Wiele osób stara oderwać się od szablonowego stylu życia, szukając przygód i szczęścia w innych krajach. Na taką drogę zdecydowała się Gosia Rabenda, która postanowiła wyjechać z Polski i zamieszkać w Turcji. Gosia opowiedziała nam m.in. o tym jak wyglądał wyjazd, czym życie w Turcji różni się od tego w naszym kraju.
Gosia Rabenda - graficzka i dziennikarka, zakochana w Turcji. Z tej miłości w Turcji zamieszkała i zmaga się z tamtejszą codziennością. Te zmagania można śledzić na blogu http://rodzynkisultanskie.blog.pl/.
W Turcji mieszkasz od ok. 2 lat. Dlaczego się tam przeprowadziłaś?
Gosia Rabenda: Szukałam okazji wyjazdu na długoterminowy EVS (program wolontariatu europejskiego) w Europie, najchętniej do Niemiec, ale większość ofert dotyczyła pracy z dziećmi, nauczania angielskiego, ewentualnie pracy na farmie. Niestety, nie widzę się w gromadce dzieciaków. W końcu trafiłam na projekt, który mi odpowiadał - w Turcji. Zgłosiłam się już po deadlinie, myślałam, że mnie nie przyjmą. Ale zadzwonili następnego dnia rano... i poprosili o natychmiastową decyzję. Tego samego dnia moja szefowa powiedziała mi, że fajnie sprawdzam się w zespole i chciałaby, żebym została w firmie - we Wrocławiu - na dłużej. Już wcześniej, ze względu na pracę, zrezygnowałam z EVSu w Gruzji. I mimo wielu wątpliwości, za niecałe dwa tygodnie byłam już na pokładzie samolotu lecącego do Turcji. Przyjechałam do miasta, którego nazwy nie potrafiłam wymówić. No i zostałam!
Początki zazwyczaj bywają trudne. Co było najtrudniejsze dla Ciebie? Do czego najtrudniej się przyzwyczaić?
Chyba nie będzie zaskoczeniem, że język turecki nadal potrafi płatać mi figle, szczególnie, że bardzo chciałabym nauczyć się mówić „ładnie”, gramatycznie, jak Pani z telewizji, a na ulicy nie słychać takiego języka. Są akcenty, skróty, regionalizmy. Poza tym lubię planować i złoszczę się, kiedy nie zrealizuję swojej założonej listy rzeczy do zrobienia. A w Turcji trzeba przyzwyczaić się, że niektóre rzeczy można załatwić jutro, a inne za tydzień.
Muszę jednak przyznać, że moje początki w Turcji poszły dość gładko - byłam na EVSie, pod opieką organizacji, wśród osób mówiących po angielsku, wykształconych, których nie dziwi widok obcokrajowca. Gdybym od razu trafiła np. do tureckiej rodziny albo do pracy gdzieś na wschodzie kraju, początki na pewno byłyby trudniejsze.
Jak wygląda taka przeprowadzka do Turcji od strony formalnej? Co trzeba pozałatwiać, jakie instytucje odwiedzić?
Żeby być w Turcji dłużej niż 90 dni w ciągu 6 miesięcy, trzeba wyrobić pozwolenie o pobyt (tzw. ikamet) w miejscowym wydziale cudzoziemców na policji. Nie jest to przyjemna procedura, a w tym roku zmieniły się przepisy i można dostać pozwolenie na pobyt maksymalnie na rok, trzeba mieć ubezpieczenie zdrowotne (coraz droższe, bo firmy ubezpieczeniowe zwęszyły niezły interes). Trzeba też m.in. wykazać środki na tureckim koncie bankowym. Zupełnie inne formalności trzeba spełnić, żeby legalnie pracować, inne dokumenty są potrzebne, jeśli przyjeżdżamy na studia itp. Wszystkie formalności trwają dość długo, a na policji często można usłyszeć sprzeczne wersje. Osoby nieprzyzwyczajone do tureckiej biurokracji i sposobu załatwiania sprawunków w urzędach mogą naprawdę stracić cierpliwość.
