Oferty dnia

Grecja - Korfu - grecka wyspa z włoskim klimatem. - relacja z wakacji

Zdjecie - Grecja - Korfu - grecka wyspa z włoskim klimatem.
Uwielbiam klimaty greckich wysp. Najbardziej znane z nich - Kretę, Rodos, Santorini, Zakynthos - już odwiedziłam. Zastanawiałam się, co wybrać tym razem i wybór padł na Korfu. Gdzieś przeczytałam, że Korfu znacznie różni się od innych greckich wysp, że jest jakby mniej grecka, a bardziej włoska. Spodobało mi się przeczytane gdzieś określenie „najbardziej włoska z greckich wysp” i to mnie zaciekawiło. Słyszałam też, że jest tam bardzo zielono, że wyspa porośnięta jest bujną roślinnością, co też ją odróżnia od wysuszonych słońcem - już w okresie wczesnego lata - pozostałych wysp. I ten argument też przemawiał za wyborem Korfu. Ponieważ miał to być drugi nasz wyjazd w tym sezonie – pierwszym była intensywna objazdówka po Sycylii – chcieliśmy wybrać jakieś spokojne miejsce, gdzie nie będzie tłumu turystów, gdzie nocą będzie cisza i spokój, i dzięki temu można będzie wyspać się po całodziennym zwiedzaniu, a jednocześnie będzie łatwo dojechać w pozostałe rejony wyspy, a zwłaszcza do stolicy. Wybraliśmy miejscowość Moraitika, położoną na wschodnim wybrzeżu, ok. 20 km na południe od miasta Korfu. Trafiliśmy właściwie – było to spokojne, ciche miasteczko, a w małym hoteliku prowadzonym przez przesympatyczną grecką rodzinę czuliśmy się jak w domu. Dosłownie kilka kroków było do plaży – szerokiej, piaszczystej, bezpiecznej, bardzo blisko do przystanku autobusowego, skąd bez problemu wybrać się można było do stolicy wyspy. Tuż obok mieliśmy duży supermarket, a wystarczyło wyjść na główną ulicę, żeby do wyboru mieć lokalne biura turystyczne z dużą ofertą wycieczek i rejsów oraz wiele wypożyczalni samochodów. Było więc wszystko, czego potrzebowaliśmy.

Jeden dzień po przylocie daliśmy sobie czas na spokojne powałęsanie się po okolicy, a następnie w jednej z pobliskich wypożyczalni – obsłużeni przez przesympatycznego Greka - wypożyczyliśmy auto, którym zamierzaliśmy w ciągu trzech kolejnych dni odwiedzić wszystkie najważniejsze atrakcje wyspy (poza stolicą, którą zostawiliśmy sobie na deser).
Najpierw wybraliśmy się na Pantokrator – najwyższy szczyt wyspy, o wysokości 906 m n.p.m. Na górę wjeżdża się trudną, wąską i pełną serpentyn drogą, więc sam wjazd jest dużym wyzwaniem dla niedoświadczonych kierowców. My jednak podobnych dróg już trochę zjeździliśmy i uwielbiamy taką jazdę, więc problemu nie było. Na szczycie zwiedziliśmy malutki, uroczy klasztor, który – niestety - obudowany został masztami antenowymi. Budynek klasztoru znajduje się niemal pod samą wieżą antenową, a tuż obok zlokalizowane jest olbrzymie pole antenowych masztów. Nie jest to widok, jakiego oczekiwalibyśmy, jednak – jak pomyślę – wszyscy dziś muszą nosić w kieszeni „telewizję, internet i telefon”, więc te anteny i nadajniki muszą gdzieś być. A gdzież miałyby się znajdować, jeśli nie w najwyższych punktach w okolicy. Podobną sytuację spotkałam kilka lat temu na Zakynthos – na szczycie góry Skopos, na którym znajdował się uroczy kościółek i ruiny klasztoru. Tam jednak pole anten znajdowało się nie przy samym klasztorze, lecz jakby na zboczu góry i oddzielała je od klasztoru dość potężna skała. Dzięki temu turysta odwiedzający to niezwykle interesujące miejsce, pola antenowego w zasadzie nie widzi. Tu inaczej – ma się wrażenie, że najważniejsze na tej górze są anteny. Może więc najważniejsze? No cóż – taki świat. Za to widoki na wyspę ze szczytu Pantokratora są zachwycające – należy więc zapomnieć o antenach i podziwiać..., podziwiać…, podziwiać… Spotkać też tam można dosłownie stada motyli, w tym nawet pazie królowej – u nas raczej rzadkość (przynajmniej u mnie na Podlasiu). Tuż obok klasztoru można zjeść coś dobrego i wypić grecką kawę w uroczej restauracyjce z widokiem na wyspę, w towarzystwie sympatycznych kotów i kociaków, których stada się tam wałęsają. Później odwiedziliśmy położoną na zboczu Pantokratora Starą Perithię – opuszczoną wioskę pełną pozostałości starych, kamiennych, zrujnowanych budynków, wśród których powstają nowe tawerny i pensjonaty. Interesujące miejsce, zwłaszcza, gdy ktoś lubi buszować w ruinach.

