Wiatr wiał z taką siła, że mogłam z powodzeniem „położyć się” na nim. Czułam, jak policzki mi drętwieją a nadzieje na wyjazd tego dnia z Chalten - maleją. Właściwie - pomyślałam - sama się o to prosiłam. Kto normalny pcha się do Patagonii tamtejszą zimą?? Kto w ogóle pcha się do Patagonii - najbardziej wietrznego, surowego i ... najpiękniejszego dla miłośników gór zakątka południowej półkuli?? Odpowiedź brzmi chyba: wszyscy, którzy kochają przygodę!
El Chalten - stolica światowego trekkingu
Od tygodnia tkwiłam w El Chalten - miniaturowym miasteczku w południowej Argentynie. Tak bardzo południowej, że niżej były już tylko pingwiny Magellana w chilijskim Punta Arenas. W zasadzie to dni upływały tu na łapaniu godzin bezdeszczowych na krótkie trekkingi, codziennym suszeniu rzeczy w hotelu, spijaniu nieludzkich ilości pysznej czekolady w kultowej knajpce La Chocolateria Josh Aike i pochłanianiu wspaniałych argentyńskich steków popijanych piwem z miejscowych malutkich browarów. Wylądowałam tu, ponieważ od wielu lat moim największym marzeniem było zobaczyć jedną z najbardziej niesamowitych gór na ziemi - Fitz Roy. Licząca nieco ponad 3000 metrów to góra, która zdobywać można zaledwie kilka tygodni w roku, w trakcie krótkiego okna pogodowego. Szczyt nie wznosi się, jak większość gór na świecie - zamiast tego wyrasta pionowo ponad krystalicznie czyste jezioro. Wygląda jak palce grożące wspinaczom, którzy próbują go zdobyć.
Fitz Roy rządzi!
Pamiętam, jak trzy dni temu wspinałam się pod „Fitza” - wąskim szlakiem, tuż po wschodzie słońca prawie biegłam pod górę tylko po to, by... wymarzonego szczytu nie zobaczyć ani kawałeczka! Złapana przez zadymkę pod samym szczytem mocno jednak czułam jego obecność i potęgę. Chociaż mogłam przeć w śniegu na ślepo, mając nadzieję, że pogoda się polepszy, postanowiłam odpuścić. „Fitz” najwyraźniej jasno dał mi do zrozumienia, kto tu rządzi. Tak szybko, jak to możliwe, zeszłam na dół, do El Chalten - światowej stolicy trekkingu. Przemoczona, z plecakiem i namiotem na plecach myślałam przez chwilę, że cała moja wyprawa właśnie straciła sens - skoro nie zobaczę wymarzonej góry.
I wtedy, idąc w dół główną ulicą miasteczka, spowitą gęstą mgłą, podniosłam głowę. Zachodziło słońce. Okazało się, że malutkie Chalten położone jest tuż pod malowniczą przełęczą, z której pewnie roztaczały się przy pogodzie niezłe widoki. Słońce schodząc w dół przebijało się przez chmury. Zmrużyłam oczy i zamarłam w bezruchu. Z miejsca, gdzie stanęłam - pośrodku „głównej alei” El Chalten - zza chmur, kawałek po kawałku wyłaniał się „mój” Fitz Roy. Czerwono - pomarańczowy masyw poszarpanych szczytów, wżynający się w niebo, najpiękniejszy widok, jaki mogłam sobie wyśnić.
Spędziłam w Patagonii niecałe trzy tygodnie - siłując się z pogodą, komunikacją, własną kondycją. Zawsze marzyłam, żeby tu przyjechać, bo „Patagonia” to dla mnie inaczej „przygoda”. Teraz, wspominając liczne przygody - trekkingi w Parku Narodowym Torres del Paine, przecieranie nowych szlaków w chilijskim Chacabuco rozwalającą się toyotą tercel i rozbijanie jednego namiotu w trzy osoby, żeby nie zostać porwanym przez wiatr... tak, chyba właśnie rezerwuję bilet powrotny do tej szalonej krainy wiatru, gór i przygody!
AniaMW | Polecam Patagonię wszystkim, którzy lubią dziewiczą naturę... A bywa tam też słonecznie, ciepło i ... bezwietrznie! Sama doświadczyłam takiej aury (luty/marzec). |