Oferty dnia

Polska - Roztocze Południowe, czyli zielony koniec świata - relacja z wakacji

Zdjecie - Polska - Roztocze Południowe, czyli zielony koniec świata

Co roku czekamy na weekend majowy, by odpocząć od zgiełku miasta i poszukać wiosny. Staramy się wybierać kierunki południowe, bo... na południu cieplej. W tym roku spędziliśmy fantastyczny tydzień na Roztoczu Południowym. Zamieszkaliśmy w spokojnej kwaterze agroturystycznej w najbardziej na południe wysuniętej wsi na Lubelszczyźnie - Siedliskach. Niegdyś Siedliska nazywały się Stare Hrebenne i właściwie można tę wieś uważać za dzielnicę Hrebennego. A Hrebennego trzymaliśmy się planując wyjazd, żeby móc łatwo wyskoczyć na rekonesans do sąsiadów, czyli na Ukrainę.

Zaplanowaliśmy odwiedzenie kilku rezerwatów przyrody, które wydały się nam tego warte z powodu chronionej roślinności albo ciekawostek geologicznych. Wymienić tu należy:

  • rezerwat Bukowy Las z łanami wiosennych kwiatów,
  • rezerwat Łabunie z cudownie złotym miłkiem wiosennym,
  • rezerwat Machnowska Góra z rzadką roślinnością stepową,
  • rezerwat Szachownica Kostkowana w Stubnie z niezwykłą „lelują” w kratkę,
  • rezerwat Sołokija z fantazyjnie uformowanymi jałowcami,
  • rezerwat Źródła Tanwi z torfowiskami i bujnym, dzikim lasem,
  • rezerwat Piekiełko koło Tomaszowa Lubelskiego z rozrzuconymi w lesie głazami narzutowymi,
  • rezerwat Jalinka z glebą bogato nadziewaną kawałkami skamieniałych drzew.

Nie wszystko wyszło tak, jak zaplanowaliśmy. Niektóre z zaplanowanych atrakcji były niedostępne (albo bardzo trudno dostępne) z powodu... braku dróg, które według mapy powinny tam być. Asfaltówka na Roztoczu Południowym potrafi się nagle urwać w lesie i... rób co chcesz. Parę kilometrów dalej wstęga szosy rodzi się na nowo, ale bez 4WD nie da rady do niej dotrzeć. Można zrobić objazd istniejącymi (tak naprawdę) drogami, ale nie chciało się nam jechać 50 km po to, by pokonać te 3 km bez asfaltu.

Nie licząc problemów drogowych, tu i ówdzie to i owo nas rozczarowało. Jałowce nie krzewiły się aż tak fantazyjnie jak w opisie, głazy narzutowe były obsypane śmieciami, wiosenne łany zalatywały przetrawionym czosnkiem, żaby za cicho kumkały, za to rozszalałe komarzyce je zagłuszały. Ale co tam... najważniejszym punktem programu było odnalezienie kwitnących obuwików - najpiękniejszych storczyków Polski. I udało się! Znaleźliśmy też inne storczyki i niezwykle rzadki gatunek zawilców, no i wydłubaliśmy z matki ziemi sporą ilość odłamków skamieniałego drewna, więc nie ma co narzekać.

Swoistą ciekawostką - nie powiem, że jakoś szczególnie miłą - była granica polsko-ukraińska. Nie chodzi mi tu o przejście graniczne, na którym stoi się godzinami, tylko o „żywą” granicę w lesie czy polu. Kilkumetrowej szerokości pas ziemi, ogolonej do ostatniego źdźbła i zaoranej - żeby było widać każdy ślad stopy. Wszędzie tablice straszące karą grzywny za nielegalne wdepnięcie na pas graniczny. Co jakiś czas wartownia - niby ambona dla myśliwych, tere-fere... Wartowników jednak ani razu nie dojrzeliśmy.