Czym różni się życie codzienne w Turcji od tego w Polsce?
Turcy na pewno mają więcej luzu, nie przejmują się szczegółami. Dlatego trzeba nauczyć się, że każdy plan można zmienić (a jeszcze lepiej w ogóle nie mieć planu). Żyje się wolniej. Turcy późno kładą się spać, życie na ulicy kwitnie do północy - starsze panie dłubią słonecznik na balkonie, dzieci biegają przed blokiem. Przez pierwszy miesiąc w Turcji dziwiłam się, że o godzinie 23 można kupić majtki, bo pootwierane są sklepy z bielizną, ale działa tylko jedna całodobowa apteka w mieście. Zupełnie inaczej wygląda życie społeczne, szczególnie w starszym pokoleniu. Każdego dnia pełne są tzw. kahveane, w których mężczyźni od rana do nocy piją herbatę i grają w tavlę (tryktaka) lub okey. Ale już w młodszym pokoleniu ta różnica nie jest tak widoczna. To, co mnie trochę uderzyło, to nadal widoczna segregacja płci. Wyraża się czasem w bardzo drobnych sprawach. Na przykład, w autokarach kupuje się bilet na nazwisko i do systemu rezerwacyjnego wpisywana jest też płeć: jeśli wykupię miejsce, siedzenie obok nie zostanie sprzedane obcemu mężczyźnie. Oczywiście mogę kupić dwa bilety i siedzieć obok swojego kolegi, chłopaka, znajomego - ale jeśli jadę sama, system nie sprzeda mi biletu obok nieznajomego mężczyzny.
Co najbardziej lubisz w tureckiej codzienności?
To, co na początku mnie denerwowało, czyli właśnie powolne załatwianie spraw, luz - dzisiaj bardzo to cenię. Turcy zawsze uważają, że dadzą radę - choćby się paliło i waliło, ten optymizm jest zaraźliwy. Na ulicach jest więcej uśmiechu. Bardzo lubię celebrowanie śniadań, tureckie pikniki, rodzinne spędzanie czasu. To, że zawsze jest czas na herbatę. Że zawsze można liczyć na pomoc innych. Nie wyobrażam sobie, żeby w Turcji nikt nie zareagował widząc nieprzytomną osobę na ulicy czy słysząc krzyk kobiety na klatce schodowej. Turcy naprawdę potrafią się wspierać, więzi rodzinne są bardzo silne, a poczucie odpowiedzialności za młodszych i słabszych - ogromne. Być może wynika to też ze specyficznego otoczenia moich znajomych, ale wydaje mi się, że Turcy są dość tolerancyjni. Ostatnio siedziałam w kawiarni z moimi znajomymi. Obok dziewczyny w chuście siedziała koleżanka w kusej sukience i żadna z nich nie oceniała tej drugiej.
Czego nie lubisz w tejże codzienności?
