Od wielu lat jestem zafascynowany Argentyną, jej kulturą, historią i ludźmi. Uwielbiam wino, empanadas (pierożki) i steki argentyńskie. Kibicuję piłkarzom z tego kraju. Odkąd pamiętam popijam codziennie yerba mate, również i teraz, kiedy piszę ten artykuł...
Jednym z moich ulubionych filmów jest Misja opowiadająca dzieje misji jezuickich na obszarach zamieszkanych przez Indian Guaraní. Od dawna chłonąłem wszystkie informacje związane z Argentyną - m.in. zapierającym dech w piersiach wodospadem Iguazú, boskim Buenos Aires, tangiem, Juanem Peronem i jego Evitą, prowincją Misiones, magiczną Patagonią, bezkresną trawiastą pampą i zamieszkującymi ją gauchos czy młodym Ernestem Guevarą. W tym roku nadszedł wreszcie czas, żeby to wszystko, o czym tak namiętnie czytałem, i czym się fascynowałem, zobaczyć na własne oczy. Wymarzona Argentyna stanęła przede mną otworem...
Ten południowoamerykański kraj to 8. co do wielkości państwo świata - ma aż niemal 2,8 mln km2 powierzchni! Na jego terenie mieszka ponad 40 mln ludzi. Skąd się wzięła nazwa Argentyna? Otóż pochodzi ona od łacińskiego słowa argentum, co oznacza „srebro”, i jest związana z legendą o Sierra de la Plata („górach pełnych srebra”). Pierwsi konkwistadorzy europejscy (zarówno Hiszpanie, jak i Portugalczycy), którzy dotarli na te ziemie, wierzyli, że istnieje tutaj łańcuch górski bogaty w złoża tego cennego kruszcu. Umacniało ich w tym przekonaniu posiadanie przez tubylcze plemiona licznych wyrobów ze srebra. W wyniku tej legendy o skarbach Hiszpanie nadali w XVI w. ujściu rzek Urugwaj i Paraná nazwę Río de la Plata, co po hiszpańsku oznacza „Rzekę Srebra”. Wierzyli oni, że płynąc nią w górę, dotrą do mitycznych gór Sierra de la Plata. Niestety, nikomu się to nie udało... Dzięki temu powstała jednak Argentyna, kraj, który ma mnóstwo innych skarbów do odkrycia.
Tylko tutaj możemy poznać prawdziwe, pierwotne oblicze tanga. Jedynie w Argentynie zwiedzimy niezwykłe miasto - Buenos Aires, którego ponad 10 proc. mieszkańców urodziło się poza granicami kraju (aż ok. 320 tys. osób!). Historia tych dwóch argentyńskich skarbów jest ze sobą nierozerwalnie związana... Właśnie od nich rozpoczniemy odkrywanie tego fascynującego kraju w Ameryce Południowej.
TAŃCZĄC TANGO W BOSKIM BUENOS
Gdy Europejczycy myślą o Argentynie, tango jest jednym z pierwszych skojarzeń, które przychodzi im do głowy. Niewiele osób wie jednak o tym, że słucha się go jedynie w Buenos Aires. W pozostałej części kraju dominują na ogół dwa rodzaje muzyki folkowej - chamamé i chacarera.
