„Dzień dobry Państwu! Witam wszystkich serdecznie w Egipcie w imieniu biura podróży X, kontrahenta Y, a także moim własnym. Nazywam się Anna Nowak i będę miała przyjemność pełnić funkcję rezydenta podczas Państwa urlopu.” Mniej więcej takimi słowami przedstawiciele biur podróży witają turystów. A jak wczasowicze witają się z Egiptem?
Rezydenci obsługują w ciągu sezonu ogromną liczbę turystów. Wszystko zaczyna się na lotnisku, gdzie przedstawiciele biur podróży spędzają długie godziny, oczekując zwykle spóźnionych samolotów. Kiedy otrzymują informację o lądowaniu natychmiast poprawiają swoje ubranie (wizerunek przede wszystkim), wyciągają niezbędne papiery i pędzą na tzw. smiling. W tym miejscu wypatrują swoich turystów, aby przywitać ich serdecznym uśmiechem i skierować do odpowiednich autokarów.
Klienci biur podróży są różni (to jasne), ale w pamięci pracownika zwykle pozostają te sytuacje, w których turyści nie wypadają najlepiej. Oczywiście, że zagubienie, zmęczenie, zdenerwowanie są zrozumiałe, ale czasem zachowania naprawdę powodują opadnięcie rąk. Generalnie polscy turyści sprawiają wrażenie osób absolutnie niezorientowanych w panujących warunkach. Wychodzą z lotniska bez bagażów, bo koniecznie chcą zapalić, a to można zrobić tylko i wyłącznie na zewnątrz. Nie zdają sobie sprawy, że ponowne wejście na lotnisko po odbiór walizek jest niezgodne z procedurą i złoszczą się później, gdy obsługa lotniska nie pozwala na powrót. Rezydenci widząc wczasowicza bez walizek biegnącego ku wyjściu robią co możliwe, aby przekonać do poczekania na odbiór bagażu. Niestety nałóg (po czterech godzinach w samolocie) zwykle wygrywa z rozsądkiem.
Typową sytuacją jest też brak wiedzy odnośnie hotelu, w którym wykupiło się wczasy. Na pytanie o nazwę obiektu małżeństwa patrzą sobie w oczy, ale odpowiedzi zwykle nie znajdują. Czasem przekręcają nazwę, ponieważ angielskie słowa są dla nich trudne. Jeszcze częściej nie znają nazwy biura podróży, które organizuje ich wypoczynek. Podchodzą do tego rezydenta, który pierwszy rzuci się im w oczy nie zważając na markę, którą on reprezentuje. Po otrzymaniu informacji o lokalizacji autokarów i numerze pojazdu do którego mają wsiąść często błądzą kilkanaście minut (choć busy zwykle widać, a rezydent pokazał go ręką i zwrócił uwagę, że na szybie jest logo biura i nawet nazwa hotelu). Niejednokrotnie zdarzało mi się szukać swoich turystów po całym lotnisku, a później okazywało się, że siedzą sobie w najlepsze w autokarze z Anglikami, albo Rosjanami. Średnio raz w tygodniu okazuje się, że klienci przypadkowo podkradają sobie nawzajem walizki. Przykładowo pani Kowalska zostawia swój bagaż na płycie lotniska, a zabiera walizkę pana Adamczyka, która ma ten sam kolor i podobny fason. Ileż potem trzeba się natrudzić, aby odnaleźć „złodzieja”! Pan Adamczyk niemalże dostaje zawału, a pani Kowalska dopiero w hotelu odkrywa, co przeskrobała. W związku z nagminnie powtarzającymi się sytuacjami o tym charakterze, w żargonie turystycznym utrwaliły się różne, nieco złośliwe określenia na turystów tj. stonki, czy pachołki.
Oprócz sytuacji przedstawionych powyżej, które mają miejsce niemal co chwilę, turyści fundują swoim rezydentom jeszcze większe atrakcje, a zwykle ma to związek z alkoholem.
Pan Jerzy Kurczak wyszedł z lotniska kompletnie pijany, krzyczał uradowany na cały głos: „OOO k... Egipt, Egipt!”, z hukiem zwalił metalową barierkę, a potem przewrócił się na plecy w wyniku potknięcia się o własną walizkę. Kiedy dziewczyna pana Kurczaka (która zresztą była w podobnym stanie) zobaczyła leżącego na ziemi ukochanego zaczęła piszczeć: ”Chicken wstawaj, ale już!!!!”. Następnego dnia przepraszali mnie za swoje zachowanie tłumacząc, że różnice ciśnień bardzo źle na nich wpływają.
Z kolei pan Alfred, zdenerwowany nagłą zmianą klimatu, zaczął brutalnie okładać pięściami własną żonę. Po interwencji obsługi lotniska nieco ochłonął, ale w hotelu zaczął znowu robić awantury.
Turystką, której nigdy nie zapomnę była pani Sara. Zobaczyłam ją, kiedy wychodziła z lotniska. Zapytałam, czy podróżuje z biurem, które reprezentuję. Wymieniłam nazwę tego biura, ale ona nic nie odpowiadając przeszła obok mnie z obrażoną miną. Zaraz drugi rezydent, przedstawiciel innego touroperatora, zadał to samo pytanie i spotkał się z identyczną reakcją. Trzeciego rezydenta potraktowała w dokładnie ten sam sposób. Ostatecznie zobaczyłam ją zapłakaną na parkingu. Na mojej liście przylotowej było jej nazwisko, ale przecież nie znałam jej danych. Po dziesięciu minutach rozmowy (a raczej mojego monologu) udało mi się ustalić, ze jest moją turystką. Wzięłam ją do autokaru, po czym okazało się, że nie ma paszportu. Przeszukaliśmy lotnisko, parking i wszystkie jej bagaże po to, aby dowiedzieć się, że pani zawsze wkłada sobie ważne dokumenty do stanika (tak żeby się nie zgubiły).
Jednak wszystkich przebiła pewna kobieta, która po wyjściu z samolotu oraz przejściu przez odprawę paszportową, ostentacyjnie usiadła na krześle i załatwiła swą podstawową potrzebę fizjologiczną. Potem wstała, naciągnęła na siebie spodnie i z mokrymi nogawkami ruszyła po bagaż. Cóż pod wpływem alkoholu można nawet pomylić toaletę z halą przylotów... komentarz jest zbędny.
Nazwiska wszystkich osób przedstawionych w artykule zostały zmienione.
kangur | I skąd się takie aparaty biorą??!! :/ |
dinus | Ale jazda z Pania co sobie siadla na krzesle :) |