Rzym jest zwany Wieczny Miastem. Czy dlatego, że trzeba by było wieczności, by dobrze go zwiedzić i dogłębnie poznać? W każdym razie 2 dni to zdecydowanie za mało. Jednak kiedy nie ma się do dyspozycji wieczności, czasem trzeba się zadowolić tylko tymi kilkoma dniami i mieć nadzieję na powrót do tego niezwykłego miejsca.
Jako miłośniczka pizzy, pasty i tiramisu zaplanowałam weekend w Rzymie. Tanie linie lotnicze szybko i sprawnie przemieściły mnie z zimnej, zasypanej śniegiem Polski na lotnisko Ciampino koło słonecznego, mimo zimowej pory, Rzymu. Bilety były tanie jak przysłowiowy barszcz. Mimo, że to przelot na weekend, czyli zazwyczaj droższy termin, zapłaciłam niecałe 200 zł za lot w 2 strony z bagażem podręcznym!
Na zapoznanie się z Rzymem miałam właściwie tylko 2 dni - to bardzo mało, ale nie mam w zwyczaju zwiedzać w biegu, wolę raczej poczuć klimat miasta, niż zaliczać listę zabytków.
Na lotnisku w Ciampino wylądowałam około godziny 11:00. Do centrum zawiózł mnie autobus Terravision - za jedyne 4 Euro w 1 stronę. Miałam zarezerwowany niedrogi, ale świetnie zlokalizowany pokój, położony blisko dworca kolejowego Termini - stąd przemieszczanie się po Rzymie jest dziecinnie proste. Do najważniejszych atrakcji można się dostać pieszo. Miałam kupę szczęścia, że znalazłam taką perełkę za nieduże pieniądze.
Zanim dostałam się do centrum i zakwaterowałam była już 13:00 - czyli pora na obiad. Na swój pierwszy włoski posiłek wybrałam pizzerię w pobliżu mojego miejsca zakwaterowania. Burczenie w brzuchu nie pozwoliło mi na zbyt długie poszukiwania - po prostu wybrałam pierwszą knajpkę, która wpadła mi w oko. Pizza była pyszna, nawet lepsza niż sobie wyobrażałam - no i dowiedziałam się, że Włosi nie smarują pizzy keczupem... To cenna informacja.
Po uzupełnieniu zapasów energii udałam się do Watykanu. Każdy zna to miejsce z telewizji, zazwyczaj z relacji związanych z papieżem, czy coniedzielnej modlitwy „Anioł Pański”. Będąc tutaj można zweryfikować swoje wyobrażenie stworzone na postawie obrazu przekazywanego przez telewizję. Pierwsze co rzuca mi się w oczy, kiedy jestem już na Placu Świętego Piotra, to ogromny rozmiar placu i samej bazyliki. Jednak przekaz telewizyjny nie oddaje tej niesamowicie rozległej przestrzeni. Druga rzecz, na którą szczególnie zwracam uwagę, to drzewa. Te, które podczas relacji telewizyjnych widać zawsze na horyzoncie. Są bardzo charakterystyczne - wysokie, mają długi, cienki konar i kępę gęstych igieł na rozłożystych gałęziach, która tworzy jakby baldachim. Z tego co się orientuję, jest to jakiś gatunek sosny.
Bazylika Św. Piotra, Ogrody Watykańskie, Muzea Watykańskie z Kaplicą Sykstyńską - sporo tego zwiedzania i nie sposób coś pominąć, bo to same rarytasy. W bazylice poczułam się jak.... w niebie? Tylko to taka patetyczna wersja nieba - atmosfera jest co najmniej podniosła. Dosłownie czuć świętość, jej „zapach” prawie unosi się w powietrzu, do tego stopnia, że aż przechodził mnie swego rodzaju dreszcz ekscytacji.
Pierwszy dzień w Rzymie postanowiłam spędzić spokojnie, bez pośpiechu, więc po odwiedzeniu Watykanu przysiadłam na chwilę w gelaterii (czyli lodziarni) - przecież włoskich lodów nie mogłam sobie odmówić! Do tego pyszne cappuccino - pod względem smaków Rzym to raj na ziemi.
