Nie jesteś zalogowany.
Wróciliśmy do hotelu, bo nadeszła godzina odjazdu busa do centrum miasteczka.
Busik podjechał.....i zonk okazało się, o czym nie wiedzieliśmy, że aby mieć szansę na wyjazd to trzeba dzień wcześniej zapisać się w zeszycie leżącym w recepcji. W tym dniu wszystkie miejsca były już zajęte no i nici z zaopatrzeniem w tańsze napoje procentowe i nie procentowe. No trudno, poszliśmy od razu wpisać się na wyjazd w dniu jutrzejszym.
Jako że po skromnym śniadaniu trochę zgłodnieliśmy, to postanowiliśmy zawitać w pobliskiej tajskiej knajpce. W ten dzień zamówiliśmy zupę i ryby z grila + frytki. Przekonałam się że mieliście całkowitą rację. Ten posiłek to była poezja smaku.
W związku że zmieniły nam się trochę plany na dalszą część dnia, postanowiliśmy wskoczyć w stroje kąpielowe i schłodzić się w basenie.
Na terenie hotelu były dwa baseny. Jeden położony w ogrodzie, a drugi na plaży.
Basen na plaży.
Bepi i
Chłodząc się w przyplażowym basienie zaczęło nas też chłodzić z góry....zaczęła się ulewa. Zanim dobiegliśmy do pokoju to rozpętała się też porządna burza.
Resztę dnia spędziliśmy na tarasie. Wieczorem udaliśmy się na kolację i już wiedziałam, dlaczego ten piękny hotel właśnie z powodu posiłków miał w opiniach obniżone noty.
Zastaliśmy w kotłach powtórkę z wieczoru poprzedniego. Może trochę różniły się przyprawy dodane do dań. Po niezbyt obfitym posiłku wyszliśmy przed hotel, co by spróbować polecanych naleśniczków. Rzeczywiście byłam nimi zachwycona. Od tego dnia to był mój stały codzienny deser. Zmieniałam tylko nadzienia, aby wypróbować wszystkie smakowe opcje. Najbardziej smakował mi naleśnik z kokosem, orzeszkami, polewą czekoladową i mlekiem, a drugi z bananem i nutellą.
Następnego dnia wstaliśmy raniutko, a za oknem słoneczko. Nareszcie to co lubię najbardziej
Szybko się pozbieraliśmy i fru na śniadanie.
Żeby się już nie rozpisywać na temat posiłków w tym hotelu, to napiszę teraz jak to wyglądało przez cały nasz pobyt. Przez pierwsze 3 dni chodziliśmy na śniadania i kolacje i już otwierając dany kociołek wiedzieliśmy co w nim będzie. Posiłki były zawsze takie same, dlatego też daliśmy sobie spokój i zaczęliśmy się żywić w pobliskich knajpkach. Do restauracji wchodziliśmy jedynie aby podjeść sobie owoców, bo te były naprawdę pyszne.
Jedzenie w tym hotelu to porażka. Zawsze chętnie powrócilibyśmy w to miejsce, bo naprawdę było rewelacyjne, ale tylko w opcji bez wyżywienia.
Po śniadaniu wskoczyliśmy w stroje kąpielowe i pobiegliśmy na basen w ogrodzie. Większość dni spędzaliśmy właśnie przy nim, bo w tym przy plaży ciężko było o słoneczko. Wysokie drzewa przy plaży dawały dużo cienia.
Tego przedpołudnia słońcem cieszyliśmy się niestety tylko przez godzinkę, bo oczywiście w szybkim tempie napłynęły ciężkie deszczowe chmury. Znowu musieliśmy uciekać i
Znowu wylądowaliśmy na tarasie, no i choćbyśmy nie chcieli to pogoda zmuszała nas do drinkowania hi hi. Już nie wiem, czy piliśmy z rozpaczy, czy dla przyjemności.
Koło południa przestało padać i wyszliśmy do knajpki coś przekąsić.
O godz. 13.00 darmowym hotelowym busikiem pojechaliśmy do centrum Khao Lak w poszukiwaniu marketu.