Tego, że ta tolerancja ma wyraźne granice i nie dotyczy np. Kurdów. W tym roku szkolnym niektóre szkoły zaczęły nauczać języka kurdyjskiego i skończyło się protestami i interwencją policji. Słychać też nieprzychylne komentarze o uchodźcach z Syrii i Iraku. Ale jeśli mam powiedzieć o mojej codzienności... Opowiem Ci sytuację sprzed 3 dni. Musiałam bardzo pilnie załatwić pewną sprawę w banku, dlatego podczas przerwy na lunch ustawiłam się w kolejce przed drzwiami (razem z kilkunastoma Turkami, których sprawy były równie ważne (śmiech)). Wszyscy stali kulturalnie w łańcuszku, bez przepychanek. Aż do momentu, w którym otworzyły się drzwi. Starsza pani z końca kolejki wyskoczyła do przodu i chciała mnie wyprzedzić akurat, kiedy ja byłam w drzwiach. A że miała słuszną posturę, po prostu mnie zablokowała. Chciałam ją przepuścić, ale nie mogłam przejść do przodu ani do tyłu. I tutaj znów Turcy pokazali, że nie mogą przejść obojętnie wobec niczego, bo pani dostała niezłą lekcję kultury i tego, jak się zachować w kolejce. Bo właśnie tak jest w Turcji: ludzie przepychają się, w bankomacie czujesz na sobie oddech kolejnej osoby w kolejce, ale też nie boją się zwracać sobie uwagi. Czasem jest to koniecznie, czasem doprowadzi do kłótni albo wynika ze wścibstwa. Nie podoba mi się, że w Turcji często trzeba sobie torować drogę łokciami albo zwrócić uwagę w dość dosadny sposób. Nie podoba mi się też nadopiekuńczość, która prowadzi do absurdalnych sytuacji. To miłe, że ktoś pyta, czy Ci zimno i czy nie jesteś głodna, ale to potrafi być bardzo męczące. W Turcji zdarzali mi się też bardzo ciekawscy sąsiedzi i „obrońcy moralności”. Niektóre pary bez ślubu mają np. problem z wynajęciem mieszkania. Być może mam mglistą pamięć, ale polscy sąsiedzi nigdy nie interesowali się moim stanem cywilnym, choć plotkujące panie na balkonach są chyba na każdej szerokości geograficznej (śmiech).
Prawda, Panie na balkonach nie są uwarunkowane geograficznie:) Wspomniałaś wcześniej o specyficznych znajomych. Dlaczego Ci Twoi są specyficzni?
W Turcji widać bardzo dużą różnicę ze względu na poziom wykształcenia i to, którą organizację polityczną czy religijną się popiera. Są bardzo duże różnice w postrzeganiu innych między popierającymi obecnego prezydenta, osobami z tzw. Ruchu Gullena, a tymi bardziej lewicowymi. Zwykle otaczam się osobami w moim wieku, studentami, którzy obcują na co dzień z obcokrajowcami, mają otwarte umysły i są tolerancyjni. Czasami osoby z małych miejscowości, gorzej wykształcone, które nigdy nie wyjechały ze swojego miasteczka, mogą źle odbierać inność, szczególnie jeśli wykracza ona poza relację mieszkaniec-turysta, a zaczyna wiązać się ze współdziałaniem w ramach tej samej społeczności lokalnej.
Łatwo w Turcji nawiązać przyjaźnie z miejscowymi?
Moim zdaniem łatwo nawiązać kontakty z Turkami. Oni są bardzo przyjaźni, nawet jak nie znają języka, to bardzo chcą się z Tobą porozumieć, nawet jeśli tylko na migi. Często zapraszają od razu do domu na herbatę. To jest właśnie ta fajna strona tureckiej codzienności.
Tęsknisz za Polską? Za czym?
Jasne, że tęsknię. Choć myślę, że bardziej tęsknię za rodziną, Wrocławiem, lasem niedaleko mojego rodzinnego domu i niektórymi smakami niż Polską ogólnie. Jeśli jestem patriotką, to raczej lokalną.
Wolisz kuchnię polską czy turecką?
Jestem wegetarianką, więc chyba omija mnie to, co najlepsze w kuchni polskiej (schabowy) i tureckiej (kebab). Bardzo lubię lekką, pełną warzyw i oliwy z oliwek kuchnię regionu Morza Egejskiego. Uważam jednak, że jeśli chodzi o domową kuchnię, ta polska jest bogatsza. Tureckie panie domu są bardzo konserwatywne, króluje przecier pomidorowy i fasolka. Polacy chętniej eksperymentują i odkrywają nowe smaki. Mamy też lepsze ciasta, choć tureckie desery są wspaniałe (np. baklava), to serwowane są raczej na szczególne okazje; są też bardzo słodkie i ciężkie, robione na jedną modłę: moczone w słodkim syropie. Nie ma serników, pysznych drożdżowych ciast z owocami. Bardzo drogie są importowane produkty, np. sery: mozarella czy mascarpone. Myślę, że kuchnia fusion, w której połączymy tureckie dania z warzyw i osmańskie tradycyjne uczty z polskimi deserami i zupami byłaby ideałem.
