Oferty dnia

Grecja - Santorini, Kamari - relacja z wakacji

Zdjecie - Grecja - Santorini, Kamari

Santorini to wulkaniczna wyspa na Morzu Egejskim tworząca wraz z wyspami Thirasia, Nea Kameni, Palea Kameni oraz maleńką Aspronisi mały archipelag, wchodzący w skład archipelagu Cykladów. O wulkanicznym pochodzeniu i historii wyspy można wiele przeczytać w internecie i różnych przewodnikach. Ja chcę podzielić się informacjami o tym, co mnie osobiście zachwyciło na tej przepięknej wyspie, będącej wizytówką Grecji.

Na Santorini byłam wraz z mężem kilka lat temu na jednodniowej wycieczce z Krety. Już wtedy - zachwycona wyjątkowością tego miejsca - postanowiłam, że kiedyś musimy tam wrócić na dłużej. To „kiedyś” zdarzyło się właśnie w tym roku. Wykupiliśmy tygodniowy pobyt na wyspie za pośrednictwem - sprawdzonego już przez nas nie raz - biura podróży Itaka. Wybraliśmy hotel Levante na wschodnim wybrzeżu, w miejscowości Kamari, położonej u stóp góry Mesa Vouno. Kamari to typowo turystyczna wioska, z mnóstwem hoteli, restauracji i sklepów z pamiątkami. To miejsce dla „normalnych” turystów - dla tych z wypchanymi portfelami jest wybrzeże zachodnie, z widokiem na kalderę. Wschodnie wybrzeże nie ma tak spektakularnych widoków jak zachodnie. Ma za to plaże, a więc turyści mają możliwość korzystania z kąpieli w morzu - jeżeli, oczywiście, wystarczy im czasu po intensywnym zwiedzaniu wyspy. W Kamari jest wiele hoteli położonych tuż przy nadmorskim deptaku. Tak właśnie usytuowany był również nasz hotel, wybudowany w charakterystycznym, cykladzkim stylu, w biało-niebieskiej kolorystyce, porośnięty bujną, śródziemnomorską roślinnością. Hotel posiada ładny basen oraz bar Levante Cafe, położony tuż przy plaży, który pełni jednocześnie funkcję restauracji, jak i baru przy basenie, i posiada widok z jednej strony na basen, z drugiej na plażę. Piękny widok na morze rozciąga się również z tarasu śniadaniowego, co już z rana wprowadza gości w cudowny, wakacyjny nastrój.

Hotel nie posiada udogodnień dla dzieci, typu: place zabaw czy brodzik przy basenie oraz nie organizuje żadnych animacji, co dla nas - osób w tzw. średnim wieku, szukających tzw. „świętego spokoju” - było w zasadzie zaletą.

Hotel Lewante to niedrogi obiekt dla turystów mniej wymagających, traktujących po-kój hotelowy jedynie jako miejsce do umycia się i wyspania. Skromnie, nawet powie-działabym - surowo urządzone pokoje były jednak czyste, codziennie sprzątane. Do tego czysta pościel, ciepła woda, dwa kroki do plaży, rzut beretem do przystanku autobusowego, sklepów, barów, restauracji ... W zasadzie nic więcej nie potrzebowaliśmy.

Plaża tuż przy hotelu - ciągnie się na długości ok. 3 km w kierunku północnym, a od południa zamknięta jest potężnym masywem góry Mesa Vouno, u stóp której znajduje się uroczy kościółek, do którego warto się przespacerować. Ci, którym szkoda czasu (i słusznie) na długie wylegiwanie się w łóżku mogą podziwiać z plaży piękne wschody słońca. Plaża jest czarna. Raczej każdy wie, że na Santorini nie ma „złotych plaż” i nie one stanowią o atrakcyjności wyspy. Jest to plaża kamienisto-żwirowa, trudno się po niej chodzi, a do wody warto mieć odpowiednie obuwie. Ale to też na Santorini nie jest najważniejsze, bowiem plażowanie nie jest głównym zajęciem turystów goszczących na tej wyspie. Najważniejsze jest podziwianie przepięknych widoków, spacery urokliwymi uliczkami Firy, Oi oraz wszystkich innych wiosek, do których tylko zdołamy dotrzeć, oglądanie zachodów słońca, rejsy po kalderze i spacerek po wciąż czynnym wulkanie na Nea Kameni... Na wylegiwanie się na plaży w zasadzie szkoda czasu.