Bardzo ciekawym miejscem, które odwiedza niemal każdy, kto spędza urlop na Korfu, jest położony na wysepce u wybrzeża półwyspu Kanoni uroczy klasztor Vlacherna. Białe budynki klasztoru kryte czerwoną dachówką oraz charakterystyczna dzwonnica widoczne są z daleka i można do nich dojść „suchą noga” dzięki grobli łączącej wysepkę z półwyspem Kanoni. Monaster dostępny jest nieodpłatnie – można tam odwiedzić malutki kościółek i kupić pamiątki w niewielkim sklepiku. Przy grobli cumuje wiele łódek, z których jedną można wynająć, aby popłynąć na pobliską wysepkę zwaną „Mysią Wyspą”, na której znajduje się XII-wieczny kościół, niestety zamknięty. Wielką atrakcją tego miejsca jest możliwość obserwowania lądujących samolotów. Półwysep Kanoni jest bowiem położony tuż przy pasie startowym miejscowego lotniska i jednocześnie jest połączony groblą z położonym naprzeciwko półwyspu miasteczkiem Perama. Stojąc na tej właśnie grobli mamy możliwość obserwowania schodzących do lądowania samolotów, które z rykiem silników przelatują tuż nad głową. Wielbiciele takich wrażeń spędzają na tej grobli długie godziny. My jednak poświęciliśmy na to tylko kilka chwil i pojechaliśmy w dalszą drogę.

Kolejną wizytówką wyspy Korfu, którą koniecznie musieliśmy zobaczyć, są klify w Sidari - na północy wyspy, zwane Kanałem Miłości. Miejsce to jest niezwykle malownicze, dlatego umieszczane jest na wielu widokówkach, plakatach, w kalendarzach i na innych pamiątkach z Korfu. Jest też pewnie jednym z najczęściej fotografowanych miejsc na tej wyspie. Niestety, ludzi jest tam mnóstwo – nie jest to miejsce ciche i spokojne, co w sumie jest zrozumiałe. Sądzę jednak, że w dniu, gdy my przyjechaliśmy do Sidari, na klifach było i tak mniej ludzi niż zwykle, ponieważ – choć było słonecznie i ciepło - wiał bardzo silny wiatr i morze było niezwykle wzburzone. Tak, czy inaczej dla tych, którzy lubią odpoczywać w spokojnych miejscach, Sidari zdecydowanie polecam odwiedzić, ale hotel radzę wybrać gdzieś indziej.

