Rzecz miała miejsce gorącego września, kiedy to pilotowałam grupę prezesów poważnej firmy po Ukrainie. Trasa była niedługa i dość szalona, bo w ciągu pięciu dniu czekało nas sześć lotów samolotem. Wszystko było wycyrklowane co do minuty, żadne poślizgi ni wchodziły wiec w grę. Ale jakże nudno było by bez przygód...
Właśnie wracaliśmy z Krymu w kierunku Odessy. Niestety trzeba było się przesiąść w Kijowie. Nie podobało się to mym prezesom, ale innego połączenia nie było. Loty były nocne, przerwa tranzytowa w Kijowie tylko godzinna. Niewiele czasu, jak na odbiór bagażu i odprawienie się na lot do Odessy. Na szczęście okazało się, że nasze samoloty odlatują z tego samego krajowego terminala, a odległości są niewielkie. Liczyliśmy więc na szybkie załatwienie formalności, krótki lot i bezproblemowy transfer do hotelu w Odessie na zasłużony sen.
Kiedy wszyscy odebrali już z taśmy swój bagaż, udaliśmy się do hali odlotów. A tam... niekończące się kolejki, zaduch, wielki harmider. Wszystko to wskazywało, że cos jest nie tak. Ustawiłam w kolejce moją grupę i czym prędzej pobiegłam na rekonesans. Najzwyczajniej w świecie padł cały system komputerowy. Na całym wielkim międzynarodowym lotnisku w Kijowie. Okazało się, że niektórzy stoją w kolejce już kilka godzin, a pracownicy czekają na wskazówki od przełożonych.
Niedługo po tym, kiedy się pojawiliśmy coś drgnęło. Okazało się, że wszystkie karty pokładowe, listy pasażerów, listy bagażowe będą wypisywane... ręcznie!!!
Pytanie o nasz samolot na nikim nie robiło większego wrażenia. Wszyscy byli w podobnej sytuacji. Ale najlepszy był komentarz na pytanie o to, czy samolot będzie czekał na wszystkich pasażerów. Okazało się, że tylko na cześć. - Na jaka część? - Na większą. - ???!!!
Sytuacja wymagała jakiejkolwiek reakcji. Wersja stania w niekończącej się kolejce odpadała. Moich coraz bardziej zniecierpliwionych prezesów umieściłam w pustej kolejce dla business class wcześniej tłumacząc grzecznie pani, że my tylko staniemy i grzecznie poczekamy, ile będzie trzeba. Z panią na szczęście udało się złapać wspólny język. Postawiła warunek, że jeśli pojawi się ktokolwiek z biletem tej klasy, mamy od razu się wycofać. Zgadzałam się na wszystkie stawiane kolejno warunki. Niestety, co chwile pojawiał się ktoś, kto miał pełne prawo do odprawy bez kolejki. Wszystko bardzo rozciągało się w czasie. Pisanie, poprawianie błędów, uspokajanie coraz bardziej zdenerwowanych ludzi.
My, jak trusie, nie przyznawaliśmy się przed coraz bardziej, bynajmniej nierozentuzjazmowanym tłumem, ze nie mamy wcale biletów klasy business. Niestety ktoś zorientował się i zaczął się awanturować. Z takimi oto przygodami, w końcu zaczęto odprawiać naszych. Jeden prezes nasz i trzech pojawiających się nagle pasażerów klasy business.
Napięcie wciąż rosło. Ja bałam się o samolot, a prezesi cierpieli duszności i bole nóg. Zaczęłam wypisywać karty pokładowe razem z panią.
I tak oto, częściowo odprawiłam swoją grupę na lotnisku. W końcu zapakowaliśmy się do samolotu. O dziwo, mimo całego tego zamieszania, mieliśmy poczucie, że wszystko poszło w miarę łatwo. Niestety najgorsze było przed nami... Musieliśmy siedzieć w niewentylowanym samolocie przez kolejne dwie godziny i nikt nie wyjaśniał przyczyny przeciąganego postoju. W końcu, od stewardessy udało mi się wyciągnąć, ze czekamy na listę pasażerów i bagaży, które trzeba było przepisać, bo dodatkowe egzemplarze musiały być na pokładzie. W międzyczasie, przez okna mogliśmy obfotografować prezydencki samolot Rzeczpospolitej, ponieważ tego dnia w Kijowie przebywał Bronisław Komorowski.
Kiedy w drzwiach maszyny w końcu pojawiła się pani z kartką w ręku, wszyscy zaczęli bić brawo. W końcu dźwignęliśmy się z miejsca.
W Odeskim hotelu, zamiast o 22 byliśmy o godzinie 3 rano. Mimo ogromnego zmęczenia, wszyscy jednogłośnie poszli na piwo. Tej nocy, spaliśmy bardzo głęboko. A w kieszeni każdy miał na pamiątkę bilet wypisany ręcznie.
nietop | gratuluję opanowania i...zdyscyplinowanych "prezesów",bo mogło być gorzej :) |