Sposobów na zwiedzenie wyspy jest kilka. Można wykupić wycieczki u rezydenta lub zwiedzać na własną rękę: wypożyczonym samochodem albo korzystając z lokalnej komunikacji autobusowej. Zamierzaliśmy jak zwykle wypożyczyć samochód, ale po przeprowadzeniu wstępnego rozpoznania i zorientowaniu się, jak dobrze zorganizowana jest miejscowa komunikacja publiczna, postanowiliśmy z niej skorzystać. Okazało się, że autobusów jest dużo, kursują często i nawet zgodnie z rozkładem (w Grecji to przecież rzadkość!), wszędzie da się dojechać bez problemów i nawet bilety nie są zbyt drogie. Bilet kosztuje zwykle 1,6 euro bez względu na to, czy jedzie się całą trasę, czy tylko jeden przystanek (dlatego, jeśli udajemy się niezbyt daleko - warto się przespacerować, co będzie z pożytkiem i dla zdrowia i dla kieszeni). Na niektórych, dłuższych trasach bilet może kosztować nieco drożej - 1,8 do 2 euro. W każdym autobusie jest konduktor, który sprzedaje bilety i bardzo dba o to, by wszyscy je kupili. Stara się również, by nikt nie przejechał swojego przystanku. Można więc było rozsiąść się wygodnie i podziwiać widoki, zamiast skupiać się na prowadzeniu samochodu. Wykupiliśmy więc u rezydenta jedynie rejs po kalderze, a resztę objeździliśmy autobusami i obeszliśmy na własnych nogach :). Ale może po kolei...

Najpierw to, co najważniejsze - Fira i Oia. Spacer po tych miejscowościach zarówno w ciągu dnia, jak i o zachodzie słońca, to bajka po prostu. Biało-niebieskie domki, kopułki kościołów i kapliczek, charakterystyczne dzwonnice - to wszystko przyklejone do stromego klifu o wysokości 300m, śródziemnomorska roślinność porastająca urokliwe, maleńkie podwórka, szmaragdowe morze, zapierający dech widok na kalderę... Najprzyjemniej spaceruje się po uliczkach Firy i Oi po południu, kiedy odpłyną już duże promy zabierając ze sobą tysiące turystów, którzy przybyli tu na kilka godzin z Krety i - jak ja przed kilkoma laty - opuścili wyspę z uczuciem niedosytu. Wtedy właśnie uliczki pustoszeją, cichną, aby pod wieczór zapełnić się ponownie - tym razem turystami nocującymi na wyspie, którzy zjeżdżają się ze wszystkich jej zakątków, aby oglądać spektakularny zachód słońca. Tuż przed zachodem na uliczkach robi się tłoczno. Każdy chce zająć jak najlepsze miejsce i zrobić najwspanialsze zdjęcia. Zapełniają się ludźmi tarasy restauracji, uliczne murki, a nawet dachy domów. Tuż przed zachodem tłok robi się - jak dla mnie - nie do zniesienia. Polecam więc Firę i Oię pomiędzy godz. 17.00, a zachodem słońca. Wtedy uliczki są puste, ciche, światło miękkie i przyjemne, a słońce nie dokucza tak bardzo jak w południe. Na sam zachód radzę jednak znaleźć sobie spokojniejsze miejsce (chyba, że ktoś lubi tłok). Fira i Oia to miejsca ulubione młodych par. Zwłaszcza Azjaci uwielbiają urządzać tam sesje ślubne. Fotografujące się na biało-niebieskim tle młode pary spotyka się dosłownie co krok.

Ale oprócz tych dwóch najbardziej znanych miejsc wyspa oferuje wiele innych atrakcji. Koniecznie trzeba zwiedzić antyczną Therę - pozostałości starożytnego miasta na szczycie Mesa Vouno. Warto jednak znaleźć się na tej górze także z innego powodu - widok ze szczytu zapiera dech - z jednej strony góry rozciąga się widok na Kamari, z drugiej na Perissę, a to wszystko otoczone błękitnymi wodami Morza Egejskiego. Na szczyt można wejść na własnych nogach lub wjechać busem, którego przystanek znajduje się w Kamari na początku drogi na szczyt. Przejazd w obie strony kosztuje 10 euro, a sam wjazd na górę 7 euro. My skorzystaliśmy z tej drugiej wersji - wjechaliśmy na górę, a zeszliśmy pieszo. Bardzo polecam taką opcję, ponieważ zejście nie jest uciążliwe, a widoki przy schodzeniu są przez całą drogę fantastyczne. Trzeba tylko zaopatrzyć się w wodę, krem z filtrem i nakrycie głowy, bowiem przez całą drogę idzie się w słońcu.

Warto też odwiedzić Pyrgos - miasteczko położone na szczycie góry, które oprócz urokliwych uliczek posiada pozostałości zamku, skąd rozciągają się fascynujące widoki na Firę, Oię i całą kalderę. Można, oczywiście, od strony Firy dojechać do Pyrgos autobusem. My jednak wybraliśmy wersję trudniejszą - wejście piesze od strony Kamari. Podejście na szczyt góry w pełnym słońcu nie jest lekkie, jednak cudowne widoki podczas podejścia wynagrodzą ten trud. Do tego po drodze można odwiedzić urokliwą, cichą wioskę Exo Gonia.