Co jeszcze robiliśmy? Obejrzeliśmy, niestety tylko z zewnątrz, kilka drewnianych cerkwi i pałac w Narolu, spędziliśmy jedno południe w uzdrowisku Horyniec Zdrój, zajrzeliśmy na wiejski odpust, pojechaliśmy na jednodniową wycieczkę do Lwowa, a poza tym... szukaliśmy jedzenia. Wiem, brzmi to dziwnie, wszak jest XXI wiek i nie jesteśmy bezrobotni - ale podczas Wielkiej Majówki podaż na Roztoczu Południowym nie nadążała za popytem. Musiało być w regionie trochę majówkowych gości, a może i miejscowi jedli „przy święcie” więcej niż zwykle, bo nawet w supermarketach i nawet w tak dużym mieście jak Tomaszów Lubelski brakowało pieczywa, kiełbasy do ogniska i - przede wszystkim - mięsa, czy choćby kawałka kaszanki na grilla. W małych wiejskich sklepikach było tylko piwo, dżem, przeterminowane jogurty, badziewne słodycze i... paskudna woń niezbyt świeżych wędlin i mięs (które zresztą już wykupiono). Nasi gospodarze nie oferowali turystom domowych posiłków, więc byliśmy skazani na własny wikt i własne wyczyny kulinarne. Lokale gastronomiczne nadawały się do użytku jedynie w ludniejszych miejscowościach, jak np. Horyniec Zdrój czy wspomniany Tomaszów Lubelski. Bo już w pomniejszych barach przy granicy ukraińskiej panowała atmosfera jak z „easternów” - pijani Ukraińcy (z domieszką Polaków), kłęby dymu, przekleństwa jak błyskawice, szczęk automatów do gry (a może i broni, któż to wie). Natomiast w bezpiecznej odległości od granicy gastronomia... po prostu nie istniała. Nie raz i nie dwa byliśmy więc głodni. Kilka razy byliśmy zmuszeni do zjedzenia gołąbków albo fasolki ze słoika. Rozmawialiśmy codziennie o tym, co sobie ugotujemy jak już wrócimy do domu. A w drodze powrotnej do Warszawy aż dwa razy zatrzymywaliśmy się na ciepłe danie obiadowe.

Tych minusów jakby sporo... Dlaczego zatem na początku określiłam nasz tydzień na Roztoczu Południowym jako „fantastyczny”? Hmmm... bo to była swego rodzaju przygoda. Trochę, jakbyśmy wyjechali do innego kraju. Poza tym pogoda była fenomenalna, wręcz upalna, z groźnie grzmiącymi burzami od czasu do czasu - zupełnie jak w lecie. Wspomnienia mamy więc miłe. Jest też poczucie sukcesu z powodu obuwików. Ale polecać te strony możemy tylko osobom twardym, ceniącym klimat „totalnego zadupia” i lubiącym zieleń.

Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Co warto zwiedzić?

Roztocze Południowe jest idealnym miejscem dla osób lubiących spokój, przyrodę i sielskie, ale raczej biedne klimaty. Tu możemy wędrować lub jeździć na rowerze wśród lasów i pól - szlaków nie brakuje. Tu napotkamy zagubione wioski, kamienne krzyże i kapliczki, małe ubogie cmentarzyki, prawie walące się (lub już zwalone) cerkwie, czasem drewniane, czasem murowane. Nie znajdziemy natomiast wieloskrzydłowych pałaców, warownych zamczysk, rzeźbionych fontann, reprezentacyjnych gmachów, olśniewających bogactwem zabytków, ani luksusowych restauracji - co najwyżej w drodze wyjątku.

Tu wpadnie nam w ucho śpiew skowronka i klekot bociana, a jak dobrze przyłożymy ucho, to usłyszymy nawet jak trawa rośnie. Tu olśni nas złotem kwitnący rzepak (na wiosnę) i pszenica (latem). Tu pójdziemy na udane grzybobranie. Nie liczmy jednak na kurortowe życie nocne, koncerty, puby i aquaparki, czy choćby zwykłe baseny (jedynie w Horyńcu).

