Oferty dnia

Meksyk - U Majów objazd cz. III - relacja z wakacji

Zdjecie - Meksyk - U Majów objazd cz. III
Stolica to miasto moloch, dawna stolica państwa Azteków, z której niewiele śladów do dziś się zachowało. Z Acapulco jedziemy praktycznie cały czas przez góry i górki, w końcu stolica leży na wys. ponad 2000m npm; widoki są. Wjeżdżając do Mexico mijamy stojące przy drodze stragany z pękami róż; zadziwiające jak kwiaty to wytrzymują? Albo ogrodnicy mają jakieś sposoby, albo to tylko reklama i zachęta do odwiedzenia ogrodnika (z góry skazana na zmarnowanie). Wieczorkiem docieramy do hotelu skąd po odświeżeniu wyjazd fakultatywny na plac Garibaldi gdzie grają mariachi i odbywają się jakieś pokazy. Inaczej to sobie wyobrażałem, więc opiszę by nikt nie powielił moich błędów. Mariachi to wariaci - takie hasełko wymyśliłem. Za namową żony, nie korzystamy z fakultetu tylko samodzielnie idziemy na plac - cóż to jest dla silnej rodzinnej grupy te 1,5 km. I fakt, nie było większych trudności, a na odcinku 100m można było skorzystać z usług miejscowych piękności. Sami rozumiecie - trudności językowe, mariachi czekają + konieczność ewentualnej ochrony żon, więc grzecznie ze szwagrem idziemy dalej. Na Garibaldi jesteśmy za wcześnie. Pokazy odbywają się o określonych godzinach. Po placu kręcą się jacyś poprzebierani mariaczi-wariaci, co tu robić? Siadamy w ogródku przy knajpce zamawiamy piwo i zaczyna się. Co chwilka podchodzi jakiś albo jacyś M-W i pyta czy nam nie uprzyjemnić i nie zagrać. Kiedy między jednym, a następnym łykiem piwa podchodzi kolejno trzech różnych - NIEEE!! Tego nikt nie jest w stanie wytrzymać, pijemy szybko piwko i odchodzimy. Do pokazów zostało ponad pół godziny więc wracamy do hotelu, bo łażenie po placyku tak trochę bez sensu. Po osobistym rozeznaniu teraz wiem, że co lepsze kapele (mariachi) są angażowane przez właścicieli lokali, gdzie organizują ”turystyczne wieczorki” lub pobierają wstęp. Ci bezrobotni łażą po placu proponując swe usługi. Mariachi to wariaci. Trza było jednak skorzystać z fakultetu. Następnego dnia centrum Mexico z katedrą i prezydenckim pałacem. Po drodze sporo policji i wojska, czasem w pełnym uzbrojeniu. U prezydenta oprócz WC odwiedzamy dziedziniec z muralami Rivery - taka muralowa historia Meksyku w wizji artysty. Autokar odbiera nas spod katedry i wiezie do muzeum antropologicznego. Eksponatów zatrzęsienie, więc odwiedzamy tylko niektóre sale i każdy robi foto co mu się w oko rzuci. Po wyjściu z muzeum pokaz ludzi-ptaków. W kilku miejscach spotkaliśmy wysokie maszty na których odbywają się pokazy. Trza mieć zdrowie żeby wisieć głową w dół przez czas pełnego odkręcenia - ponoć 13 obrotów. Potem jedziemy do historycznej dzielnicy Coyoacan z pałacem Corteza i domem (dziś muzeum) Fridy Kahlo. Zabudowa dzielnicy niewysoka, dużo zieleni, więc od zawsze swoje domy mieli tu bogatsi. Muralista Diego Rivera przyjął u siebie Lwa Trockiego po wyjeździe z Kraju Rad. I tu na Cayoacan został Trocki zamordowany. My idziemy nie do muzeum Trockiego, ale do Mercado na przekąskę. Przed Mercado przy krawężniku miejsca do parkowania są rezerwowane przez myjących samochody. Zaparkujesz, a po wyjściu z zakupów odjedziesz błyszczącym samochodem. Część Mercado to jeden wielki bar, gdzie dość ciasno przy blatach-ladach siadają klienci. Jeśli siadłeś przy barze wydający zrealizuje zamówienie, jeśli obok obsłuży cię donosiciel. Cena dań przeciętnie od 25 do 40 peso. Procedura jest prosta - donosiciel da karteczkę z nazwami przekąsek, a ty wpisujesz w odpowiedniej rubryce zamawianą ilość. Ściany są obwieszone zdjęciami przekąsek z nazwą i ceną, więc no problem. Zamawiamy kurczaka w czekoladzie i coś tam jeszcze żeby więcej popróbować miejscowych specjałów. Wszystko świeże i dobre, a że mniej elegancko, no problem travelmaniakom na exlusiv nie