Oferty dnia

Norwegia - Zorza polarna - relacja z wakacji

Zdjecie - Norwegia - Zorza polarna

Chociaż w Norwegii byłam już „n” razy, dotąd bywało to wyłącznie latem. W pewnym sensie jest to zatem mój debiut, zimowy debiut. Zresztą, to po raz pierwszy Norwegia zimą, po raz 1-szy z Mamą, po raz 1-szy ten kierunek samolotem..., dużo tych nowości, lecz te same, dobrze znajome miejsca. Bajecznie piękna północ Norwegii, ulubione Tromso.

Oczywiście, jak zwykle, starałam się maksymalnie dobrze przygotować do wyjazdu, którego celem miała być zorza polarna. Jednak, przecież natura ma swoje i sobie tylko znane prawa, więc nawet perfekcyjne przygotowanie organizacyjne nie mogło dać gwarancji, że zorza rozświetli niebo na nasze życzenie. A jednak się spełniło!!! Było nam dane zobaczyć zorzę w pełnej krasie, w opcji MAX, full wypas :)

Ale po kolei. Od dłuższego czasu, gdy zakiełkował mi w głowie pomysł tej podróży, zaczęłam analizować dostępne w Internecie oferty różnych firm z Tromso, organizujących nocne wyjazdy na zorzę. Ostatecznie wybrałam Northern Shots Tours. Co mnie do niej przekonało? Już wyjaśniam: cena (!) i sformułowanie zamieszczone w ich opisie, że jadą w takie miejsce, w którym jest najwięcej szans na zobaczenie zorzy, choćby to miało być „aż do Finlandii”. Można w zasadzie wszystko załatwić sobie z domu, przed wyjazdem do Norwegii (rezerwacja firmy i konkretnej daty), jednak nie byłam aż tak odważna (z chwilą dokonania rezerwacji pobierana jest cała opłata). Firmę wybrałam, lecz niczego wstępnie nie rezerwowałam. Dopiero po przyjeździe do Tromso pierwsze kroki skierowałam do biura Northern Shots, w ścisłym centrum, tuż obok biura Informacji Turystycznej. I najpierw dopytałam o najnowsze prognozy, czy pewniej będzie pojechać dziś, czy jutro. Gdy w odpowiedzi usłyszałam, że zdecydowanie jutro, tak też wybrałam i wtedy wykupiłam rezerwację na „jutro” - a było to 14.II :) I okazało się, że to był strzał w dziesiątkę! Rzeczywiście mają dobre rozeznanie. Gdy potem oglądałam zdjęcia z 13-go mogłam zobaczyć różnicę. Zorza co prawda też była, ale o wiele bledsza od tej, jaka zawładnęła niebem 14-go.

Przewodnikiem i jednocześnie fotografem naszej grupy był Francesco. Na samym początku eskapady, jeszcze w autobusie, na trasie przejazdu do pierwszego postoju wyjaśnił nam po krótce na czym polega zjawisko zorzy i jakie to 3 warunki są niezbędne do jej zobaczenia:
1) ciemność,
2) czyste, bezchmurne niebo,
3) nasłonecznienie.
Od siebie dodał jeszcze 4-ty warunek: szczęście!
Poinformował nas, że 3 podstawowe warunki mamy dziś zapewnione w bliskim sąsiedztwie Tromso, więc nie musimy jechać aż do Finlandii :) Przejechaliśmy jedynie przez most obok lotniska, na sąsiednia wyspę Kvaloya, znacznie większą niż wyspa Tromsoya i znacznie mniej zamieszkałą, więc bez zakłócającego działania światła z ulic i domów.