Dlatego miejscowości, zakątki i obiekty, które mogę tu opisać (i ewentualnie polecić) stanowią ofertę specyficzną, o swoistym klimacie, właściwą dla tego regionu.

Hrebenne - tu są dwa ważne dla turysty obiekty: 1) - przejście graniczne na Ukrainę (Hrebenne - Rawa Ruska); 2) - XVIII-wieczna drewniana cerkiew Św. Mikołaja, malowniczo położona na stromym wzgórku. Cerkiew ta z pewnością należy do najładniejszych i najbardziej zadbanych świątyń prawosławnych Roztocza Pd. W Wikipedii wyczytałam jeszcze, że na północ od wsi w lesie znajduje się stary cmentarz, na którym można obejrzeć wiele ludowych nagrobków bruśnieńskich - nie zdążyliśmy jednak tam dotrzeć. Nagrobki bruśnieńskie widzieliśmy natomiast kiedyś w Starym Bruśnie i poświadczamy, że jest na co popatrzeć.

Siedliska - wieś o charakterze dzielnicy Hrebennego. Zwykła ulicówka, ciągnąca się pomiędzy polami a lasem. Generalnie brak placówek handlowych i rozrywkowych. A co jest? Jest jedna szkoła, jedna remiza, jeden nie zabytkowy kościół katolicki, jedna powoli popadająca w ruinę grekokatolicka cerkiew murowana z drewnianą dzwonnicą, mały cmentarz i skromna kapliczka na wodzie pośród średnio malowniczych mokradeł. My tam tylko mieszkaliśmy - w wygodnym, nowo wybudowanym domu z dużym ogrodem na końcu wsi. Raz czy dwa poszliśmy na wieczorny spacer, żeby powdychać zapach kwitnącej czeremchy i posłuchać żabiego koncertu. Nie planowaliśmy żadnego zwiedzania, bo i cóż tu zwiedzać? Myliliśmy się jednak. W budynku szkoły urządzone jest szalenie ciekawe muzeum skamieniałych drzew. Przygotowali je mieszkańcy wsi, oddając znalezione w okolicy i w ogóle zebrane na całym Roztoczu kawałki skamieniałego drewna, małe i ważące pół tony, w różnych kształtach i kolorach. Teoretycznie muzeum można zwiedzać w dni powszednie od 9:00 do 14:00 i w weekendy po uzgodnieniu (p. Krystyna Łyszczarz, tel. 506 750 127). W praktyce otwiera się je, gdy są chętni. Jak się człowiek trochę pokręci pod drzwiami, pani Krystyna wyrośnie jak z pod ziemi, otworzy podwoje i pokaże muzealne skarby. Jest to największa w Polsce kolekcja (500 sztuk), naprawdę robiąca wrażenie!

Trzeba wiedzieć, że osobliwością przyrodniczą Siedlisk jest największe w Polsce skupisko skamieniałych pni drzew, dla ochrony którego utworzono Rezerwat Przyrody Jalinka. Rezerwat położony jest nieco za wsią i jest niczym innym, jak tylko kawałkiem zwykłego, chociaż niebrzydkiego lasu. Żadnych skamieniałych drzew w nim nie znajdziemy. Wystarczy jednak przyjrzeć się polnej drodze obok rezerwatu, by dostrzec w ziemi szarobeżowe ułamki skamieniałych pni. Są mniejsze i większe, czasem nawet z sęczkiem. Okoliczna ludność co większe okazy już wyzbierała. Nasz gospodarz pokazał nam pudło pełne tych skarbów, pozwolił nawet wybrać sobie kilka na pamiątkę. Podobno najwięcej takich osobliwości znajdowali rolnicy podczas orki. My też wygrzebaliśmy sami kilka takich skamieniałych drewienek z pola (ale uchowaj Boże brać je z rezerwatu)! Prawdę mówiąc, w samym rezerwacie niczego takiego nie widać - dopiero na drodze po wyjściu z lasu.

