Oferty dnia

Dominikana - Dominikańskie życie - relacja z wakacji

Zdjecie - Dominikana - Dominikańskie życie

Dominikańczycy są narodem bardzo otwartym i bardzo wesołym, szczególnie można to zauważyć podróżując po małych miejscowościach. Ich językiem narodowym jest język hiszpański, jednak ma tyle dialektów, że niekiedy w ogóle nie przypominał mowy Hiszpanów. My bez większego problemu ze wszystkimi porozumiewaliśmy się po angielsku a rozmowa zawsze dawała nam wiele do myślenia. Niekiedy wydawało nam się, że rozmówca albo nas nie rozumie albo nie słyszy co do niego mówimy, a wyglądał na cholernie zdenerwowanego, ale mimo swego pogodnego usposobienia tubylcy tacy właśnie są. A gdy dochodziło już do konwersacji ich melodyjna, krzykliwa mowa była łączona z wymachiwaniem rak i gestykulacją - szybko do tego przywykliśmy.

Jest to naród kochający zabawę, wszędzie bez względu na porę dnia - czy to noc, czy to dzień mogliśmy zobaczyć bawiących się ludzi, taniec i śpiew maja we krwi.

Muzyka, którą maja we krwi i jest ich narodowym tańcem to Merengue - zespół to zazwyczaj trzech wesołych muzyków - jeden gra na akordeonie, drugi na tamborze (taki mały bębenek), a trzeci na guirze - mała nadmuchana tara po której trze się specjalną skrobaczką. Wyglądają zabawnie, przypominają grajków ze starych polskich filmów a brzmienie jest melodyjne i harmonijne tak, że nogi same niosą do zabawy. Przekonaliśmy się o tym nie jeden raz. Wycieczka, na którą się wybraliśmy z hotelu za 20 $ z dogadanym gościem była krótką, choć prawdziwą pokazówką usposobienia Dominikańczyków. Kierowca przewiózł nas przez piękne palmowe gaje do małej wioski nieopodal Hihuey gdzie w jednej z hacjend gospodarze zgotowali nam gościnę i przepyszny poczęstunek a wszystko to przy głośnych dźwiękach Merengue.

Miałam okazję zobaczyć jak przygotowuje się typowy posiłek w „typowej kuchni” - o Matko Boska zostanie mi to na długo w pamięci, ale przepyszny smak dania również. Danie które gospodyni przygotowywała - było jak wywnioskowałam dosyć zamożne gospodarstwo ,bo biedni Dominikańczycy raczej aż tak bogato przyrządzonych dań nie jedzą - to „la bandera” - składało się z ryżu, fasoli, mięsa, warzyw i małych zielonych bananów (banany mimo, że zielone były bardzo dojrzałe). Tubylcy nazywają je „fritos Verder”. Sama często się nimi zajadałam w hotelowych restauracjach nie zdając sobie sprawy co mi tak smakuję, myślałam, że są to ziemniaczki pokrojone w talarki i obsmażone w czymś w rodzaju ciasta naleśnikowego.

Cały czas częstowano nas przepysznym rumem, owocami, zabawiano tańcem i tak upłynął nam kawał czasu... Czas w drogę...

Jako, że byliśmy nieopodal Hihuey pojechaliśmy na miejski bazar, och te klimaty, mimo smrodu i brudu byliśmy w swoim żywiole, bardzo lubimy takie klimaty, zawsze mimo wszystko można wyczuć przepiękny zapach przypraw, których u nas nigdy człowiek nie zobaczył i nie wiadomo do czego by ich używać, nadegustować się coraz to nowych gatunków owoców, a nawet i tych, które przecież się zna bo w każdym kraju mogą smakować inaczej.

Mogliśmy obserwować jak na taczkach przywożą towar - wielkie kawały mięsa, które po porcjowaniu wrzuca się do specjalnej marynaty przygotowanej m.in. z soku pomarańczy i przeróżnych przypraw, a te które konserwowały się już przez jakiś czas wiesza się na wielkich hakach przy straganach oblepionych śmierdzącym nalotem.