Przejazd zajął nam ok. 10 min. Jechaliśmy pod górę, krętą ulicą wśród dżungli Khao Lak. Widoczki były piękne. Po lewej stronie co chwilę między drzewami ukazywało nam się wybrzeże. Po dojechaniu do szczytu góry, busik zaczął zjeżdżać w dół i po chwili ujrzeliśmy pięknie zapalmioną zatokę.
Dla osób które się tam wybierają, polecałabym właśnie to miejsce na wypoczynek. Po pierwsze, plaża wyglądała bardzo ładnie, a po drugie do centrum było z 5 min spacerkiem. Naprawdę super położone hoteliki.
Khao Lak okazało się małym uroczym miasteczkiem z jedną główną ulicą, przy której znajdowały się sklepy, jakieś stragany, knajpki, kantory. Było tam wszystko co jest potrzebne do umilenia sobie wypoczynku.
Miasteczko Khao Lak
Znależliśmy dwa sklepy 7/11 i jeden dość duży market.
Czasu na zakupy mieliśmy 2 godz. bo o 15.00 busik wracał z powrotem.
Zakupy się udały więc do hotelu wracaliśmy obładowani jak wielbłądy i
W tym dniu popołudniu oczywiście nie obyło się bez deszczu i znowu długi czas nie opuszczaliśmy pokoju.
Wieczorem wyruszyliśmy na zwiedzanie okolic przy głównej ulicy. Znależliśmy tam pare fajnych knajpek i jeden sklepik w którym na półkach leżało z 5 kotów, a poza tym było mydło i powidło. Najlepsze co tam odkryliśmy, to dosyć tanie Changi. Mieliśmy więc rezerwowy sklep w razie nagłego braku tego życiodajnego napoju.
Przy głównej ulicy stacjonowały słoniki. Starsze chodziły luzem, natomiast te młode były niestety przywiązywane do drzew. Dobrze chociaż, że miały bardzo długie łańcuchy, bo mogły się swobodnie poruszać po dużym terenie.
Zdjęcia z ulicy
Tak się obsypywały trawą.
Przy głównej ulicy były też pozostałości po tsunami z 2004r.
Julka, super relacja! Ja byłem w Tajlandii tylko w Bangkoku i na Phuket i dopiero teraz widzę ile straciłem...
Pamiętam Julcia jaka byłam wściekła, ze nie wybrałam tam miejscówki. Bardzo ładna okolica
We wtorek rano wstaliśmy, a za oknem miły widok... słoneczko. Zanim wypiliśmy kawę i ubraliśmy stroje kąpielowe to słoneczka już nie było i
Dobrze chociaż że gorące, parne powietrze sprzyjało kąpielom w basenach.
Pozostałą część pochmurno deszczowego dnia wykorzystaliśmy do spacerów w miejsca w jakich jeszcze nie byliśmy.
Przebywając w hotelu, lub poza, zauważyliśmy rozmieszczone co parę metrów tabliczki z ostrzeżeniem i drogą ucieczki w razie tsunami.
Postanowiliśmy sprawdzić gdzie ta droga prowadzi.
Droga zaczynała się z tyłu hotelu, tuż nieopodal naszego pokoju. Pięła się uliczką w górę, gdzie dochodząc do szczytu mogliśmy podziwiać piękny widok na naszą zatokę ( zdjęcia z bardziej słonecznych dni )
Fresh, Kolka dziękuję bardzo i
Jeżeli Wam się podoba to w takim razie teraz idziemy na plażę
Plaża mnie trochę zawiodła. Jak dla mnie było za mało palm i brakowało lazurków. No ale bywałam na gorszych więc nie ma co narzekać i
Gdyby słoneczko częściej przyświecało to pewnie ta plaża wyglądałaby ładniej.
Niestety mieliśmy też mało okazji aby zażywać kąpieli w morzu. Bardzo często były dość duże fale, a tego nie lubię.
Zanim przejdziemy do pierwszej wycieczki, wrzucę jeszcze parę zdjęć z hotelu, które mi zostały.
Droższą możliwą opcją do wykupienia są domki, które leżą przy plaży. Niektóre mają swój prywatny basenik.
Jedna z restauracji
Druda restauracja.
Trzecia restauracja wraz z barem. Wieczorami rozstawiali tu grila i przygotowywali świeżutkie dania z ryb i owoców morza.
Zdjęcia z recepcji i inne.