Tomaszów Lubelski - tu można zjeść coś porządnego w knajpie, zrobić lepsze lub gorsze zakupy spożywcze, wstąpić do apteki lub banku, czy skorzystać z bankomatu. Przy ulicy Zamoyskiego 2 znajduje się tu filia biura turystycznego QUAND, które specjalizuje się w wycieczkach do Lwowa (także jednodniowych) i w ogóle na Ukrainę. Za całodniową wycieczkę do Lwowa z całkiem bogatym programem i bardzo przyzwoitą, szalenie miłą pilotką-przewodniczką zapłaciliśmy po 130 zł od osoby dorosłej i trochę mniej za dziecko-nastolatka. Wycieczka była udana - jest opisana w osobnej relacji. Co do atrakcji samego Tomaszowa, to nam wpadły tu w oko dwie budowle: 1) - drewniany Kościół Zwiastowania NMP z XVII w., z zabytkową drewnianą dzwonnicą zrębową obok. Sam budynek jest ciekawą architektonicznie formą, wystrój wnętrza też nie może się nie podobać. 2) - cerkiew Św. Mikołaja z 1889; jej żółte wieże i liczne, niewielkie „cebulki” pięknie prezentują się na tle błękitnego nieba; niestety w środku jej nie obejrzeliśmy, gdyż była na głucho zamknięta (to też jest typowe dla regionu).

Horyniec Zdrój - najbardziej na wschód wysunięte uzdrowisko w Polsce. Myślę, że warto tu zajrzeć, by pospacerować po ładnym parku zdrojowym (w którym już nie ma zdroju) i dosyć ładnym, a w każdym razie zadbanym miasteczku. Można tu pójść na dobre lody i zjeść smaczny obiad. Mineralnej wody, siarkowej i ohydnej, można napić się w eleganckiej pijalni na terenie sanatorium o nazwie „Uzdrowisko Horyniec”. W dawnym pałacu Ponińskich (bardzo ładnym i zabytkowym) urządzono kolejne sanatorium. W dawnym Teatrze Dworskim (też zabytek) jest kino, Dom Kultury i informacja turystyczna. Na miejscowym cmentarzu można podziwiać nagrobki bruśnieńskie (dobra, kamieniarska robota), a ponadto stoi tam kaplica-mauzoleum Ponińskich. Kto uwielbia zwiedzanie, ma jeszcze zespół klasztorny Franciszkanów (nie byłam). Na zapalonych wędrowców czeka ścieżka przyrodniczo-kulturowa do Nowin Horynieckich, wychodząca z parku zdrojowego (11 km, można jechać rowerem).

Rezerwat Las Bukowy k/Narola - miejsce idealne na wiosenny spacer. Jest to stary i piękny las, w którym występują potężne buki i rzadkie gatunki roślin. Przez rezerwat biegnie 1,5 km ścieżka dydaktyczno-przyrodnicza. Kiedy my tam byliśmy, akurat kwitł czosnek niedźwiedzi. To były urzekające, puszyste zielono-białe dywany, pokrywające niemal całe dno lasu. Fakt, że wydzielały aromat czosnku, zjedzonego jakiś czas temu, lecz po kwadransie ów zapaszek już nam nie przeszkadzał. Było pięknie i polecam gorąco - koniecznie na wiosnę. W innych porach roku może być to mniej zjawiskowe miejsce.

Rezerwat Źródła Tanwi - położony w Południowo roztoczańskim Parku Krajobrazowym, wspaniałe miejsce na przechadzkę dla amatorów natury. Ścieżka przyrodniczo-dydaktyczna przez rezerwat, zwana „Kobyle Jezioro”, nie jest długa (najwyżej ze 3 km) i wiedzie przez rozmaite zbiorowiska roślinne i krajobrazy. Jest tam zielony bór bagienny i bagniska-rozlewiska patrzące w niebo swymi okrągłymi oczkami z zieloną rzęsą. Są torfowiska z charakterystyczną, ciekawą florą. Są groble i strugi. Stąd wypływa jedna z najbardziej malowniczych rzek Polski - Tanew (polecam też olśniewający rezerwat „Szumy na Tanwi” w Puszczy Solskiej, bardziej na północ).

