wszystko odbywało się bardzo sprawnie. Wieczorem było jeszcze wyjście na kolację do lokalnej knajpki. W miłej atmosferze, przy miejscowym winku, dowiedzieliśmy się co będziemy robić następnego dnia ...
A następnego dnia wybraliśmy się na Sao Vicente - niewielką wyspę wulkaniczną ...
Mabro-
Sao Vicente, jak już napisałam, to niewielka wyspa wulkaniczna o pow. 227 km².
W najdłuższym miejscu ma 24 km a w najszerszym tylko 16 km. Pod względem liczby mieszkańców - ok.80 tys. - zajmuje drugie miejsce wśród wysp Republiki ale większość ludności mieszka w stolicy wyspy - Mindelo. Żeby ją objechać i zobaczyć najciekawsze miejsce wystarczą 2-3 dni.
Ale najpierw trzeba się tam dostać - najlepiej samolotem. Dlatego zaraz po śniadaniu pojechaliśmy znowu na lotnisko w Espargos (jego patronem jest Amilcar Cabral).
Pomnik Cabrala stoi przed wejściem na lotnisko.
A tak wyglądają okolice lotniska.
Lotnisko nie jest duże i ma dwie strefy - dla lotów międzynarodowych i dla lotów wewnętrznych między wyspami. Ta druga, podczas mojego pierwszego pobytu, była w trakcie urządzania więc informacje o lotach były wywieszane na kartkach papieru przylepianych do ściany , nie było tam sklepów ani restauracji.
W czasie lotów między wyspami można mieć w bagażu podręcznym swoje napoje a cała odprawa jest chyba mniej rygorystyczna niż na innych lotniskach. Nie zawsze też są przydzielane miejsca w samolocie - zwykle zajmowaliśmy je według uznania.
Tym razem lecieliśmy niewielkim samolotem linii TACV (zabierał ok.40 osób).
Po krótkim locie (chyba ok.30 minut) wylądowaliśmy na nowym, międzynarodowym lotnisku na Sao Vicente. Położone jest ono ok.10 km od stolicy wyspy - Mindelo i ok.1 km od Sao Pedro.
Pomnik Cesarii Evory przed lotniskiem.
Ponieważ nasza grupa była niewielka na objazd wyspy wyruszyliśmy busem (ta góra z tyłu, za busem to Monte Cara czyli Góra Twarzy - będzie to lepiej widać na innych zdjęciach).
W drodze z lotniska zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym z panoramą portu w Mindelo (widać część bardziej "przemysłową").
Ostatnio edytowany przez mabro (2015-04-09 01:03:15)
Swgo czasu itaka miala oferty na te wyspy ale juz od jakiegos czasu ich nie ma. Wrzuc wiecej fotek chetnie ogladniemy
Antenka
Paweł_88, Itaka od paru lat, każdego roku ma w ofercie WZP ale najpierw likwiduje poszczególne terminy wylotów a później wycofuje wszystko bo twierdzi, że nie ma chętnych ... Ja parę razy przymierzałam się do kolejnej wycieczki - mieli całkiem fajne programy - ale niestety wszystkie imprezy odwołali. Może jak rozpropaguję tutaj ten kierunek to wreszcie znajdą się chętni i jakaś wycieczka dojdzie do skutku
Następnym punktem programu wycieczki był wjazd na najwyższy szczyt Sao Vicente - Monte Verde.
Powoli zaczynała wyłaniać się panorama rozległego Mindelo.
Wjeżdżaliśmy coraz wyżej.
W dole było widać już całe miasto a na horyzoncie majaczyły wysokie góry sąsiedniej wyspy - Santo Antao.
Towarzyszył nam księżycowy krajobraz - puste, rudo-brązowe, pofalowane przestrzenie i wijąca się droga, którą przyjechaliśmy.
Niekiedy można było zauważyć jakieś osamotnione ale zamieszkałe zabudowania. Nie było prawie wcale roślinności (marzec to pora sucha) chociaż widoczne były tarasy, na których kiedyś pewnie coś uprawiano. (Zdjęcia z datownikiem zrobiła koleżanka)
Czasami spotykaliśmy ludzi nie wiadomo dokąd zmierzających na tym pustkowiu.
My także wysiedliśmy z busa i wyruszyliśmy dalej pieszo.
Ostatnio edytowany przez mabro (2015-04-10 01:26:32)
Wspinaliśmy się coraz wyżej.
Zza skał widać już było ocean z drugiej strony wyspy.
Prawie spod szczytu (na sam szczyt nie można wjechać) zobaczyliśmy północno-wschodnią, płaską część wyspy z małą miejscowością Baía das Gatas.
