Minionego lata miałam przyjemność pilotować grupę podczas spływu Jenisejem. Piękny i odległy, nieskażony masową turystyką zakątek świata. Przygody są wpisane w podróżowanie, a podczas wyjazdów do Rosji to wręcz gwarancja. Tym razem, podczas naszego spływu towarzyszyła nam jeszcze jedna tajemnicza osoba...
Są jeszcze takie miejsca w Rosji, do których, żeby się dostać wymagane jest specjalne zezwolenie wydawane przez Federalne Służby Bezpieczeństwa. Jednym z takich zamkniętych miast jest Norylsk, położony 300 km na północ od Koła Podbiegunowego, co czyni go jednym z pięciu najbardziej na północ wysuniętych miast świata. Właśnie tam wybrałam się z grupą 10 panów, jako pilot wycieczek. Oprócz zwiedzania Norylska, miejsca wydobycia niklu i miedzi przez potentata - Norilsk Nickiel, dodatkową wielką atrakcją był spływ Jenisejem, w górę rzeki, do Krasnojarska. Jako grupa mieliśmy duże problemy z otrzymaniem przepustek. U mnie i jednego z turystów widniała roczna służbowa wiza do Rosji, co już musiało nie spodobać się „górze”. Do tego dochodził fakt, że moi panowie byli z branży górniczej. I to wystarczyło, by w oczach FSB stać się potencjalnymi szpiegami, którzy na pewno chcą wykraść sekrety i technologie używane w Norilsk Nickiel. Po wielu prośbach i tłumaczeniach oraz wstawiennictwem zaprzyjaźnionych kontrahentów udało się zdobyć pozwolenia na wjazd do zamkniętego miasta. Uprzedzono nas jednak, że podczas wycieczki może nam ewentualnie ktoś towarzyszyć. A że nie mieliśmy żadnych złych intencji, potraktowaliśmy potencjalne towarzystwo, jako wyzwanie i przygodę.
Norylsk wywołując na nas piorunujące wrażenie został za plecami, a my pomknęliśmy do Dudinki - miasta portowego nad Jenisejem. Sam spływ trwał 4 doby. W czerwcu, kiedy odwiedziliśmy Syberię, był akurat dzień polarny. Przez kolejne dni rejsu krajobraz niewiele się zmieniał. Po pewnym czasie nie wiadomo już było, kiedy zaczyna się dzień, a kiedy noc. Ciągle było jasno. Pozostali pasażerowie trochę otępiali i zmęczeni podróżą i upałem patrzyli przed siebie lub w sufit leżąc w swoich wieloosobowych kajutach. Samo poczucie, gdzie jesteśmy i fakt, że spływamy Jenisejem były dla nas niesamowite. Lecz perspektywa jeszcze czterech dób na pokładzie wydawała się na tyle przerażająca, że postanowiliśmy nie zaprzątać sobie głowy tą myślą, tylko spędzać czas na rozmowach przy kolejnych butelkach różnego rodzaju okowity.
Od samego początku rejsu kręcił się wokół młody człowiek. Sasza często zagadywał, wypytywał o szczegóły naszej trasy, usilnie zapraszał na zwiedzanie maszynowni. Panowie, chyba już z nudów zaczęli we wszystkich pasażerach doszukiwać się domniemanego agenta. Oczywiście zachowanie i pytania młodzieńca, doskonale pasowały do ich wyobrażenia pracownika tajnych służb. Na żadne zwiedzanie maszynowni z Saszą rzecz jasna nie było mowy, żeby nie wzbudzić podejrzeń, że strategiczne miejsca statku są w kręgu naszych zainteresowań. I nikt z nas nie miał zamiaru się przyznać, że w maszynowni byliśmy już w pierwszym dniu po wejściu na pokład w Dudince. Nowy znajomy towarzyszył nam przy wszystkich posiłkach i w wolnych chwilach. Okazało się, że jest sprzedawcą mebli, rodem z Krasnojarska. Do Norylska przybył w celach służbowych, gdzie dotarł samolotem. Tak też miał wrócić do domu, ale spóźnił się na swój lot i dlatego zmuszony był dostać się tam statkiem. Myśl, że Sasza to na pewno wysłannik FSB tak się nam spodobała, że rozmowy i snucie historii wokół niej stały się największą atrakcją podczas rejsu. A Panowie postanowili się z Saszą zaprzyjaźnić i wydobyć od niego wszystkie tajne informacje.
W między czasie, kiedy moja grupa dowiadywała się o kolejnych interesujących szczegółach z życia Saszy, postanowiłam zrobić im niespodziankę. Kapitan pomógł mi zorganizować jesiotra, pyszną cesarską rybę, która w ostatnich latach stała się towarem spod lady. O poranku, cichaczem panie z kuchni zajęły się zdobyczą, żeby przygotować z niej wytworną kolację. Przed śniadaniem zrobiłam obchód po wszystkich pomieszczeniach, w poszukiwaniu zapodzianych poprzedniego wieczoru scyzoryka. Jedna para drzwi była zamknięta. Dostać się do środka pomógł mi kapitan. Między nami zapadła długa cisza po tym, co ukazało się naszym oczom; cała podłoga była we krwi, na stoliku pusta butelka po wódce „Jenisej”, a obok rybie wnętrzności i dwie głowy po jesiotrach. Kiedy mijałam się na korytarzu z turystami, nikt nie komentował sprawy. Każdy, uśmiechając się, robił minę chłopca, który właśnie coś przeskrobał. Najbardziej rozbroiła mnie jednak relacja jednego z zaprzyjaźnionych pasażerów z najniższego pokładu, gdzie znajdowały się kajuty i bar; - Hałas, śpiewy i głośny śmiech. Kiedy nie mogłem zasnąć, poszedłem do baru zobaczyć, co się u licha dzieje. Zaglądam do środka, a tam, ten sprzedawca mebli i grupa Polaków, wsparci ramię w ramię, z kieliszkami w rękach bujając się śpiewali: A nam vsjo ravno, a nam vsjo rawno („A nam jest wszystko jedno”)... Opowiedziałam to przy śniadaniu i wszyscy buchnęliśmy śmiechem. Okazało się, że z Saszą tak się świetnie bawili, że właściwie prawie nie spali. Ten zorganizował jesiotry, które zjedli na surowo i przykro im bardzo za bałagan, o którym po prostu zapomnieli. Sasza zresztą nie pojawił się na śniadaniu. Prawdopodobnie przecenił swoje zdolności albo nie docenił możliwości polskich górników.
O tym, że według naszego programu, wysiadamy w Jenisejsku, skąd dalej na południe ruszymy minibusem, żeby skrócić sobie podróż statkiem o półtorej doby, nasz agent dowiedział się prawie w ostatniej chwili, po czym oznajmił, że właściwie to on też wysiada w Jenisejsku, bo podróż w górę rzeki już mu się dłuży.
Do dziś nie wiemy, kim naprawdę był sprzedawca mebli z Krasnojarska, ale wcale nie jest to istotne. Obie strony na pewno zapamiętają spływ Jenisejem, a moja grupa długo będzie wspominać, jak to piła wódkę z rosyjskim agentem, zagryzając surowym jesiotrem i na całe gardło śpiewając: „A nam vsjo rawno”. Tak samo jak długo będziemy pamiętać smak jesiotra pieczonego, podarowanego przez kapitana, pomimo że nie był on już, co dla niektórych wielkim zaskoczeniem.
kangur | Kolejne ciekawe opowiadanie :) |