Majorka, to przede wszystkim kurorty turystyczne oraz zatłoczone plaże. Jednak nie tylko - wystarczy udać się w głąb wyspy, najlepiej na własną rękę, aby bliżej poznać jej mieszkańców i atrakcje jakie oferuje.
Słońce wysuszyło nas całkowicie. Twarze mieliśmy spieczone od słońca, które ani na moment nie chciało się schować się za chmury. Nogi odmawiały posłuszeństwa. Wydawało się, że tak cały dzień szliśmy przez pustynię i żadnej oazy nie było widać... Przed nami tylko niekończąca się droga, wzdłuż której rozciągają się suche, piaszczyste pola, bez żadnej roślinki, czasami zobaczyć można było suche drzewko oliwne.
Wyspa Majorka znana w szczególności z długich piaszczystych plaż i ciepłego klimatu. Każdego roku spędzają tu wakacje miliony turystów z Europy. Przyjaźnie nastawieni Hiszpanie robią co w ich mocy, aby przyjezdni opuszczali ten raj zadowoleni i powracali w następnym sezonie. Właśnie obsługa ruchu turystycznego jest ich głównym zajęciem i stanowi tym samym podstawowy dochód mieszkańców wyspy.
Z dala od zatłoczonych plaż
Zamiast jednak leżeć na głośnej i ruchliwej plaży całymi dniami, bądź spędzać czas w restauracjach czy lodziarniach, można się skusić się na przejażdżkę po Majorce, odkrywając wiele ciekawych miejsc - bardziej i mniej znanych, tych polecanych w przewodnikach i tych, o których piszą tylko nieliczni.
Wzdłuż północno-zachodnich wybrzeży wyspy rozciąga się pasmo górskie Sierra de Tramuntana. Najwyższy szczyt - Puig Major ma 1445 m n.p.m. Nie trzeba być śmiałkiem, aby samochodem podjechać w górę i zjechać w dół. Rekompensatą będą rozciągające się wspaniałe widoki oraz czyste powietrze.
Welcome to Valldemossa
Nie można odmówić sobie odwiedzenia miejscowości Valldemossa, gdzie nasz rodak Fryderyk Chopin razem z George Sand spędził zimę na przełomie 1838/1839 r. w klasztorze Kartuzów. „Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak szmaragd, powietrze jak w niebie” - tak pisał artysta w 1938 r. w swoim liście do Juliana Fontany.
Tradycyjnymi uliczkami miasteczka warto pospacerować, a przy okazji obejrzeć sceny z życia kanonizowanej zakonnicy Cataliny Tomas, urodzonej na wyspie w 1551 r., malowane na ceramicznych kaflach powieszonych na elewacjach wielu kamieniczek.
Zwiedzenie katedry w stolicy Palma de Mallorca oraz jednego z największych delfinariów to oczywiście stały punkt programu.
Wszystkie kościoły w małych miastach są bardzo specyficzne. Kiedy wejdzie się do środka, pochłaniają nas samych. Czuje się w nich nieodparte wrażenie przemieszczania się w czasie, przy czym przestrzeń jest taka sama. Odbiera się w nich szczególną niekonwencjonalną energię.
Interesujące jest też odwiedzenie jaskiń Coves del Drac, w których znajduje się jedno z największych podziemnych jezior. Można posłuchać koncertu właśnie w tym miejscu. Niewiarygodne jest jak brzmi muzyka - to naturalna sala koncertowa.
Nie ma to jak komunikacja publiczna
Jako podróżnicy postanowiliśmy jednego dnia skorzystać z pojazdów komunikacji publicznej i wybrać się do hodowli kaktusów „Botanicactus”, położonej obok miejscowości Ses Salines na południowo-wschodnim wybrzeżu, oddalonej od Sa Comy o ok. 37 km w linii prostej. Jak się jednak później okazało, z takiej komunikacji można korzystać wyłącznie jadąc do stolicy, z której odjeżdżają autobusy we wszystkich kierunkach. Powrót jest taki sam - zawsze przez Palmę. Utwierdzeni w przekonaniu, że to nie jest problem wyruszyliśmy zaraz po śniadaniu.
Udało nam się dojechać autobusem do Manacoru, ponieważ wybraliśmy opcję drogi głównej. Z Manacoru pozostało do Felanitx 26 km, a do mety, czyli Santanyi, 31 km.
W Manacor na przystanku spędziliśmy dwie godziny, bowiem nie było żadnego autobusu, ani pociągu w wybranym kierunku. Było południe, słońce paliło nie do zniesienia. Kiedy przyjechał autobus, wcisnęliśmy się razem z mieszkańcami okolicznych wiosek i ... dojechaliśmy. Kierowca poinformował nas, że jesteśmy u celu, wysadzając nas w wiosce, gdzie kończyła się jego trasa. Znowu piekliśmy się na słońcu. Po ok. czterdziestu minutach przyjechał inny autobus. Ten podwiózł nas jeszcze kawałek. W kolejnej miejscowości nie było żadnego autobusu. Postanowiliśmy iść dalej pieszo.
Próby złapania autostopu spełzły na niczym. Bądź co bądź to cywilizowany kraj, jednak poza miejscami turystycznymi zupełna pustka. Zatrzymanie jakiegokolwiek „stopa” graniczy z cudem. Rzadko ktokolwiek przejeżdża, na domiar złego to albo samochód wojskowy, albo pick up, który może zabrać tylko jedną osobę.
Droga bez pobocza otoczona z dwóch stron kamiennym murkiem o różnych wysokościach. Wędrowaliśmy więc przed siebie, a słońce nie dawało za wygraną. Do celu tuż-tuż. Mały powiew wiatru i okazało się, że była już godzina siedemnasta. Właśnie zamykali nasze kaktusy.
Usiedliśmy na przydrożnym kamieniu obmyślając powrót. Udało nam się zatrzymać autobus, który jechał... w przeciwnym kierunku. Kłótnia z kierowcą przyniosła sukces, kiedy ten zmęczony wysłuchiwaniem naszego ubogiego hiszpańskiego, zatrzymał inny autobus. Nie był to autobus rejsowy czy komunikacji publicznej, odwoził turystów z loniska do letniska, ponieważ wracał pusty, jego kierowca pomógł nam, zabierając nas do Manacoru. Przypadek zrządził, że wróciliśmy wieczorem do hotelu.
Nigdy nie przypuszczałabym, że przebycie 37 km może zabrać cały dzień.
piea | No to niezła przygoda! fajnie się pośmiać, jak się czyta, gorzej być na ich miejscu! (dzięki za ten artykuł- nie wybiorę się do Botanicactusa autobusem!!!) :) |