Baia das Gatas leży na kompletnym odludziu. Odbywa się tu co roku festiwal muzyczny.
W przeciwnym kierunku podziwialiśmy widok na słynną Praia Grande (następny punkt programu naszej wycieczki).
Udaliśmy się tam nową drogą biegnącą u podnóża Monte Verde.
W drodze na plażę zatrzymaliśmy się w pobliżu Baia das Gatas. Miejsowi rybacy cumują tu swoje kolorowe łodzie.
Obok przystani znajdowała się nieczynna, zrujnowana przetwórnia rybna - mieszkali w niej ludzie. Smutne to bardzo ale problem braku pracy i ubóstwa jest na wyspach dość powszechny.
Ostatnio edytowany przez mabro (2015-04-12 00:30:46)
Żeby nie kończyć dnia na smutno postanowiłam dorzucić jeszcze parę fotek z następnej atrakcji Sao Vicente czyli z Praia Grande.
Praia Grande rozciąga się od Baia das Gatas ...
... aż do Calhau
Miejscami tworzą się tutaj z miałkiego, białego piasku malownicze wydmy.
Fajnie widać granicę między tymi wydmami a wulkanem.
Zestawienie biało-czarne bardzo mi się podobało.
Żałowałam, że nie byliśmy tu zbyt długo ale i tak radości było co niemiara.
No ale jak tu się nie zachwycać takim kolorem wody.
No i na koniec zdjęcie-wizytówka wyspy, które mają wszyscy odwiedzjący Sao Vicente.
Po uczcie dla oczu jaką była Praia Grande przyszedł czas na prawdziwą ucztę bo wszyscy już trochę zgłodnieli. Skierowaliśmy się więc w stronę małej miejscowości u stóp wulkanu - Calhau. Po drodze towarzyszyły nam takie niesamowite widoki:
Naszym celem była niepozorna knajpka mieszcząca sie w nieco odrapanym budynku, położona nad oceanem.
Po wejściu do środka zostalismy mile zaskoczeni obfitością rozmaitych, głównie lokalnych, potraw na stołach.
Każdy mógł znaleźć dla siebie coś smakowitego.
Wszystkiego doglądała osobiście wiekowa, prawie osiemdziesięcioletnia założycielka i właścicielka restauracji.
Kiedy wszystko było gotowe szefowa dała znak, że można zasiadać do stołów. Podobno jest tam taka tradycja, że dopóki właścicielka nie zadzwoni dzwonkiem nikt nie może zacząć jeść. Przy posiłku towarzyszył nam bardzo sympatyczny, lokalny zespół muzyczny.
Były też występy i wspólna zabawa dla chętnych.
Jeśli kiedyś będziecie na Sao Vicente to koniecznie tu zajrzyjcie - naprawdę warto! Tym bardziej, że do restauracji przychodzi sporo mieszkańców Cabo Verde i żywiołowo uczestniczy w zabawie.
Tego typu imprezy odbywają się tylko w niedziele.
Po obfitym posiłku przyszedł czas na spacer po okolicy ale o tym już innym razem
Ponieważ restauracja położona jest nad samym oceanem na spacer wybraliśmy się na pobliską plażę. Amatorów kąpieli nie brakowało.
Miejsami zamiast piasku są czarne skały - woda jest tu wyjątkowo przezroczysta.
Dzięki dużej przejrzystości można zaobserwować różnych podwodnych "mieszkańców".
Tuż przy plaży położony jest Blue Marine - malowniczy kompleks apartamentów na wynajem.
Rosną tu nawet jakieś kwiatki, co nie jest zbyt częstym widokiem na wyspie, szczególnie w porze suchej.
Niestety do samego miasteczka nie zdążyliśmy się wybrać bo mieliśmy do zrealizowania kolejny punkt programu.
Jeszcze tylko spojrzenie na najmniejszą i bezludną wysepkę archipelagu - Santa Luzia. Leży ona zaledwie 5 km od Sao Vicente.
Wyruszamy w drogę powrotną do Mindelo. Wracamy przez jedyne, zielone tereny na wyspie czyli sztucznie nawadniane ribeiry, położone u stóp Monte Verde.
Uprawia się tu owoce i warzywa.
Ale zanim dotarliśmy do miasta spotkała nas jeszcze niespodzianka ...
Wracając do Mindelo, niespodziewanie (nie było tego w oficialnym programie wycieczki), zatrzymaliśmy się przy miejskim cmentarzu. Mindelo Municipal Cemetery został założony w 1888 r. Większość nagrobków jest tu biała i skromna, rzadko ozdobiona sztucznymi kwiatami.
Okazałe grobowce są nieliczne.