W różnych kulturach wegetarianizm jest różnie postrzegany. Mam znajomych, którym dorzucano w knajpach mięso do dań bezmięsnych, o które specjalnie prosili, bo obsłudze wydawało się, że to dla ich dobra, bo mięso trzeba jeść. Czy Tobie zdarzają się jakieś nieprzyjemne, wynikające z niezrozumienia idei wegetarianizmu sytuacje?
Nie, zupełnie nie. Choć wiem, że kiedy w Turcji mówię, że nie jem mięsa, to Turcy myślą, że chodzi o czerwone mięso. Bo mięso to po turecku „et” i ono się odnosi do czerwonego mięsa właśnie. Uważają więc, że jem kurczaka i ryby, bo to przecież nie jest mięso. Ale to jest takie niezrozumienie, które w Polsce też często jest widoczne. Nigdy nie miałam jednak nieprzyjemnej sytuacji. Nikt mi nigdy niczego nie dorzucił, chociaż faktem jest, że Turcy bardzo lubią dokarmiać gości i często z tej troski byłam nakłaniana do jedzenia, ale nie było to nachalne. Uważam, że w Turcji łatwo jest wegetarianom, a nawet weganom. Zupy bardzo często robione są tylko na oliwie i warzywach, a nie na mięsie, jak to w Polsce przeważnie się dzieje. Poza tym, bardzo lubię kuchnię regionu Morza Egejskiego, a tam ludzie prawie w ogóle nie jedzą mięsa. Kebaby je się raczej w środkowej Turcji i na wschodzie, a w tej kuchni egejskiej jest mięsa znacznie mniej.
Gdybyś cofnęła się w czasie do momentu decyzji o przeprowadzce do Turcji, mając już obecną wiedzę o tym, jak wygląda życie w niej, podjęłabyś tę decyzję ponownie? A może wybrałabyś jakiś inny kraj?
Nic bym nie zmieniła. W Turcji poznałam obecnego partnera, tutaj podjęłam decyzję o pracy jako wolny strzelec w działce, która zawsze bardziej mnie interesowała. Tutaj nauczyłam się większego luzu i nie cierpię na chandrę z powodu niedoboru witaminy D. Być może uniknęłabym kilku gaf, ale w sumie wszystkie były mi wybaczone, bo jestem tylko yabanci - obcokrajowcem, obcą.
Czy blondynce w Turcji jest trudniej?
Nie mam typowej słowiańskiej urody, ale nawet gdybym przefarbowała włosy na kruczoczarny kolor, nikt nie wziąłby mnie za Turczynkę. Czasami jest łatwiej, bo właśnie jako „obca” mogę zadawać głupie pytania, przekraczać tabu, palnąć głupotę. Dzięki temu mogę liczyć na więcej uwagi w bankach, urzędach. Ale to dlatego, że od razu widać, że jestem obcokrajowcem. „Europejska” uroda czy jej brak raczej nie ma nic do tego (śmiech). Nie spotkałam się z żadną sytuacją, w której byłabym potraktowana gorzej, choć niektóre moje znajome spotkały się z traktowaniem w stylu „co możesz wiedzieć, nie jesteś z Turcji”. Ale to zdanie najczęściej wygłaszają teściowe względem synowych, więc może to jednak nie wynika z narodowości?
Każdy, kto jedzie do Turcji na wakacje wraca ze stereotypem Turka, który zaczepia, zagaduje. Jacy są naprawdę?
Rzadko jeżdżę do kurortów, więc trudno mi odpowiedzieć. Tu, gdzie mieszkam, nie jestem zaczepiana, nie skupiam niechcianej uwagi. Zaczepki wiążą się niestety ze stereotypem łatwej Polski/Rosjanki/Angielki - turystki ogólnie. Jeśli kobieta robi pierwszy krok trudno później wytłumaczyć, że jednak nie ma ochoty na więcej. Dlatego jeśli nie mamy ochoty na wakacyjny romans, od razu trzeba wyraźnie zaznaczać granicę, a nawet być nieuprzejmą, bo w kulturach bliskowschodnich nawet spojrzenie może być odebrane za zaproszenie do flirtu.
