Oferty dnia

Norwegia - Geiranger - relacja z wakacji

Zdjecie - Norwegia - Geiranger
Zazwyczaj w rejonie Geiranger byliśmy tylko przejazdem, zatrzymując się w najciekawszych punktach widokowych przy trasie i oczywiście na dole, w sercu osady. A że położenie miejscowości Geiranger i fiordu (o tej samej nazwie) jest wyjątkowo urokliwe, cały ten obszar w 2005 roku zyskał miano światowego dziedzictwa pod patronatem UNESCO. My – od 1998 roku – kilkakrotnie już w taki sposób planowaliśmy podróż po Norwegii, by zahaczyć o Geiranger; np. jadąc na Drogę Trolli, albo wracając z niej, albo też po widokowej przeprawie promowej z Hellesylt do Geiranger, itp. Każda okazja jest dobra :) Lubimy tu wracać.

W tym roku, znowu na naszej trasie, w drodze powrotnej ze Spitsbergenu, mieliśmy okazję przybycia do Geiranger. W 12-tym już dniu rejsu, po przepłynięciu 760 mil morskich z Honningsvag dotarliśmy w rejon fiordów Zachodnich. O godz. 7.30 statek zatrzymał się w Hellesylt. Tu zeszły na ląd osoby, które wykupiły wycieczki fakultatywne np. na lodowiec Briksdal i dalej autokarem jechały do Geiranger. Postój był krótki, około 0,5 godziny i zaraz statek popłynął dalej, popularnym i atrakcyjnym odcinkiem, w głąb Geirangerfjordu, aż do jego końcówki. I choć znamy już ten odcinek, wyszliśmy na pokład, by po raz kolejny cieszyć oczy widokiem fiordu i imponujących wodospadów (z Siedmioma Siostrami na czele), spływających po stromych, wysokich zboczach na obu brzegach. Podziwiając takie krajobrazy można naprawdę się zrelaksować i zapomnieć o jakichkolwiek spawach zaprzątających głowę. Dopływamy do Geiranger ok.10-tej rano. Statek zostaje zakotwiczony dość daleko od przystani (u stóp serpentyn Drogi Orłów). W określonym punkcie na statku można odebrać miejscówkę na wybraną godzinę zejścia ze statku na tendery, które co pół godziny przewoziły po 120 osób do brzegu. Zaplanowane było wszystko bardzo ładnie, jednak w praktyce okazało się, że … faktyczne godziny kursów tenderów nie pokrywały się z godzinami planowanymi… No cóż, statek włoskich linii, więc właściwie o co mi chodzi? Dlaczego dziwią mnie opóźnienia? Ach, jakoś będąc w Norwegii trudno mi uwzględnić włoskie standardy. Ups :( Przecież MSC to nie Hurtigruten.

W końcu, jednak, gdy o godz. 12-tej stanęłam na lądzie. I natychmiast, w jednej sekundzie zapomniałam o wyczekiwaniu, o opóźnieniu i mogłam w pełni cieszyć się obecnością w Geiranger! Po raz kolejny, a jednak zupełnie inaczej. Mam czas do godz. 17-tej (tak zaplanowano ostatni kurs tenderów z brzegu na statek). Nie odkładając jednak powrotu na ostatnią chwilę i tak pozostaje mi do dyspozycji kilka godzin (jakieś 3-4), które mogę zagospodarować po swojemu. Owszem, była oferta rozmaitych wycieczek fakultatywnych, lecz wszystkie one obejmowały właśnie to, co już tu znaliśmy. Dlatego postanowiłam pójść własnymi ścieżkami. Jasne, postawiłam sobie określony cel (Flydalsjuvet!) i kontrolowałam czas, żeby nie przesadzić i nie zostać gdzieś daleko od brzegu na pół godziny przed porą odpłynięcia statku, lecz w zupełności tego czasu mi wystarczyło.

Zaczęłam od przywitania z zaprzyjaźnionym Trollem (!) na samym brzegu fiordu, tuż obok przystani i ruszyłam spacerkiem do góry. Co parę kroków mogłam patrzeć na fiord z innej perspektywy, a każde spojrzenie wzbudzało zachwyt. Po drodze minęłam kościółek (tu spotkałam 3 Polki podróżujące – indywidualnie, samochodem – po raz pierwszy po Norwegii), „Norsk Fjordsenter”- centrum informacyjno-edukacyjne (tu spotkałam naszą polską grupę ze statku), camping Vinje (na campingu uzupełniłam trochę wody pitnej do buteleczki, jaką miałam w plecaku), przydrożne skałki z wyrytą informacją o aktualnej wysokości: 100, 200 metrów nad poziomem morza, kolejne wodospady… i tak sobie szłam, szłam do góry… Im dalej i wyżej, tym mniej nawet pojedynczych osób mogłam spotkać. Szłam ścieżkami pośród intensywnej zieleni: zielonych traw, paproci, drzew. Idąc, przecinałam kilkakrotnie drogę (dobrze znajomą, drogę – nr 63 – prowadzącą do najbliższego wzniesienia z jeziorem i schroniskiem o swojsko brzmiącej nazwie Djupa, u stóp Dalsnibby). Miałam zamiar dojść do jednego z parkingów przy drodze, usytuowanego w miejscu najbardziej spektakularnego widoku na fiord. Jakież było moje zdziwienie, gdy w pewnym momencie wędrówki w cichym otoczeniu, usłyszałam jakieś rozmowy, a nawet całkiem spory gwar, gdzieś w dole. Okazało się, że idąc wśród drzew, znalazłam się już powyżej tego parkingu. Miłe zaskoczenie, mogę zejść trochę w dół. Do samego parkingu dojście było możliwe tylko drogą (odległość ze 20 metrów od przecięcia z „moją” leśną ścieżką ). Osiągnęłam zaplanowany cel, nacieszyłam się miejscem i zaczęłam wędrówkę powrotną. Do Fjordsenter, obok charakterystycznego hotelu Union – szłam tą samą drogą (ścieżką), a dalej w dół schodziłam inaczej, po schodkach, spacerowym szlakiem huczących wodospadów. Jeżdżąc drogą, nie miałam dotychczas pojęcia, jaka wspaniała jest kaskada tej masy wody spadającej z gór, a wpływającej do Geirangerfjordu normalnym, choć wartkim potokiem. Odkryłam zupełnie nowe zakątki, inne oblicze Geiranger. Ach, jak tu wszędzie jest pięknie!
Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji w Norwegii:
Autor: AniaMW / 2016.06
Komentarze:
Brak komentarzy.