Moja wiedza o tangu nie była zbyt duża... Z racji wcześniejszych długich wojaży po Kolumbii, Wenezueli oraz Brazylii i Dominikanie zdecydowanie bardziej ciągnęły mnie salsa, merengue, bachata, samba, mambo czy cumbia. Tango było mi bardzo dalekie... Wiedziałem jedynie z książek, że ten narodowy skarb Argentyny powstał ok. 1880 r. w starych barrios (dzielnicach) Buenos Aires, i że początkowo tańczono go w podrzędnych lokalach i domach publicznych. Znałem też kilku kompozytorów - Carlosa Gardela i Astora Piazzollę. O historii tanga opowiedziała mi szerzej przed moim wyjazdem do Argentyny Dorota Wójcik-Khanchandani - poetka i członek Akademii Tanga Argentyńskiego w Polsce, redaktor naczelna zaprzyjaźnionego z nami magazynu Tango nr 8. - Etymologia słowa „tango” nie jest do końca znana. To samo tyczy się korzeni tego tańca. Są różne szkoły i sprzeczne opinie. Eros Nicola Siri, pisarz argentyński oraz badacz tanga, uważa, że wywodzi się ono od słowa „tangano”, czyli tańca niewolników afrykańskich, który dotarł razem z nimi do Argentyny. Inna wersja mówi o pochodzącym z Afryki „tambo” - wyrazie oznaczającym odgłos uderzanego bębna. Jedno jest pewne: tango argentyńskie powstało ponad 100 lat temu, w wyniku potrzeb i nostalgii biednych imigrantów z Europy (m.in. Polaków!) oraz Czarnego Lądu. Urodziło się na przedmieściach Buenos Aires, zadomowiło w slumsach i domach publicznych („prostíbulos”), było pogardliwie traktowane przez średnie i wyższe warstwy społeczeństwa. Szybko jednak ta pogarda przeistoczyła się w fascynację, zwłaszcza po tym, jak tango określono „tańcem grzechu”, i kiedy zostało ono na pewien czas zakazane przez papieża Piusa X. W dosyć szybkim tempie przeniosło się z burdelów na międzynarodowe salony. Niemałą rolę odegrał w tym Hollywood i bożyszcze kobiet na całym świecie Rudolf Valentino. Damy mdlały w kinach, gdy uwodził on w namiętnym tangu swoje partnerki. Przez lata taniec ten zmieniał swoje oblicze, dostosowując się do tego, co nieuchronne, czyli zmienności. Był więc styl „canyengue”, pełen życia, ognia i wigoru, następnie „oriellero” (tu zdania są podzielone, który z nich jest tak naprawdę starszy), bardziej elegancki, salonowy, traktujący z większym szacunkiem kobietę, wreszcie „milonguero”, najbardziej zbliżony do współczesnego tanga. Również dzisiaj taniec ten nie jest jednorodny. Spotkamy szybką „milongę”, „tango de salon”, bez wymyślnych figur (tańczone w przedwojennej Polsce), „tango-walc”, „candombe” z charakterystycznymi bębnami („tambores”) etc. Mimo iż uważa się je za taniec logiczny (ścisłe reguły kroków podstawowych, figur, ruchu), to zostawia duże pole do własnej interpretacji. Nie można przetańczyć dwóch takich samych tang, tak jak nie ma dwóch takich samych partnerów - zdradziła mi sekrety tego najsłynniejszego argentyńskiego tańca. Byłem gotowy zobaczyć to na własne oczy w Buenos Aires...
W stolicy Argentyny wieczorami tańczy się tango na ulicach, a w tradycyjnych parillach (grill) delektuje się przepysznymi stekami z soczystej wołowiny, do których popija się wyśmienite czerwone wino z Mendozy. Życie trwa tutaj do późnych godzin nocnych. Najpopularniejszymi miejscami wśród wielbicieli tanga są dzielnice La Boca i San Telmo. W tutejszych klubach i barach, przepełnionych muzyką i dymem cygar, spotkamy niezwykłych ludzi, którzy - wspólnie tańcząc i śpiewając - zarażają swoją pasją turystów z całego świata. Bez żadnej przesady można na nich patrzeć całymi godzinami.