Rezerwat Sołokija - cóż, to miejsce poleciłabym tylko turystom mocno zainteresowanym osobliwościami przyrody, które są intrygujące z czysto naukowego punktu widzenia, ale właściwie nie można powiedzieć, żeby były wielce spektakularne. Rezerwat ten chroni naturalne stanowisko pospolitego jałowca, tyle że poszczególne krzewy mają nietypowe formy lub są nader wybujałe (i to fakt - niektóre są jak drzewa, największy ma ponad 8 m wysokości i ponad pół metra obwodu). Tablicę rezerwatu widać bezpośrednio z szosy za wsią Dziewięcierz. Chodzić tam nie ma gdzie - można przespacerować się krótko wzdłuż granicy stanowiska jałowców i je sobie pooglądać. Jest tam dużo węży, ale nie udało się nam spotkać ani jednego. W sumie - fajne dla biologa, ale dla innych niekoniecznie.

Obóz Zagłady w Bełżcu - ogromny, przygnębiający pomnik plus małe, ciekawie i nowocześnie urządzone muzeum (filia muzeum w Majdanku). Trudno mówić o rozrywce, bo to tragiczne miejsce pamięci, ale warto poświęcić godzinę i przypomnieć sobie o tragicznym losie więźniów w hitlerowskich obozach zagłady.

Grodzisko w Czermnie - tu stał kiedyś potężny gród wczesnosłowiański. Dziś jest coś, co można określić jako „wielkie pole trawy” albo „zrujnowany i obrośnięty zielskiem stadion”. Owalny zarys murów grodziska widać najlepiej z lotu ptaka. Kto nie dysponuje latającą machiną, może wspiąć się na pagórek i obejść gród dookoła, po „murze”. Ciekawe poznawczo, wartościowe z punktu widzenia archeologii, ale tak na zwykłe oko - nic specjalnego (jeżeli w ogóle COŚ). I znów - fajne dla historyka (choćby tylko z zamiłowania), ale dla innych niekoniecznie.

Porady i ważne informacje

  • Nie liczyć zanadto na drogi, bo nie dosyć, że są dziurawe, to bywa, że są tylko pobożnym życzeniem, tzn. figurują na mapie, lecz nie ma ich w terenie. Wypróbowywanie z pozoru nowych dróg, których na mapie nie ma, jest ryzykowne i z reguły kończy się stratą czasu, zawracaniem, a może i zabłądzeniem.
  • Nie liczyć zanadto na bankomaty. Ich sieć nie jest, delikatnie mówiąc, zbyt gęsta. Oczywiście można sobie poradzić, ale bywa, że pobranie pieniędzy zajmuje dużo czasu, bo... kolejka jest gigantyczna (zwłaszcza w Tomaszowie Lubelskim), albo... zasobnik mamony w bankomacie jest już pusty. Najlepiej zaopatrzyć się w gotówkę wcześniej.
  • Nie liczyć zanadto na sklepy spożywcze, ani miejscową gastronomię. Najlepiej mieć ze sobą racjonalny zapas jedzenia „na wszelki wypadek” i coś przeciw biegunce - również „na wszelki wypadek”.
  • Podczas majówki (i pewnie w innych okresach świątecznych) zakupy spożywcze robić wyłącznie rano, bo później półki już puste.
  • Nie denerwować się dziadostwem, bo można sobie popsuć urlop, a tymczasem... taka uroda tego regionu.
  • PS. Na pola namiotowe też nie ma co liczyć!

Autor: texarkana / 2012.05
Komentarze:

AniaMW
2013-02-10

Wiosenna przyroda tamtych stron zachwyca! Dobrze, że podałaś w opisie również "ważne informacje" :)

papuas
2013-02-09

Ciekawe, na co zdecydowałaś się w tym roku, bo rozpoznanie było przecież robione.