Zrobiło się ciemno. Postanowiłam pospacerować po mieście, by chłonąć jego klimat. Po kilkugodzinnej włóczędze uliczkami Rzymu musiałam wrócić do swojego pokoju i przespać się, by nabrać sił na kolejny dzień, który zgodnie z planem miał być dużo bardziej intensywny.
Metrem ze stacji Termini dotarłam do Koloseum. Wejście do środka postanowiłam sobie odpuścić. Byłam w podobnym amfiteatrze w Puli - nie zrobił na mnie jakiegoś oszałamiającego wrażenia, więc żeby oszczędzić czas, zrezygnowałam z tej atrakcji.
Zafundowałam sobie spacerek z widokiem na Forum Romanum. Następny cel to Palatyn - jedno z siedmiu wzgórz, na których zbudowany jest Rzym. Oglądam Circo Massimo (a raczej to, co z niego pozostało), czyli największy i najstarszy cyrk starożytnego Rzymu. Po drodze minęłam słynne Usta Prawdy i szczerze... bałam się włożyć rękę do środka. Naprawdę obleciał mnie strach, że odgryzą mi rękę...
Nagle poczułam, że od tego „spacerku” zaczynają mi się robić odciski na stopach. A gdzie tam jeszcze do końca... Mała przerwa na bruschettę z pomidorami, mozarellą i bazylią dobrze mi zrobiła. Ruszyłam dalej przed siebie. Mijałam kolejne mosty, place, fontanny - tego w Rzymie zdecydowanie nie brakuje.
Jeden z bardziej rozpoznawalnych placów to Plac Hiszpański ze słynnymi schodami. Schody Hiszpańskie zazwyczaj są oblegane przez tłumy - tak było i tym razem. Choć na zdjęciach mojej koleżanki, która była tutaj w okresie Sylwestra, a które oglądałam kilka dni przed wyjazdem do Rzymu, tłum był co najmniej 2 razy gęstszy - istne morze głów.
Nie przepuściłam okazji, by zobaczyć Fontannę di Trevi. Zgodnie z tradycją odwróciłam się tyłem do fontanny i rzuciłam monetę wprost do wody - koniecznie muszę jeszcze kiedyś wrócić do Rzymu! Czytałam kiedyś, że fontanna przynosi Rzymowi całkiem niezłe dochody - monety są wyławiane za pomocą magnesów i trafiają do kasy miasta. Ktoś miał świetny pomysł z tą tradycją...
Mogłabym jeszcze coś „upchnąć” w moim programie zwiedzania, ale zamiast tego wolałam usiąść sobie w kawiarni i przyglądać się Rzymowi oraz mijającym mnie ludziom (w większości turystom).
W trakcie gdy ja leniuchowałam na słoneczku, relaksowałam się popijając pyszną włoską kawę i cieszyłam oczy widokami, mijały mnie pędzące wycieczki zorganizowane, biegnące za przewodnikiem, który był wyposażony albo w jakąś śmieszną czapkę albo w charakterystyczną parasolkę - to po to, aby uczestnicy wycieczki nie stracili go z oczu. Hmm... wycieczkowicze zapewne zobaczyli więcej niż ja, ale czy poczuli i posmakowali choć połowę tego co ja? Takie pędzące grupy to jednak nie dla mnie.
Niestety, ale mój samolot do Polski odlatywał z samego rana. Byłam zmuszona wstać niemal o świcie. Ostatnie spojrzenie na Rzym leniwie budzący się do życia... jaka szkoda, że miałam tylko 2 dni. Droga na lotnisko upłynęła mi niezwykle szybko, potem odprawa, wsiadłam do samolotu i tyle mnie widzieli w Rzymie.
Do następnego razu! Mam nadzieję, że nie wrzuciłam tej monety do Fontanny di Trevi na marne...
piotr44 | Fajny artykuł ciekawy i interesujący opis ............ |
Pawel_88 | Zawsze chcialem w taki sam sposób zwiedzic Rzym tylko wiecznie brakuje czasu . Moze kiedys sie uda . Fajny artykul |