La Boca jest portową dzielnicą, która swą nazwę, oznaczającą po hiszpańsku „usta”, zawdzięcza położeniu u ujścia rzeki Riachuelo (Matanza) do La Platy. Ta modna, niezmiernie barwna część Buenos Aires słynie jednak nie tylko z tanga... Znajduje się tutaj stadion jednego z najpopularniejszych klubów sportowych Argentyny - Boca Juniors. Ze względu na swój charakterystyczny prostokątny kształt, nosi on nazwę La Bombonera, czyli „Bombonierka”. Rozpoczynał tu swoją wielką karierę sławny Diego Armando Maradona. W La Boca malowanie barw klubu Boca Juniors na fasadach budynków jest czymś zupełnie normalnym. Funkcję głównego deptaka dzielnicy pełni urocza uliczka Caminito z bajkowymi domami, która za dnia przypomina wielką galerię pod gołym niebem, a po zmroku zmienia się w ogromny bar na świeżym powietrzu. Wieczorami, w półmroku, można tu podziwiać pokazy tanga, wielką pasję i namiętność argentyńskich tancerzy. Swój obecny romantyczny wygląd La Boca zawdzięcza biednym emigrantom z Włoch, przybyłym w XIX w. głównie z Genui. Stworzyli oni charakterystyczną zabudowę typu conventillos. Większość z nich pracowała w miejscowych rzeźniach i chłodniach, gdzie przygotowywano słynną argentyńską wołowinę do eksportu w świat, oraz w pobliskim porcie. To właśnie z niego pochodziła blacha falista, którą wykorzystywali do budowy swoich domów położonych wzdłuż wąskiej rzeki Riachuelo. Zabezpieczali ją przed korozją resztkami farb ze stoczni remontowej. Miały one na ogół jaskrawe i pogodne barwy - czerwienie, żółcie, błękity, zielenie. Ze względu na to, iż były to resztki, dlatego też praktycznie każdy budynek jest obecnie w innym żywym kolorze. Dzisiaj La Boca cieszy się opinią dzielnicy artystycznej, choć wciąż mieszkają tu głównie robotnicy i biedni ludzie. Uwagę wszystkich turystów przykuwają jej niezmiernie barwne domy, zdobione dodatkowo ręcznie wykonanymi rzeźbami i obrazami. Bez wątpienia to miejsce ma swój niepowtarzalny klimat. Nie można powiedzieć, że się było w Buenos Aires, jeśli nie odwiedziliśmy jego najbardziej kolorowej dzielnicy.
San Telmo jest bez dwóch zdań jedną z najsympatyczniejszych i najbardziej czarujących dzielnic stolicy Argentyny. Niektórzy mówią, że jeśli miałoby się odwiedzić tę olbrzymią metropolię tylko na jeden dzień, to powinno się go spędzić właśnie tutaj. Jest to najstarsza część Buenos Aires, która słynie przede wszystkim z odbywającego się od 1970 r. w każdą niedzielę przy Placu Dorrego (Plaza Dorrego) targu staroci (Feria de San Pedro Telmo), sklepów z antykami, klimatycznych kafejek i wyśmienitych restauracji, artystów, muzyków oraz - oczywiście - tanga. W San Telmo znajdziemy sympatyczne brukowane uliczki i mnóstwo dobrze zachowanych zabytków z epoki kolonialnej. W sobotnie wieczory Plac Dorrego przemienia się w niezwykłą salę taneczną rozbrzmiewającą dźwiękami tanga. Mają tu miejsce najlepsze milongi pod chmurką w całym Buenos Aires. Ich widok jest naprawdę niezapomniany.
WINO I ASADO U STÓP ANDÓW
Kolejnym wielkim skarbem Argentyny jest wino. Następnym punktem naszej podróży mogła być więc tylko Mendoza. To właśnie tu bije serce argentyńskiego winiarstwa. Tylko w tym miejscu można zobaczyć morze soczystej winorośli, a w tle majestatyczne Andy z najwyższą górą Ameryki - Aconcaguą (6962 m n.p.m.). Z Mendozy wreszcie pochodzi aż ok. 80 proc. butelek produkowanego w kraju wina. Wyruszyliśmy więc z Buenos Aires na zachód...