Jeśli chodzi o miejsca ciekawe widokowo, to za najpiękniejsze uważam okolice Paleokastritsa – na zachodnim wybrzeżu. Sama miejscowość Paleokastritsa też jest bardzo zatłoczona i tętni życiem w dzień i w nocy. Jednak widoki na morze są w tej okolicy zachwycające – malownicze zatoczki w kształcie serc (jest ich kilka), cudowne kolory wody we wszystkich odcieniach błękitu, strome zbocza gór porośnięte bujną zielenią, z której wystrzeliwują w górę cyprysy, co stwarza wrażenie, jakbyśmy byli we Włoszech… ech, pięknie. Nie odpoczywaliśmy na tych dość zatłoczonych plażach, ale jadąc wzdłuż wybrzeża nie mogliśmy się oprzeć, żeby nie zatrzymać się dosłownie na każdym punkcie widokowym. Jednak – jak się później okazało - najpiękniejsze widoki rozciągają się z twierdzy Angelokastro, położonej na wysokim wzgórzu w pobliżu Paleokstritsa. Jadąc do twierdzy zajrzeliśmy do znajdującego się tuż przy drodze prawosławnego monasteru św. Paraskevi, gdzie obejrzeliśmy wnętrze ślicznej cerkwi, a w sklepiku prowadzonym przez mniszki zakupiliśmy słoiczek kumkwatowych konfitur. Zatrzymaliśmy się też w sennej, prawdziwie greckiej, górskiej wiosce Krini, gdzie spacerując wśród starych, kamiennych domów nie spotkaliśmy żywej duszy – jeśli nie liczyć kotów i stad kolorowych motyli. Mieszkańcy zapewne mieli sjestę.
Kiedy dojechaliśmy na parking przy wejściu do twierdzy, w pierwszej chwili byliśmy przerażeni. Słońce piekło niemiłosiernie, a twierdza tak wysoko… czy damy radę wdrapać się tam w tym upale? Jednak podjęliśmy wyzwanie – kupiliśmy bilety i zaczęliśmy iść pod górę. Z każdym krokiem widoki były piękniejsze i na szczyt doszliśmy szybciej, niż się spodziewaliśmy. Nie było trudno, a zdecydowanie było warto. Na szczycie zastaliśmy interesujące pozostałości murów XIII-wiecznej twierdzy, uroczy, malutki kościółek oraz fantastyczne widoki na okolice Paleokastritsa.
Po zejściu z twierdzy pojechaliśmy kawałek dalej na północ, do urokliwej wioski Afionas. Miejsce znane i doceniane jest przez turystów, co można było poznać po trudnościach ze znalezieniem miejsca do zaparkowania. A auto trzeba było zostawić już na początku wioski, bo dalej uliczki są tak wąskie, że jazda tamtędy nie była możliwa. Po znalezieniu (cudem!) wolnego miejsca parkingowego wyruszyliśmy wąskimi, cichymi uliczkami, obudowanymi białymi domami, porośniętymi bujną, śródziemnomorską roślinnością. Uroku tego miejsca nie da się opisać, więc niech wystarczą zdjęcia, które zamieszczam w galerii. Klimatycznymi, pnącymi się w górę uliczkami doszliśmy na punkt widokowy, gdzie siedząc na ławeczce mogliśmy podziwiać cudowny widok na zatokę i okoliczne wysepki. Zwróciły też naszą uwagę przepiękne, kwitnące dookoła rośliny. Z wielkich cebul wyrastały bezlistne, długie pędy, obsypane uroczymi, białymi kwiatuszkami o żółtych środkach. Trudno było uwierzyć, że są to kwiaty dziko rosnące, bowiem z powodzeniem mogłyby zdobić niejeden przydomowy ogródek. W galerii zamieszczam zdjęcie tej roślinki – może ktoś z Was wie, co to takiego i jak się nazywa. Oczywiście nie mogliśmy się oprzeć, aby nie wyciągnąć jednej takiej cebuli. Dziś siedzi w doniczce i zaczęła już wypuszczać coś zielonego. Zobaczymy, co z tego wyrośnie.

Kolejnego dnia zaraz po śniadaniu, żeby uniknąć tłumów, udaliśmy się do najważniejszego zabytku na wyspie – Achilleionu – letniej rezydencji cesarzowej Elżbiety, czyli słynnej Sissi. Tłumów, niestety, nie uniknęliśmy: choć indywidualni turyści z rana lubią pospać, to jednak grupy – jak się okazało – wstają wcześnie (co powinniśmy byli wiedzieć – niejedną przecież objazdówkę w życiu zaliczyliśmy). Pałac położony jest na wzgórzu w miejscowości Gastouri, w odległości ok. 10 km od stolicy wyspy. Z ogrodów pałacowych rzeczywiście rozciągają się przepiękne widoki na okolicę. Ale sam pałac, choć ładny i wart zobaczenia, szczególnie wielkiego wrażenia na nas nie zrobił. Ale skoro już się jest na Korfu, to warto ten sławny obiekt odwiedzić.
Później wybraliśmy się na południe wyspy. Nasz książkowy przewodnik, z którego korzystaliśmy podczas zwiedzania, nieszczególnie zachwalał tę część wyspy, a nawet można było z niego wywnioskować, że poza hałaśliwym, obleganym przez młodzież kurortem Kavos są tam tylko puste, dzikie tereny. Jednak postanowiliśmy te pustkowia odwiedzić, jako że lubimy odludzia, gdzie można poobcować z przyrodą bez towarzystwa tłumów. Najpierw w okolicach wioski Alikes – na przylądku Lefkimi obejrzeliśmy solniska, gdzie dawniej pozyskiwano sól morską. Obecnie po dawnych salinach pozostały już tylko zasolone bagna, będące miejscem odpoczynku dla wędrownych ptaków. Podobno – jeśli przyjedzie się tam o właściwej porze roku - można podziwiać nawet stada flamingów. We wrześniu jednak spotkaliśmy tylko mewy i białe czaple. Mimo to, spacerek po tych pustkowiach, to była naprawdę ogromna przyjemność. Obszar ten – z uwagi na ptaki – jest obecnie obszarem chronionym. Na tablicach informacyjnych przy solniskach wyczytaliśmy, że w pobliżu znajdują się też wydmy. Odnaleźliśmy je na zachodnim wybrzeżu, w pobliżu sztucznego jeziora Korission, również będącego ostoją dla tysięcy migrujących ptaków. Malownicze, nadmorskie wydmy okazały się sporą atrakcją i to nie tylko dla nas. Turystów jest tam bardzo dużo, bo i miejsce do plażowania niezwykłe, choć położone w oddaleniu od kurortów. Później wyczytaliśmy gdzieś, że na tych wydmach kręcony był jeden z odcinków o przygodach Jamesa Bonda, ale nie pamiętam który, bo szczególną wielbicielką tego akurat agenta nie jestem :) Jadąc nad jezioro Korission trafiliśmy jeszcze do ciekawej twierdzy Gardiki, której nie spodziewaliśmy się obejrzeć, bo wg. „przewodnikowych” informacji miała być ona niedostępna dla turystów ze względów bezpieczeństwa. Jednak – jak się okazało – zostały zainwestowane jakieś środki na to, aby twierdzę uczynić bezpieczną i udostępnić.