Ostatnio edytowany przez julka2 (2015-03-28 00:07:49)
Julka, swietnie opisujesz 😄
Pamietam ta relacje ze starego forum - i ten deszcz 😁
Katarina dziękuję. Zgadza się ten deszcz to nas tam dobijał.
W środę rano, punktualnie o umówionej godzinie podjechał swoim prywatnym , super autem, sam szef biura w którym kupiliśmy wycieczkę.
Zabraliśmy jeszcze dwie Niemki z hotelu obok.
No to jedziemy na Phi Phi.
Droga do portu w Phuket zajęła nam ok. 2 godz. Humory nie dopisywały za bardzo, bo całą drogę towarzyszyła nam ulewa. Muszę przyznać, że ulica wyglądała imponująco. Ruch na drodze duży, a wszystko takie kolorowe. Powodem tego byli Tajowie na skuterkach ubrani w różnokolorowe płaszcze p/deszczowe.
W oczy rzuciła nam się jeszcze ich desperacja. Pomimo ogromnej ulewy, prawie co drugi Tajczyk jadąc na skuterze, trzymał w ustach papierosa hi hi.
Dotarliśmy do portu, a tam przywitał nas już tłum i straszne krzyki i wrzaski. Spojrzałam i już wiedziałam....Chińczycy.
Natychmiast zostaliśmy oznakowani samoprzylepnym znaczkiem zawierającym numerek, po czym zaproszono nas na poczęstunek. Serwowano kawę, herbatę, jakieś ciastka i napoje.
Ja nie poczęstowałam się niczym ( co strasznie martwiło naszego szefa biura ) bo już się obawiałam jakie będą fale w taką pogodę. Zażyłam tylko moje medykamenty na chorobę lokomocyjną.
W trakcie oczekiwania w tym ogromnym szumie, słyszeliśmy coś jeszcze. Był to w miarę regularny niesamowicie głośny, krótki wrzask. Doszłam do wniosku, że to pewnie jakieś chińskie małe dziecko, ale mężowi nie dawało to spokoju i poszedł szukać winowajcy.
Po chwili wrócił niesamowicie rozbawiony, bo odkrył, że powodem tego wrzasku był gadający ptaszek w klatce.
Po podejściu do klatki, ptaszek się grzecznie witał gardłowym, grubym głosem mówił "heloł" Nie mieliśmy już czasu sprawdzić co jeszcze potrafi, bo akurat w tym momencie zaczęli nas rozdzielać i wsadzać do łodzi.
Byłam pod wrażeniem jak bardzo troszczył się o nas właściciel biura. Pomimo że z nami nie płynął, tylko nas dowiózł do portu, wszedł z nami na łódż i usadził w najlepszym miejscu.
Wiedział co robi, bo dzięki niemu aż tak bardzo nie mokliśmy.
Płynęliśmy nie za dużym speed boatem. Towarzystwo było różnej narodowości.
Ostatnio edytowany przez julka2 (2015-03-28 01:01:39)
Ale fajnie sie wspomina te czytane juz relacje i
Kasiu wspomnienia fajne, ale gorzej z przenoszeniem tych wspomnień tutaj. Naprawdę żmudna robota.
Ponura pogoda nas dobijała. Nawet nie mam porządnych zdjęć, no bo jakie fotki wyjdą dobrze w deszczu i z pochmurnym białym niebem. W wielu też miejscach tego dnia, zdjęć nie robiliśmy, bo aparat bezpieczniejszy był w szczelnej foliowej reklamówce.
Program wycieczki też przebiegał nie w takiej kolejności jak planowali.
Dobrze chociaż że pomimo moich obaw fale na morzu nie były najgorsze. Trochę poskakaliśmy i tyle.
Kierowaliśmy się w kierunku plaży Maya Bay.
Podpływamy do Maya Bay, a tam już widzimy tłumy. Jak się potem okazało to i tak na plażę dopłynęliśmy jako jedni z pierwszych.
Z upływem czasu łodzi przybywało i przybywało. Na plaży zrobił się tłum..... Chińczyków. Oni byli poprostu wszędzie, ciężko było nawet zrobić jakieś sensowne zdjęcie. Kto był, ten wie jak to tam wygląda.
Ostatnio edytowany przez julka2 (2015-03-28 11:09:32)