Szybko okazało się, że warto było dotrzeć do tej malowniczej prowincji, która ma powierzchnię niemal równą połowie Polski (prawie 150 tys. km2), aby ujrzeć słońce wschodzące ponad andyjskimi szczytami oraz odwiedzić zielone winnice położone na górzysto-pustynnym obszarze. Sympatyczny taksówkarz powiedział nam, że koniecznie musimy spróbować tutaj wybornych soczystych steków i podegustować trochę miejscowych win, a na koniec zaprosił nas na wieczór do siebie, na asado...
Mieliśmy szczęście, bowiem - jak się okazało - jest to nie tylko wspólne jedzenie, ale przede wszystkim prawdziwa duma Argentyńczyków, rzecz, bez której nie wyobrażają sobie oni życia (niczym yerba mate!). Powróćmy jednak do Mendozy i naszego gospodarza... Mniej więcej o godz. 22.00 mieszkańcy prowincji organizują rzeczone asado, czyli tradycyjnego argentyńskiego grilla dla rodziny i przyjaciół (barbecue). Do wspólnego biesiadowania zapraszają często nieoczekiwanie turystów, jak przystało na jednych z najbardziej gościnnych mieszkańców Argentyny. Przykładem tego jesteśmy my sami. Jeśli chodzi o asado, to ważny jest cały rytuał przygotowania posiłku, sposób użycia samego grilla (parilla), rozpalenie ognia oraz odpowiednie rozłożenie na nim różnych rodzajów i kawałków mięsa. Dominuje - oczywiście - słynna na całym świecie argentyńska wołowina, do której podaje się różne sałatki oraz wyśmienite miejscowe czerwone wino Malbec, prawdziwą dumę Mendozy.
Trzema najważniejszymi okręgami winnymi w regionie są: Maipú, Luján de Cuyo oraz Valle de Uco, czyli Dolina Uco. Wszystkie je można poznawać konno, rowerem lub samochodem. My wybraliśmy następnego dnia rano, po niezmiernie długim i sytym asado, wycieczkę po okolicznych winnicach na dwóch kółkach, które bez problemu wypożyczymy w wielu miejscach w stolicy prowincji - mieście Mendozie. Podróżowanie rowerem po tutejszych szlakach pozwala pogodzić enoturystykę (turystykę winną) z podziwianiem malowniczych krajobrazów tego regionu Argentyny. Zwiedzając miejscowe winnice, poznajemy tajniki procesu produkcji wina i bierzemy udział w degustacjach szlachetnego trunku. Poza tym cały czas mamy cudowny widok na Andy i potężną Aconcaguę. Opuszczając gościnną Mendozę, przekonaliśmy się raz jeszcze, niestety, już na sam koniec naszej wizyty w tej czarującej prowincji, że jest ona prawdziwym królestwem wina - to chyba jedyne miejsce na świecie, gdzie można je dostać nawet w McDonaldzie! Argentyna naprawdę potrafi zaskakiwać...
GAUCHOS W STEPIE SZEROKIM
Na zakończenie naszej pierwszej 2-tygodniowej wyprawy po tym rozległym kraju udaliśmy się na krótko na jego północny-wschód - do prowincji Corrientes. Niestety, zabrakło nam czasu na więcej, bowiem zasiedzieliśmy się już na samym początku - pierwszy raz w historii niezgodnie z planem - w Buenos Aires, a potem w Mendozie. Dzięki temu mieliśmy tylko dwa dni na pobyt na obszarze słynnego Międzyrzecza Argentyńskiego (Mesopotamia Argentina), położonego między rzekami Paraną, Urugwajem, Iguazú, San Antonio i Pepirí Guazú. Znaleźliśmy się przy granicy z Paragwajem i Brazylią, na dawnych ziemiach walecznego ludu Guaraní. To właśnie oni jako pierwsi, już w czasach prekolumbijskich, zaczęli pić napar z liści ostrokrzewu paragwajskiego (yerba mate) - rośliny o dobroczynnym działaniu zdrowotnym, pomagającej im m.in. oczyścić krew, wzmocnić włosy, zwiększyć odporność organizmu, zwalczyć zmęczenie i zredukować stres. Ich językowi zawdzięczamy dzisiaj takie „nasze” słowa, jak np. tukan, jaguar, pirania czy kuguar. Obecni mieszkańcy Corrientes darzą Indian Guaraní zasłużonym szacunkiem. Dali tego doskonały przykład w 2005 r., kiedy guaraní uznany został tutaj za „alternatywny język oficjalny”, oczywiście, obok popularniejszego hiszpańskiego. Corrientes jest więc miejscem wyjątkowym, zwłaszcza dla miłośników kultury. To jedyna prowincja Argentyny, gdzie spotkamy się z dwoma językami oficjalnymi. Są one pamiątką po obecności na tych terenach ludu Guaraní oraz konkwistadorów hiszpańskich.
