Nad morzem alkoholu![]() O alkoholowych ekscesach naszych turystów można by napisać epopeję. Wielu z nich zachowuje się na wakacjach jak psy spuszczone ze smyczy. Ich zachowanie bywa kabaretem, zagrożeniem, bywa nieodpowiedzialne, a czasem żenujące. Oto kilka historii, które nigdy nie powinny się wydarzyć. Incentive all inclusive invasion Piękny, wychuchany hotel butikowy - full lans, high life, biznesmeni, golfiści, artyści. Pech chciał, że jego pierwsi klienci z RP to grupa incentive. Kwaterowanie pijanych turystów polega głównie na głupich komentarzach: „gdzie ja jestem”, „nie wiem, jak się nazywam”, „po ch... hotelowi te paszporty”. Następnego dnia na spotkaniu informacyjnym skarżą się, że nie wiedzieli o której i gdzie jest śniadanie. Wiadomo, niedobra pani rezydentka nic im nie powiedziała! Ale widać po ich maślanych ślepkach, że jednak trafili. Do śniadania podawany jest szampan i już od rana część grupy jest mocno przetrącona. Jedni szampanem leczyli kaca, inni potraktowali go jako preludium do dalszej zabawy z all inclusive. Trzeciego dnia mam rozmowę ze zszokowanym managerem hotelu. Pyta, czy zawsze tak jest z naszymi turystami. Wstyd mi za naszych rodaków i mam ochotę zniknąć mu z oczu, ale widzę, że manager też jest speszony. Chyba faktycznie pierwszy raz ma do czynienia z taką sytuacją. Zastanawia się nad zerwaniem kontraktu. Opowiada o polskich turystach historyjkę, którą można by streścić słowami: siku w windzie, kupa w basenie, rzygi wszędzie. Nasi goście stanowią swojego rodzaju grupę animacyjną - rozkręcili coś na kształt zakładów bukmacherskich. Można obstawiać zakłady: kto z nich więcej wypije na czas, kto pierwszy wskoczy nocą do basenu, kto pierwszy będzie wymiotował z przepicia, kto pierwszy rozbierze się do naga. W obstawianiu zakładów biorą udział różne nacje. Niestety, tylko w zakładach. Wina za zakłócanie spokoju w hotelu w 100% spada na naszych. Swoją drogą mieli szczęście, że to jeszcze nie była era youtube’a. Dzięki naszym chaos panuje nie tylko przy basenie, ale i w restauracji. Dla grup zorganizowanych zarezerwowano tam duże wspólne stoliki, ale nasi nie przestrzegają tych rezerwacji i zajmują cudze miejsca. Powoduje to oczywiście wielkie zamieszanie. Zdarzyło się, że pijany rodak staranował wózek z dzieckiem, na szczęście maluch wyszedł z opresji cało. Ku radości hotelu organizator zarezerwował grupie wycieczki fakultatywne. Ryzykując, że ktoś spadnie w przepaść lub pochłoną go czeluści oceanu, dawaliśmy hotelowi chwilę wytchnienia. Na szczęście piękno egzotycznego miejsca przekonało co poniektórych i z każdym dniem „nieświadomych” było coraz mniej. Po pełnym wrażeń tygodniu zmienił się turnus. Nowa grupa incentive została poinformowana o dokonaniach poprzedników i warto podkreślić - nie znalazł się naśladowca. Poszło raczej w drugą stronę. Pewnego dnia rano zabierałam grupę na całodniową wycieczkę. W hallu na kanapie spał jeden z moich turystów. Współtowarzysze donieśli mi, że zapił, a teraz odpoczywa. Wracamy po 17:00, patrzę - facet dalej drzemie w tym samym miejscu. Pytam w recepcji, czy on tak śpi cały dzień? „Tak, od czasu do czasu sprawdzamy, czy żyje, ale poza tym wszystko w porządku”. Jaka róża taki cień Widząc to, przed dalszym zwiedzaniem, zaznaczyłam, że jeśli ktoś nie może iść, niech zostanie i zaczeka na grupę. Na te słowa pan podniósł się z krzaków róż i wykrzyknął: Ja! Ja jestem zainteresowany! Wytrzymał pół