Na tym zakończyliśmy zwiedzanie wyspy autem. Dodam tylko, że gdzieś tam w międzyczasie zatrzymaliśmy się w przeuroczym, nadmorskim miasteczku Benitses, położonym na trasie pomiędzy naszym hotelem, a miastem Korfu. Miasteczko warte jest poświęcenia czasu – posiada przyjemny port i bardzo klimatyczne stare miasto, gdzie z przyjemnością spaceruje się wąskimi, ukwieconymi uliczkami.

Pozostała nam jeszcze do odwiedzenia stolica – Korfu, lub jak kto woli – Kerkyra. To jak wisienka na torcie… Stare Miasto Korfu jest przeurocze. Jakby ktoś nie wiedział, że jest w Grecji, mógłby pomyśleć, że to Włochy – włoskie klimaty nas tam otaczają: architektura, rozpięte nad ulicami pranie, włoski gwar, zapach kawy w wąskich uliczkach… Cudownie było buszować po urokliwych zakątkach, przyglądać się eleganckim pałacom, zaglądać do mijanych po drodze kościołów, przysiąść na kawę na jednym z gwarnych placyków i przyglądać się życiu miasta… Fantastyczne widoki podziwialiśmy z murów Starej Twierdzy. Nowa Twierdza, natomiast, okazała się zamknięta dla zwiedzających, co mnie niezwykle zasmuciło. Ale cóż, na pewne rzeczy wpływu nie mamy.
Dodam jeszcze, że do stolicy wybraliśmy się autobusem i tak chyba jest najwygodniej – nie trzeba martwić się o miejsce do parkowania, a jak wiadomo szukanie wolnego parkingu w takich miejscach zwykle zajmuje dużo cennego czasu. Autobus, przynajmniej jadący z kierunku, z którego my przyjechaliśmy (ale myślę, że z innych kierunków również), zatrzymuje się w samym centrum i praktycznie wysiadamy już na Starym Mieście, prawie przy deptaku, którym dochodzimy do Starej Twierdzy.

Resztę pobytu na Korfu poświęciliśmy na plażowanie i spacerki po okolicy. Wybraliśmy się też na rejs na wyspę Paxos i Antipaxos, ale o tym napiszę w kolejnej relacji.
Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji w Grecji:
Co warto zwiedzić?
Wszystko, co zdążycie.
Porady i ważne informacje
Warto wypożyczyć auto i zwiedzić wyspę spokojnie samemu. Trzeba jednak uważać - oznakowanie dróg jest marne i wprowadzające w błąd, mapy - każda inna i mało dokładne. My przez to wszystko zabłądziliśmy w górach i mieliśmy problem ze znalezieniem drogi. Ostrożnie z włączaniem internetu w telefonie, zwłaszcza w północnej części wyspy, bo można wpaść w zakres albańskiego operatora - rachunki będą bardzo wysokie.
Autor: danutar / 2018.09
Komentarze:

kawusia6
2019-04-03

Wyspy grackie- zawsze atrakcyjne :) Ciekawy opis; smakowite zdjęcia..czekam na wakacje :)

piea
2018-10-29

Korfu wspominam bardzo pozytywnie; też uwielbiam klimat greckich wysp, zdecydowanie bardziej wysp niż samej Grecji; my też byliśmy tam we wrześniu a na Sidari mieliśmy pustki:), no dobra... byliśmy w samej końcówce września/na przełomie października - turyści widocznie już wyjechali:) Czekam na włoską stolicę:) i całą resztę zdjęć, z miłą chęcią sobie powspominam tą urokliwą wyspę przy Twoich cudnych fotkach. Pozdrowionki