Widzieliśmy jak na życzenie potencjalnego klienta na miejscu zarąbuje się drób i oskubuje z pierza - widok poukładanych w rzędzie świeżo ubitych kurczaków z których płynnie po ladzie kapała krew i niewiadomo kiedy zostanie zmyta i czy w ogóle zostanie zmyta przez rzeźnika czy dopiero przez deszcz nie był przyjemny dla oczu ale dobitnie podkreślał wyraz tego miejsca.

Przyjemnie było potargować się z „jajcarską”, która w koszu na głowie niosła ogromną ilość jaj, które kupiliśmy niewiadomo po co i oddaliśmy pierwszemu lepszemu tubylcowi jeszcze na bazarze - przyjemnie było obdarowywać tubylców prezentami - słodycze, długopisy, kremy, pasty do zębów i inne drobnostki - dla nas to byle co, a dla nich wiele znaczy.

Przy wyjściu z bazaru grupka bawiących się przy muzyce ludzi porwała nas do tańca, nie mogliśmy się oprzeć, poruszaliśmy trochę bioderkami w rytm muzyki i wyruszyliśmy dalej w drogę.

Higuey jako, że jest to Święta Ziemia Ameryki posiada przepiękną nowoczesną bazylikę - Basillika de Nuestra Senora de Altagracia, która jest poświęcona patronce kraju. Bazylika króluje w samym centrum miasta nieopodal hiszpańskiego kościoła Basillika de Nuestra Senora de la Merced.

Widok bazyliki de Altagracia nie pasował nam do tego wszystkiego co widzieliśmy do tej pory. Nowoczesna pod każdym względem budowla o sylwetce przypominającej kształtem dłonie złożone do modlitwy i wznosząca się na wysokość około 60 m jest prawdziwym dziełem sztuki. Totalnie nieprzygotowana, w krótkich spodenkach nie mogłam wejść do środka bazyliki. Użyczając wielkiej chusty udało mi się zwiedzić przepiękne wnętrze kościoła.

W drodze do hotelu porosiliśmy naszego szofera, żeby zawiózł nasz jeszcze gdzieś na zrobienie pamiątkowych zakupów. Pojechaliśmy do kilku małych sklepików, gdzie mogliśmy potargować się kupując trzy obrazy sztuki dominikańskiej (- 80% taniej niż w hotelowych sklepikach) i pamiątkowe cygara. Tu byłam zszokowana. Nie wiedziałam, że cena jednego cygara może dochodzić do 200 $. Oczywiście cygara też kupiliśmy ale takie z niższej półki, a nawet bardzo niskiej - za trzy daliśmy 35$ ... i choć nie wiem jak smakują, ale prezentowały się pierwsza klasa to i tak sprawiłam nimi swojemu synowi, który powiedział, że mam mu przywieźć cygara z podróży, wielką radość.

Wracając jeszcze do obrazów. Za trzy wielkie, bardzo ładne płótna zapłaciliśmy śmieszne pieniądze - 55$, a oprawienie ich po przyjeździe do kraju kosztowało trzy razy tyle. Wiszą już na ścianach w salonie i są miłym wspomnieniem tego wyjazdu.

Tradycyjnie na swoje wojaże zabieramy zawsze wiele podarunków dla ubogich dzieci, tym razem też tak było, więc jeszcze jedną naszą prośbą było podwiezienie nas do wiejskiej szkoły. Mimo tego, że warunki w jakich dzieci się uczą są o wiele lepsze niż np. w krajach Afryki, to i tak dzieci były bardzo zadowolone z naszych prezentów. Kolorowe notesiki, gumki, ołówki, pisaki i zeszyty były co dla poniektórych wielkim podarunkiem, a nas to nic nie kosztowało, a sprawiło wiele radosci.

Po męczącym dniu pełnym wrażeń, późnym wieczorem wróciliśmy do hotelu i dalej korzystaliśmy z dobroci hotelowego resortu.

Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Autor: Kasia6555 / 2010.11
Komentarze:
Brak komentarzy.