Obecnie prawdziwym skarbem Corrientes są romantyczni gauchos, którzy od wieków zamieszkują argentyńską pampę oraz zajmują się hodowlą krów, koni i owiec. Przypominają oni trochę amerykańskich kowbojów, meksykańskich charros, chilijskich huasos, typowych dla Kolumbii i Wenezueli llaneros czy wreszcie paragwajskich vaqueros. Łączy ich wszystkich przywiązanie do ziemi oraz wielka miłość do koni. Prawdziwy gaucho nie rozstaje się nigdy nie tylko ze swoim rumakiem, ale i z mate (calabazą) czy guampą, czyli tradycyjnymi naczyniami do picia yerba mate i tereré - najpopularniejszych w Argentynie napojów, przygotowywanych z liści ostrokrzewu paragwajskiego. Zamieszkuje wysokotrawiasty step - słynną pampę, na której wypasa bydło i owce. W tym regionie występuje łagodny podzwrotnikowy klimat oraz żyzne mady rzeczne i czarnoziemy. Nic więc dziwnego, że argentyńską pampę uważa się za jeden z obszarów o najlepszych warunkach naturalnych dla działalności rolniczej na świecie.
Wystarczyły nam tylko dwa dni w Corrientes, żeby przekonać się na własnej skórze, iż ta malownicza prowincja ma niepowtarzalną atmosferę. Zakochaliśmy się w jej uroczych koniach kreolskich, na których jeżdżą gauchos, setkach kilometrów pampy bez żadnych śladów cywilizacji, ciepłych, serdecznych i otwartych mieszkańcach, ich zwyczajach i kulturze oraz przepysznym asado z towarzyszącym mu nieodłącznie wyśmienitym czerwonym winem argentyńskim. Podziwialiśmy liczne wyprawy wielbicieli jazdy konnej z całego globu pokonujące fascynujące i dzikie tereny Corrientes - bezkresną pampę, zielone lasy, urocze rzeki, mokradła i bagna. Spotkaliśmy się tutaj z dzielnymi Indianami Guaraní, poznaliśmy trochę bliżej ich kulturę, tradycje i zwyczaje. Od miejscowych gauchos, niesamowitych jeźdźców, dowiedzieliśmy się przy ognisku, popijając wspólnie yerba mate, że Argentyna jest jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie do uprawiania turystyki konnej, i że następnym razem, kiedy przybędziemy na dłużej do Corrientes, zapraszają nas na niezapomnianą podróż po swojej ukochanej prowincji... Już się nie możemy jej doczekać, myślimy o kolejnej wyprawie w tamtym kierunku. Marzymy o odwiedzeniu bajecznej Patagonii, misji jezuickich w Misiones i zapierającego dech w piersiach wodospadu Iguazú oraz o powrocie do boskiego Buenos Aires, winnej Mendozy i nieskażonej cywilizacją Corrientes. Kto wie, być może odkryjemy wówczas kolejne skarby cudownej Argentyny...
KaJka | super artykuł, świetnie się czyta :) |