Dużą atrakcją jest też wioska Mesa Gonia, do której można urządzić sobie spacerek od strony drogi Kamari-Fira. Mesa Gonia, zwana jest „wioską duchów”, ponieważ jest całkowicie opuszczona. Mieszkańcy wyprowadzili się po trzęsieniu ziemi w 1956 r. pozostawiając puste, zniszczone domy. Niesamowite wrażenia wywołuje spacer wśród opuszczonych, często rozwalających się budynków. Cisza, jaka tam panuje zmusza odwiedzających, by ściszyli rozmowy do szeptu. Gdzieniegdzie tylko spotykaliśmy ślady ludzkiego pobytu - ogródki wśród ruin, jakieś proste krzesła i stoły, a na nich pozostałości po biesiadowaniu, śpiące w cieniu psy... Można też było w kilku miejscach spotkać odbudowane, wyremontowane domki. Może więc wracają spadkobiercy dawnych właścicieli? Cieszyliśmy się, że nie natknęliśmy się na żadną zorganizowaną wycieczkę, która zapewne zakłóciłaby spokój tego wyjątkowego miejsca.

Oczywiście odwiedziliśmy też południe wyspy. W miejscowości Akrotiri znajduje się wielka atrakcja - odkopane przez archeologów minojskie miasto, zasypane podczas wybuchu wulkanu ok. 1620 r. p.n.e. Miejsce to znane jest na całym świecie i często nazywane jest „greckimi Pompejami”. Zwiedzanie jest bardzo przyjemne, ponieważ wykopaliska są zadaszone. Przystanek autobusowy znajduje się przy samym muzeum. W okolicach Akrotiri spędziliśmy też trochę czasu na malowniczo położonej, choć dosyć trudno dostępnej czerwonej plaży. W drodze powrotnej zajechaliśmy do uroczej wioski Megalochori z odbudowanymi, tradycyjnymi domami i fantastycznym widokiem na kalderę.

Największą atrakcją pobytu na Santorini był rejs po kalderze z przystankiem na wyspie Nea Kameni, gdzie odbyliśmy fascynujący spacer po wciąż czynnym wulkanie. Następnie statek przypłynął na wyspę Thirasia, gdzie weszliśmy po skalnych schodach (można wjechać na osiołku, jeśli komuś nie żal tych biednych zwierząt) do malowniczej wioski położonej na szczycie góry. Spacer urokliwymi uliczkami i fascynujący widok na kalderę na długo pozostanie w pamięci. W trakcie rejsu chętni mogli wykąpać się w gorących, siarkowych źródłach u wybrzeży Palea Kameni. Również podziwianie Firy i Oi od strony morza robiło niesamowite wrażenie. Z poziomu morza można było jeszcze lepiej ocenić wysokość klifu, na którym te wioski są wybudowane.

Pobyt na Santorini uważam za bardzo udany i na pewno na długo zapamiętam. Dawna nazwa wyspy - Kallisti, co znaczy „najpiękniejsza” jak najbardziej pasuje do tego miejsca.

Na koniec tylko dodam, że widok na santoryński archipelag z okna samolotu, który startuje z wyspy w taki sposób, że właściwie „oblatuje” wokół kaldery jest najpiękniejszym widokiem, jaki do tej pory widziałam.

Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji w Grecji:
Co warto zwiedzić?

Fira, Oia, Pyrgos, Exo Gonia, Mesa Gonia, Megalochori, wykopaliska minojskie w Akrotiri, czerwona plaża, wulkan na Nea Kameni, starożytna Thera ... i co tylko zdążymy.

Autor: danutar / 2015.06
Komentarze:

kawusia6
2015-11-11

Przepiękny opis- jeszcze tam mnie nie było; i po przeczytaniu Twojej relacji bardzo żałuję. Wspaniałe zdjęcia :) Czuję,że zmienię plany wakacyjne ... Dziękuję!

katerina
2015-11-07

Super opis i fotki!!!Zaintrygowalas mnie tym widokiem Santorini z lotu ptaka,bo ja plynelam na wyspe promem,ale musze kiedys poleciec :)Pewnie widok moglby konkurowac z "moim" jak dotychczas nr 1,ktorym sa Malediwy z lotu ptaka :)

P.S.Piea nie ma mowy o nudzie na Santorini,ja bylam az 10 dni i nie chcialam wracac ;)

piea
2015-11-07

Dzięki wielkie Danusiu za tę relację; tez się przyglądałam na tę ofertę Itaki- bo stacjonarny pobyt na Santorini to nowość w ich ofercie (kiedyś można było jechać z Biurem Ving, ale biuro zwinęło się z Polski i długie lata Santorini pozostawała poaz zasięgiem- przynajmniej z Biur);
Będąc tam kiedys jeden dzień na wycieczce z Krety, tak jak i Ty czułam ogromny niedosyt, ale wydawało mi się że szczytem marzeń byłby tam 2-dniowy pobyt z jednym noclegiem, bo cały tydzień myślałam, że zanudziłabym sie na tak maleńkiej wysepce, ale opisy w Twojej relacji raczej mówią co innego. Może więc się też skuszę, kto wie?
Trzeba się teraz spieszyć, żeby nadrobic zaległości z nieodkrytych miejsc w Europie, bo ta niestety powoli przestaje być Europą...., niewiadomo jaka jeszcze fala zaleje nasz kontynent w przyszłości i czy czasem na urlopach na południu Europy nie będziemy się czuć jak w krajach arabskich...