Pierwszy postój na Kvaloya miał miejsce na rozległym wypłaszczeniu, z zamarzniętym jeziorem, w otoczeniu szczytów górskich. Przez początkowe dwie godziny, poza głęboką ciemnością, rozjaśnioną tylko trochę blaskiem księżyca, mogliśmy obserwować wyłącznie rozgwieżdżone niebo. Zrobiłam nawet kilka zdjęć tej czarnej ciemności! Na chwilę - OK., ale po godzinie, przy obniżającej się sukcesywnie temperaturze (od -6 do -8 stopni), zaczynało to być już mało zabawne i obie z Mamą powoli zastanawiałyśmy się, czy aby na pewno coś więcej zobaczymy :( Autobus przez cały czas był otwarty, więc można było wejść i ogrzać się w środku, z czego chętnie skorzystałyśmy. W ciągu drugiej godziny pobytu w tym pierwszym punkcie więcej przesiedziałyśmy w autobusie niż na zewnątrz. Aż w końcu ktoś wszedł i oznajmił, że „już się zaczyna”... Jeszcze z małym niedowierzaniem, eeee, na pewno? A może to tylko żart, żeby nas ruszyć? Jednak wszyscy grzecznie wyszliśmy znów z ciepełka na mróz. Rozglądamy się, hm, może faktycznie coś tam za górami zaczyna się jakby rozjaśniać... a może to tylko nasze życzeniowe, sugestywne spostrzeganie? Ale jednak nie, faktycznie - ta poświata staje się coraz bardziej wyrazista, i zza jednej góry przebija się jakby snop światła z mega-reflektoru, po czym rozlewa się większą połacią po niebie, obok następny, z drugiej strony, za nami to samo, wow, nie wiedziałam, w którą stronę patrzeć, którą zorzę obserwować, każda smuga miała inny charakter, węższe, szersze, jaśniejsze, ciemniejsze, nasilały się i rozpływały, niektóre były tak gigantyczne, jak jakaś spotęgowana tęcza światła, tworząca szerokim łukiem coś w rodzaju mostu przez cały nieboskłon, od jednego krańca aż po przeciwległy... Nie sposób opowiedzieć dokładnie przebieg tego spektakularnego widowiska. Jasne, każdy próbował też robić jakieś zdjęcia, ale właściwie szkoda było każdej chwili. A zdjęcia robione przez takich laików jak np. ja, to właściwie profanacja zorzy, więc ich wartość jest tylko osobista, jako „dokument” tej nocy i chyba nie powinnam ich nikomu pokazywać. Jak ktoś chce zobaczyć zdjęcia zorzy, to zdecydowanie polecam galerie profesjonalistów w tym względzie (można przecież łatwo wygooglować!). Nasz Francesco też działał swoim obiektywem podczas tego wyjazdu. Jego zdjęcia są na www.northernshots.com w galeriach (z każdego dnia, a raczej nocy, w których zorza była widoczna) - jest to namiastka zorzy do oglądania, dużo pięknych zdjęć! Gdy zauważyłam, że niektórzy podchodzą, by Francesco zrobił im zdjęcie na tle zorzy, w końcu też się zdecydowałam na taką fotkę.
Wszyscy byliśmy tak oczarowani, że już mróz nam nie przeszkadzał.

Zanim odjechaliśmy z tego miejsca, organizator zadbał jednak jeszcze o potrzeby ciała uczestników, przed wejściem do autobusu każdy otrzymał kubek gorącej czekolady + herbatniki.

Zbliżała się północ. W dalszym programie był kolejny punkt postojowy, w innej części wyspy - Finnvik - żeby zobaczyć zorzę w innej scenerii, na wzniesieniu. Po ciemku za dobrze nie widziałam, ale chyba to była szeroka przełęcz, takie siodło między górami, z otwartą przestrzenią w dół i widocznymi tam w oddali jakimiś światełkami zabudowań. Już przez cały czas dojścia od parkingu było tu widać już smugę poświaty zorzy na niebie.

Tyle blasku, przemieszczającego się po niebie, pośród iskierek gwiazd, coś wspaniałego! Stoimy, wpatrujemy się, szyje nas już bolą od tego ciągłego wyginania głowy na wszystkie strony... Widzę, że Francesco stoi bezczynnie, wiec podchodzę do niego i pytam, czy gdy zorza będzie wystarczająco mocna możemy (razem z Mamą) stanąć do zdjęcia. A on mi na to, że jest wystarczająco silna. Zdziwiłam się trochę, bo na moje oko była raczej blada, ale skoro fachowiec mówi, że jest ok., no to ok., idziemy pod obiektyw. Szef mierzy światło, ustawia co trzeba, robi nam zdjęcie, a tu - nagle - robi się jasno jak w dzień! Zorza rozbłysła jak wybuch wulkanu, zalała blaskiem całą okolicę. Nie wiem, czy ta noc była wyjątkowa - dla nas na pewno tak! Niebo dało czadu!!! Zorza jest tak oszałamiająco spektakularna, że żadne słowa ani tym bardziej żadne zdjęcia, nawet te najbardziej profesjonalne (nie mówiąc już o amatorskich!) nie oddają tego, co oczy widzą... Doskonałe technicznie zdjęcia pokazują jedynie mikro wycinek zorzy, ogarniającej cały nieboskłon. Tego nie jest w stanie objąć żaden obiektyw. Mega wrażenie :-) Wystarczy stać i patrzeć, a najlepiej, położyć się na śniegu, by widzieć większy obszar nieba na raz... Słowa nie opiszą, zdjęcia nie utrwalą, na szczęście ludzki mózg daje radę zapisać w pokładach tych najtrwalszych, najcenniejszych zasobów śladów pamięciowych. Mam nadzieję, że i z mojej osobistej pamięci ten spektakl się nie wykasuje!