zależy. Ten kurczak w sosie czekoladowym rzeczywiście oryginalny i smaczny - żona przywiozła z Meksyku gotowy sos to i rodzina spróbuje. Po przekąsce jedziemy do Xochimilco - fakultet pływające ogrody. W 1987r ogrody jako pozostałość tradycyjnego sposobu uprawy zostały wpisane na listę UNESCO. Dzisiaj pływanie po kanale kolorową łodzią trajineras z podglądaniem pływających ogrodów czyli uprawą na sztucznych pływających wyspach niewiele ma wspólnego. Owszem woda w kanale jest i zobaczyłem nawet czaplę, ale jest to raczej impreza na wodzie, fiesta i sposób spędzania wolnego czasu, ciekawy ze względu folklorystycznego. Pstrokate kolory łodzi, drinki i przygrywający mariachi, żeby zobaczyć istotę trzeba by chyba samemu wynająć małą łódkę lub popływać własnym kajakiem. Nie, nie mówię, że nie warto i nie żałuję doznań na fakultecie, które jednak z azteckimi uprawami niewiele mają wspólnego. Dobra zabawa przed powrotem do hotelu też się liczy. Następny dzień, ostatni w Mexico City to warsztat obróbki obsydianu i innych kamieni, strefa archeologiczna Teotihuacan i sanktuarium Matki Boskiej z Guadalupe. Wieczorem wylot do Cancun. Taki już urok objazdówek, że zawsze braknie na ”coś” czasu. Niestety nam zabrakło w Teotihuacan na obejrzenie chyba najciekawszej świątyni - piramidy Pierzastego Węża, która posiada liczne zdobienia i jakąś ekspozycję na wierzchołku. Trudno teraz gdybać i szukać przyczyn; pozostał pewien niedosyt. W czasie dojazdu do Guadelupe trochę korków i po zobaczeniu słynnego wizerunku na tkaninie zostaje coś ponad godzina wolnego czasu, to niektórzy protestują, że zbyt mało; jak dla mnie wystarczająco. Oczywiście jest tu gdzie chodzić, bo teren ogromny i kościołów dostatek. Sama nowa bazylika, jak to w miejscach kultu, pojemna (coś na 20tys) i nowoczesna, ale wnętrze moim zdaniem bardzo ładne. Przy oglądaniu obrazu MB zastosowano ciekawy i dobry chwyt - podłoga przed samym obrazem to przesuwające się taśmy, bodaj trzy i nie ma blokowania, przepychania - każdy jedzie i robi foto, a jak mu mało może zrobić jeszcze jedną rundkę. Z sanktuarium przejazd na lotnisko i wieczorny przelot do Cancun. Do hotelu przyjeżdżamy po zamknięciu restauracji więc czekają paczki żywnościowe. W zamian jako rekompensatę otrzymujemy nie przysługujący w dniu wylotu (bo już po wykwaterowaniu) obiad. Moim zdaniem niezłe rozwiązanie. Cóż biały drobniutki piasek, spokojne morze, palmy i spacery. Dzień wypoczynku, bo fakultet do Tulum odwołany, a z pływania po rafie rezygnujemy - trza umieć pływać. Z naszej czwórki pływa praktycznie tylko szwagier, bo ja tylko na plecach. A jak tu rafę oglądać płynąc do góry brzuchem?? Nie da się. Hotel z najszerszą w okolicy plażą, dobrze położony, bo morze jak lustro - spokojne, daleko można w nie iść bo płytko. Jednym słowem żyć nie umierać, a tylko drinkować. Podczas spaceru ok. 1km dochodzimy do miejsca też hotelowego, ale fale tu niezłe - widać wiatrowa strefa. Jako dokumentacja niech posłużą foto. I cóż trza wracać do kraju, gdzie najgorsze mrozy minęły. Fajna taka zima +18 do + 30 stopni C.
Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji w Meksyku:
Autor: papuas / 2018.02
Komentarze:

piea
2018-04-14

Papuas, co ja Ci tu będę kadzić - no podróż marzenie.... mnóstwo fantastycznych miejsc! obejrzałam ponad 1000 fot ( we wszystkich trzech galeriach, choc rzecz jasna wszystkich skomentować nie mogłam..., ale całośc daje świetny pogląd na tą wycieczkę. Dzięki
PS. ja też bardzo lubię "taką zimę" :)), dlatego wg mnie wyjazdy w tropiki w miesiącach innych jak zimowe- trochę mijają się z celem..., bo zimą mamy zdecydowaniae- podwójną przyjemność:)
Jeszcze raz wielkie dzięki- przyjemnie się "podróżowało" z Tobą po Twoim Meksyku, Pozdrowionka,

AniaMW
2018-04-08

Ale mam zaległości... jeszcze nie zobaczyłam całej cz.1 i 2, a tu już "trójka"...