Ale my poszliśmy zobaczyć grób najsłynniejszej mieszkanki Mindelo - Cesárii Évory.
Cesária Évora zmarła 17 grudnia 2011 r. mając 70 lat.
Po tej wizycie pojechaliśmy bezpośrednio do hotelu w Mindelo. Zostaliśmy zakwaterowani w bardzo dobrym hotelu Don Paco, położonym tuż przy promenadzie, w pobliżu portu (to ten w biało-czerwone pasy).
Nie mam zdjęć wnętrz bo jeszcze wtedy nie wiedziałam, że będę tu pisać relację. Następnym razem postaram się lepiej. Ale mogę Wam pokazać jaki fajny widok miałam z okna - kolorowe domki wspinające się na okoliczne wzgórze a w tle Monte Verde.
A jak popatrzyłam bardziej w prawo to widać było nadmorską promenadę.
Właśnie na tę promenadę udało nam sie wyskoczyć zanim przyszła pora na kolację.
Spacer nie był zbyt długi bo na wyspach dość wcześnie robi się ciemno ale zdążyliśmy zobaczyć malowniczy port jachtowy na tle Monte Cara. Po lewej stronie (w głębi) widać prom Armas, którym następnego dnia płynęliśmy na Santo Antao.
Ta nowoczesna marina została otwarta w 2008 r. i jest przewidziana na 120 łodzi.
Zarówno port jak i marina mają bardzo dogodne położenie - ze wszystkich stron otoczone są górami osłaniającymi je od wiatru. Na północnym-zachodzie są to Monte Cara i Morro Branco a na południu Monte Verde.
Spacerując promenadą doszliśmy do portu, z którego odpływają promy na inne wyspy. Zwróćcie uwagę na flagę Cabo Verde: 10 żółtych gwiazdek to symbol 10 głównych wysp archipelagu, niebieski to symbol oceanu, biały symbolizuje pokój a czerwony - trud, wysiłek włożony w budowanie kraju.
Niestety, trzeba było wracać bo wieczorem szliśmy na kolację do knajpki na mieście. Zdjęć na kolacji nie robiłam - mam tylko jedno kiepskiej jakości, przedstawiające deser w postaci płonących bananów.
Następnego dnia, zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy do portu by wsiąść na prom i popłynąć na Santo Antao. (Zwiedzanie Mindelo i pobyt w Sao Pedro były przewidziane po powrocie z Antoniego.) Na Santo Antao kiedyś można było się dostać również samolotem ale obecnie małe lotnisko położone w Ponta do Sol jest nieczynne i zaniedbane. Pozostaje więc tylko droga morska - prom pasażersko-samochodowy płynie równo godzinę. Ale o tym napiszę następnym razem...
Ostatnio edytowany przez mabro (2015-04-14 00:23:45)
Przy wchodzeniu na prom duże bagaże zostawia się na podłodze w ładowni gdzie przewożone są samochody - nikt tego nie pilnuje więc trochę się obawiałam czy będę miała co odebrać na Santo Antao ale na szczęście wszystko było w porządku. Prom jest nieduży i bardzo skromnie wyposażony. Ma dwa pokłady: środkowy zakryty i górny odkryty. Ja wdrapałam się na górę żeby podziwiać widoczki i co zobaczyłam?
W głębi widać było wysokie góry Santo Antao - odległość między wyspami wynosi tylko 14 km. Ale zanim tam dotarliśmy minęliśmy po prawej stronie wysepkę-skałę o nazwie Ilhéu dos Passaros = Ptasia Wyspa (82 m wysokości). Znajduje się na niej mała latarnia morska.
Po godzinie spokojnego rejsu zbliżyliśmy się do brzegów górzystej Santo Antao - drugiej co do wielkości wyspy wśród wysp archipelagu i największej wśród wysp zawietrznych.
Widać już miasteczko Porto Novo, do którego płyniemy (tam jest port) a po lewej stronie hotel, w którym będziemy mieszkać (różowy).
Porto Novo jest dość rozległe jak na tamtejsze warunki.
Porto Novo - okolice przystani.
Porto Novo - po prawej przystań.
Dobijamy do brzegu, zabieramy bagaże i wychodzimy na ląd. A to nasz prom.
Szybko wsiadamy do busa i za chwilę jesteśmy w naszyn hotelu (opiszę go później) ale nie mamy czasu na przydzielenie pokoi - rzeczy zostawiamy w schowku i od razu jedziemy podziwiać tę najbardziej górzystą ze wszystkich Wysp Zielonego Przylądka. Na początek będziemy podziwiać część środkową i zachodnią - suchą, do niedawna trudno dostępną (brakowało dróg), o księżycowym krajobrazie.