Faktycznie, na to trzeba uważać. Ale chodziło mi też o tych, którzy chociażby na Grand Bazarze nawołują do kupna albo po prostu zagadują (choć wiadomo, że tam to też chwyt marketingowy). Czy w życiu codziennym, a nie „turystycznym” sprzedawcy lub usługodawcy zagadują, żeby umilić sobie czas?
Tak, dokładnie. Ja mieszkam w mieście dość małym jak na Turcję i np. kiedy idę na bazar jestem zagadywana. Ostatnio miałam taką sytuację, że chciałam kupić zioła w doniczce. Sprzedawca standardowo zapytał, czy jestem obcokrajowcem i kiedy odpowiedziałam, że tak, jestem z Polski, sprzedawca się ożywił i powiedział, że na pewno znam Marzenę. Zapytałam dlaczego mam znać jakąś Marzenę, na co odpowiedział, że to Polka, która pracuje tutaj w jakiejś fabryce. Wywnioskował, że skoro jestem Polką, to na pewno znam tę dziewczynę. Ja to lubię, to jest przyjemne. Oni sobie chcą pogadać, a ja mogę poćwiczyć swój turecki.
No właśnie, turecki. Komunikujesz się już płynnie po turecku?
Tak, komunikuję się już normalnie. Zresztą jestem świeżo po sprawdzeniu swojego poziomu, bo chcę się zapisać na kurs. Język turecki jest specyficzny, bo dużo w nim regionalizmów, akcentów i ogromny zasób słownictwa, dużo powiedzonek wywodzących się jeszcze z czasów osmańskich, związków frazeologicznych. To oczywiście utrudnia naukę języka, ale też jest fascynujące w jakiś sposób.
Na blogu zdradziłaś, że, paradoksalnie, odkąd mieszkasz w Turcji mniej podróżujesz. Odkrywanie Turcji wystarczająco zaspokaja Twoją podróżniczą potrzebę?
Tak, z jednej strony to prawda. Nie muszę pakować się i planować ogromnych podróży, bo zdarza się, że kilkadziesiąt kilometrów od domu odkrywam antyczne zabytki albo zapierające dech w piersiach krajobrazy. Dawkuję sobie Turcję powoli. Szczególnie, że często małe, nieturystyczne i pozornie nieciekawe miejsca zachwyciły mnie bardziej niż turystyczne hity. Staram się odkrywać Turcję kawałek po kawałku i nadal mam mnóstwo miejsc do zobaczenia. Częściej wyjeżdżam na weekend, lubię odkrywać własne miasto, rzadziej za granicę. Również dlatego, że nie ma tak dużej oferty tanich lotów, jak w Polsce. Dochodzi też kwestia wizy. Dla większości Turków spontaniczny wypad do Paryża, bo linia lotnicza rzuciła bilety za 70 zł to marzenie ściętej głowy. Dlatego nie podróżują tak często, a loty są droższe.
Co w Turcji dobrze jest poznać/czego doświadczyć, kiedy wybiera się ją na wakacje?
Jedzenia poza hotelem, w lokantach. Herbaty w kahveane. Fajki wodnej, nargile, ale najlepiej poza kurortem. Bazaru spożywczego, ale bez pamiątek. Takiego, na którym zaopatrują się Turcy na cały tydzień. Turcja daje ogromny wybór: można zachwycać się ruinami albo uprawiać kitesurfing. Jak wszędzie, warto dać sobie czas i nie skupić się na „odhaczeniu” kolejnej atrakcji, ale trochę zboczyć z turystycznego szlaku.
I z tym przesłaniem pozostawimy naszych czytelników! Dziękuję za ciekawą rozmowę i powodzenia w zmaganiach z turecką codziennością!
Rozmawiała Karolina Anglart
Brak komentarzy. |