Czas nieubłaganie sygnalizował konieczność powrotu do autobusu. Na szczęście poziom emocji był tak potężny, że chyba nikt nie mógł narzekać na niedosyt! Przepełnieni zachwytem wracamy do centrum Tromso. Mnie z Mamą czekał jeszcze 2,5 kilometrowy spacer powrotny na miejsce naszego noclegu. Dobrze, że zdecydowałyśmy się na spacer, by jeszcze na spokojnie, po drodze dojść do siebie, pokontemplować doznane przeżycia. Idziemy sobie, idziemy, najpierw długo pod górę, potem kawałek po równym, przecieram oczy ze zdumienia, a tu mamy bonus! Mimo oświetlonych mocno ulic, w głębi miasta, na niebie majaczy znajoma połać zielonej poświaty... Mamy jeszcze raz zorzę (!), tym razem tylko dla siebie, bo o 1.30 już nikt nie spacerował po Tromso. Sięgnęłam jeszcze raz po aparat i jeszcze łapnęłam trochę zorzy... Zachwytom nie było końca!

Ach, to była najbardziej niezwykła, niezapomniana noc... Aż żal było wracać i kłaść się spać. No bo jak tu spać, gdy takie widowisko na niebie jeszcze trwa.

Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji w Norwegii:
Porady i ważne informacje

Tromso jest największym, uniwersyteckim miastem na północy Norwegii i w tamtym rejonie jest największe prawdopodobieństwo zobaczenia zorzy polarnej. Można powiedzieć, że Uniwersytet Tromso ma ”katedrę” pracującą nad zjawiskiem zorzy :) Opracowują m.in. szczegółowe prognozy...

Stąd właśnie w Tromso jest też najwięcej firm organizujących nocne wyjazdy na polowanie na zorzę. Takie ”Northern Light Safari”. Wyjazd trwa 4-7 godzin. Jest szeroka gama propozycji, np. transport może być mikrobusem, autobusem, a nawet samochodem osobowym lub stateczkiem. Cena podstawowa wyjazdu kształtuje się od 950,- do 1800 NOK w wersji podstawowej (chyba były nawet ponad 2000, ale na takie nie zwracałam uwagi). Do tego dochodzą koszty dodatkowe, typu serwis foto i in. bajery.

My korzystałyśmy z firmy Northern Shots, której biuro mieści się w samym centrum Tromso, ul. Kaigata 2A.

Cena naszego wyjazdu (w godz. 18.00-1.00) to 950 NOK
Firma umożliwia też profesjonalny serwis foto, cena 1 zdjęcia 350 NOK
Tyle informacji. Reszta w ”opisie podróży”. Zapraszam :)

Autor: AniaMW / 2016.02
Komentarze:

MarcinMaciejczyk
2017-02-17

Zorze polarne potrafią być niesamowite. I wcale nie trzeba przy nich zmarznąć. Często zimą w Norwegi są temperatury bliskie zera, i jak się uda trafić w taką pogodę, to biwak pod niebem ogarnięty spektaklem z zórz potrafi zaprzeć dech w piersiach. Jest na co popatrzeć. Jeśli chcielibyście sprawdzić kiedy jest największe prawdopodobieństwo zorzy i z jakim nasileniem to wystarczy w telefonie zainstalować odpowiednią apkę. Pozdrawiam i udanych łowów. :)

Jack
2016-12-05

Przepiękne zjawisko! W Ontario też udaje mi się od czasu do czasu zobaczyć zorzę polarną, ale nawet nie ma porównania z tą, którą pokazujesz na zdjęciach.

MarcoPolo
2016-02-24

Ania, czytając relacje mam wrazenie, jakbym tam był.

Ginna
2016-02-21

super...

Antenka
2016-02-21

Ania- cudna zorza :) Aż brak słów, na żywo to dopiero było widowisko :) Tak jak poprzedniczki zimy nie cierpię ale dla zorzy bym się poświęciła ;)

piea
2016-02-21

Och Aniu, bardzo zazdroszczę Ci tej zorzy!!!!!!!!!!!!!
to jeden ze wspaniałych spektakli natury, który chciałabym kiedys zobaczyc, chociaz bardzo podzielam zdanie kawusi:))- mnie zimą ciężko gdziekolwiek ruszyć, bo nie znosze zimy okropnie! a jeszcze jechac gdzieś w stronę jeszcze prawdziwszej i zimniejszej zimy - to nawet wołami:)), ale dla takiego widowiska - bym się poświęciła z marszu! :), choć pewnie załozyłabym na siebie jeszcze kołdrę:)

kawusia6
2016-02-18

Co prawda zimna nie cierpię...ale dla takich widoków i zdjęć sama bym tam chętnie pojechała...Czekamy na relację i pozostałe fotki :)

krakowianka
2016-02-17

Ale rewelacyjne zdjecie.Galeria zapowiada sie kosmiczna...