Ostatnio edytowany przez mabro (2015-04-15 22:40:28)
Jedziemy w kierunku Lagedos - robi się sucho, mijamy nieliczne zielone krzaki.
Zatrzymujemy się przy ogromnych, wyschniętych kanionach. Zdjęcia niestety nie oddają ich głębokości i wielkości.
Przejeżdżamy przez miejscowości Cha de Morte i Curral das Vacas.
Zapomniałam dodać, że tego dnia podróżujemy aluguerem (ten czerwony na zdjęciu powyżej) siedząc na pace - dobrze, że pilotka nas uprzedziła by ciepło się ubrać i wziąć coś miękkiego do siedzenia bo po kilku godzinach jazdy nasze cztery litery byłyby rozklepane jak befsztyki.
Zaglądamy do maleńkiej szkoły, bardzo mizernie wyposażonej.
Witają nas dzieciaczki z panem nauczycielem.
Na nasze powitanie dzieci odśpiewały a raczej wykrzyczały z przejęciem hymn WZP.
Jeszcze spojrzenie na maleńki cmentarzyk w centrum miejscowości.
Niebieskie nagrobki należą do dzieci.
Rzut oka na okolicę - te odległe szczyty widoczne w chmurach to Sao Vicente.
Ogromna przestrzeń i maleńkie punkciki nielicznych zabudowań robią na mnie duże wrażenie. To chyba Ribeira das Patas ale nie jestem tego pewna.
Ale czas jechać dalej w kierunku Alto Mira.
Ostatnio edytowany przez mabro (2015-04-16 00:36:28)
Drogę pokonywaliśmy pieszo lub aluguerem, często zatrzymując się na podziwianie niesamowitych widoków i fotografowanie, fotografowanie i jeszcze raz fotografowanie.
Niestety było prawie południe i zdjęcia wychodziły takie sobie (kiepski aparat i brak umiejętności też nie są bez znaczenia) ale i tak zaprezentuję Wam sporą dawkę widoczków.
Te maleńkie punkciki widoczne w oddali to osady - pomiędzy nimi prowadzą dróżki, którymi można wędrować z miejscowymi przewodnikami. My niestety nie mieliśmy na to czasu ale w dalszych, wyższych partiach gór widzieliśmy grupy udające się na trekking. Podobno chętnie przyjeżdżają tu w tym celu Francuzi.
W wyniku nierównomiernej erozji skał powstały fantazyjne formy - takie jakby przegrody.
Również kolor skał nie jest jednolity.
Rozległość widoków jest niesamowita - szkoda, że nie mogłam uchwycić obiektywem całości.
Góry poprzecinane są dolinami ale z powodu pory suchej nie było w nich wody.
Mimo trudnych warunków na zboczach mieszkają ludzie i uprawiają maleńkie, schodkowe poletka. To miejsce to Ribeira Alto Mira.
W marcu większość poletek była niestety już po zbiorach.
Niektóre poletka położone są bardzo wysoko. Można do nich dotrzeć tylko pieszo.
Po paru godzinach podziwiania widoków dotarliśmy do małej miejscowości Alto Mira, położonej na "końcu świata".
Tu, w miejscowej chacie czekał na nas tradycyjny posiłek - ziemniaki, ryż i kawałki mięsa (kurczaka) z duszonymi warzywami. A na deser sałatka owocowa z rosnącej koło domu papai - pychota ! Nigdzie nie jadłam tak pysznej papai.
Ostatnio edytowany przez mabro (2015-04-17 00:24:31)
Po posiłku wyruszyliśmy na zwiedzanie zachodniej części wyspy, która jest niemal bezludna i mało uczęszczana przez turystów.
Najpierw jechaliśmy przez górzyste tereny kierując się w stronę południowego wybrzeża by później skręcić na zachód, w głąb wyspy.
Droga była wyłożona kostką brukową - a ten czerwony pojazd to nasz aluguer.
Przy jej naprawie pracowali miejscowi robotnicy - w ogromnym upale, bez wody, z dala od najbliższej miejscowości. Wszystkie prace wykonywali ręcznie i jak mówiła pilotka, za bardzo nędzne wynagrodzenie. Za" hotel" służył im taki budyneczek pozbawiony jakichkolwiek wygód.
Mimo, że w oddali widać ocean to okolica robiła się coraz bardziej sucha.
W dolinach nie było odrobiny wody.
Wszędzie było pusto i sucho. Oprócz robotników nie spotkaliśmy tam prawie nikogo. Tylko stado kóz nam się trafiło - to jedyne zwierzęta, które na tak nieprzyjaznym terenie mogą przeżyć ale niektóre z nich były bardzo chude.
Ostatnio edytowany przez mabro (2015-04-17 00:39:52)