godziny. Potem zwiedzał już tylko przez sen - parkową ławeczkę. Akrobatka Akrobatka zaprzestała później wyczynów kaskaderskich, zajęła się raczej przyjmowaniem wyzywających póz na basenie. Pewnego dnia wtoczyła się kompletnie pijana do restauracji, osłonięta jedynie małym hotelowym ręczniczkiem. Wśród jedzących właśnie obiad turystów wzbudziła niemałą sensację. Możliwe, że nawet żołądkową. Magia śliwowicy Zatrzymaliśmy się po raz kolejny, by turystka złapała trochę świeżego powietrza. Komisyjnie z innymi turystami zajrzeliśmy do bagażu. W siatce błyskała pusta litrowa butelka po regionalnym alkoholu, który można było kupić tylko na poprzednim postoju. Litr w godzinę, bez popitki... Trafiła nam się ostra zawodniczka! W międzyczasie pani urwała się naszemu nadzorowi. Namierzyliśmy ją pod dużym śmietnikiem, jak zdejmuje odzienie i załatwia się publicznie. Próba ratowania sytuacji tylko ją pogorszyła - popełniliśmy niewybaczalny błąd wyrzucając do śmietnika pustą butlę po śliwowicy. Pani dostrzegła ten gest i wrzeszcząc, że tam na pewno jeszcze coś było, wdrapała się do kontenera i zaczęła grzebać w odpadkach. Wyciągnięcie tej sporej kobiety ze środka okazało się niełatwym zadaniem. Było i śmieszno, i straszno. Obsługa stacji benzynowej uprzejmie, acz stanowczo, poprosiła nas o opuszczenie postoju. Wstyd nam było na całego. Lekarze z pogotowia kazali sprawdzić, czy turystka mogła wziąć jakieś leki. W jej torebce były lekarstwa, które faktycznie okazały się bardzo mocne. Mimo to doktorzy nie stwierdzili zagrożenia dla życia i pozwolili jechać do Polski. Po tym wszystkim chcieliśmy skontaktować się z rodziną turystki, ale ta, na przemian wrzeszcząc i płacząc, oznajmiła że nie da nam żadnego numeru i usiadła na telefonie komórkowym. Na granicy Serbia - Węgry kolejny koszmar. Kolejka-gigant, kilometrowy odcinek toczyliśmy się 3 godziny, ściskając kciuki, aby turystka nie wywinęła jakiegoś numeru. Węgierscy pogranicznicy nie słyną z wyrozumiałości. Na szczęście pani pozbawiona dostępu do alkoholu, powoli uspokajała się, a nawet zaczęła podsypiać. Żyliśmy już tylko nadzieją dojazdu do kraju. Zaraz po przekroczeniu granic RP interweniowały nasze służby. 10 godzin alkoholowo-lekowego horroru dobiegło końca. Narty - ślizg w ... Pewnego razu bagaży było tyle, że nie pomieściły się do luków. Trzeba było ostatnie torby zapakować do środka, na schodki obok tylnego wyjścia. Jest to co prawda wbrew zasadom bezpieczeństwa, ale tym razem okazało się to problemem z zupełnie innego powodu. Turyści pili tyle, że nie wystarczało im korzystanie z toalet na parkingach. Nie wystarczyło nawet korzystanie z toalety w autokarze. Okazało się, że niektórzy nie zdążali z otwieraniem jej drzwi. A może po prostu nie zawracali sobie tym głowy? Bagaże leżące przy wejściu do ubikacji pokryte były ... można sobie wyobrazić czym. Odkrycie zanieczyszczonych bagaży okazało się niezłym środkiem trzeźwiącym, ale nie podziałało na wszystkich do końca. Jeden z uczestników wtoczył się do hotelowego hallu, wziął w objęcia stojący tam piękny duży wazon i zaczął z nim tańczyć. Wazon wykonany z drogiego szkła Murano nie wytrzymał napięcia i rozpadł się na kawałki. Klient czuł się winny i zapłacił blisko 200 euro za szkodę, ale potem próbował kombinować, czy nie dałoby się odzyskać tych pieniędzy z ubezpieczenia bagażu. Przecież tyle alkoholu można by kupić za te pieniądze... / mro, fot. photoxpress.com /
|