Oferty dnia

Stany Zjednoczone - Beverly Shores - relacja z wakacji

Zdjecie - Stany Zjednoczone - Beverly Shores
MICHIGAN, INDIANA AND ILLINOIS, USA: BIWAKOWANIE W INDIANA DUNES NATIONAL PARK, WARREN DUNES STATE PARK I ORAZ WIZYTA W CHICAGO, MAJ / CZERWIEC, 2019

Tradycyjnie w Ontario maj oznacza początek sezonu kempingowego i wiele parków po zimowej przerwie ponownie się otwiera dla turystów. W ciągu ostatnich lat kilkakrotnie wybierałem się w tym czasie na biwak do parku Long Point Provincial Park, nad jeziorem Erie. Nie było żadnych komarów i innych dokuczliwych owadów i chociaż jednego roku padał śnieg, a temperatura w nocy spadła kilka stopni poniżej zera, nie popsuło to nam przyjemności: przez jakiś czas siedzieliśmy przytuleni przed ogniskiem, a potem wskoczyliśmy do namiotów, pakując się w 4 śpiwory.

W roku 2019 też zarezerwowałem na maj miejsce biwakowe w parku Long Point mając nadzieję, że Catherine przyjedzie z Minnesoty i razem spędzimy w nim tydzień pod namiotem. Gdy jednak zaczęła kalkulować odległość (ponad 1,600 km w jedną stronę, 2 dni jazdy samochodem), zmieniła zdanie. Mi też się nie uśmiechało jechać taki kawał drogi do niej, toteż zdecydowaliśmy się na kompromis—spotkać się dosłownie w połowie drogi! Mianowicie, na południowym brzegu jeziora Michigan znajdował się Park Narodowy Indiana Dunes. Ten najnowszy Park Narodowy, utworzony w 2019 roku, leżał dokładnie w połowie drogi między naszymi miejscami zamieszkania i każdy z nas mógł tam dotrzeć samochodem w ciągu jednego dnia. Chociaż nie lubię jeździć samochodem, w szczególności samotnie po autostradach—uważam to za wyjątkowo nudne zajęcie – tym razem nie miałem nic przeciwko spędzeniu około 10 godzin za kierownicą.

Wyjechałem rano 28 maja 2019 roku i skierowałem się w stronę Sarni w Ontario. Gdy zbliżałem się do granicy, natężenie ruchu było nieduże, ale po niedługim czasie pojawiło się coraz więcej samochodów i ciężarówek i jadąc w żółwiowym tempie, spędziłem 40 minut na granicznym moście. Urzędnik celny USA zadał mi kilka pytań dotyczących celu mojej wizyty w USA, mojego zawodu i zawartości podręcznej lodówki (która zawierała tylko plastikowe butelki z zamrożoną wodą). Prawdopodobnie rozczarowany, że nie znalazł niczego podejrzanego i nie mógł mnie na niczym chwycić, łaskawie wpuścił mnie do Stanów Zjednoczonych. Zaledwie kilka kilometrów od Sarni zatrzymałem się w Visitor Center, pobrałem kilka broszur i wróciłem na autostradę 69. Po kilku godzinach skręciłem na autostradę 94, zatrzymując się tylko raz w stanie Michigan w mieście „Paw Paw”, nazwanym na cześć drzew pawpaw (Asymina trójklapowa), które kiedyś rosły wzdłuż rzeki o tej samej nazwie. Na chwileczkę wpadłem do MacDonalda coś przekąsić, zatankowałem i ponownie dopiero zatrzymałem się w parku Warren Dunes Park w stanie Michigan.

Kilka dni temu, kiedy planowaliśmy naszą podróż, wprowadziliśmy pewne zmiany w naszym początkowym planie podróży. Ponieważ prognoza przewidywała dwa dni mocnych opadów, zdecydowaliśmy się je spędzić pod dachem. Na szczęście Park Stanowy Warren Dunes oferował trzy chatki - zarezerwowaliśmy jedną, zwaną „Oaks” (Dęby), numer 51 - kosztowała $104 za 2 noce plus opłata rezerwacyjna w wysokości $8. Kupiłem też naklejkę parkową („Paszport rekreacyjny” dla nierezydentów, $33 za cały rok) i otrzymałem kod dostępu do chatki.

Catherine posłała mi tekst, że nadal jest w okolicach Chicago, utknęła w licznych korkach (miałem szczęście, że nie musiałem przejeżdżać przez żadne większe miasto) i przyjechała dość późno, około godziny 20:00, bardzo zmęczona i śpiąca.

Domek był prosty, ale wystarczający dla naszych potrzeb. Miał piętrowe łóżka dla 6 osób, grzejnik i stół z ławą. Na zewnątrz było miejsce na ognisko. Jednak najważniejszą częścią chatki był z pewnością DACH - w nocy słyszeliśmy grzmoty i błyskawice, lało jak z cebra! Kiedy wstaliśmy rano, byliśmy zaszokowani widząc, że wiele miejsc biwakowych (w tym kilka przylegających do naszego miejsca) zostało całkowicie zalanych – utworzyły się potężne kałuże i nie byłoby możliwe znalezienie żadnego suchego miejsca! Nawet dla samochodów kempingowych przebywających na takich miejscach stanowiłoby to problem, ale już nie wyobrażam sobie turystów w namiotach, oni dosłownie utopiliby się w tych małych jeziorkach i musieliby przenieść się w środku nocy na inne miejsca! Drugiej nocy znów padało, więc po raz kolejny gratulowaliśmy sobie naszej decyzji.

W parku nie było wiele ludzi i nie mieliśmy żadnych sąsiadów. Od 1 marca do 30 września obowiązywał zakaz spożywania alkoholu - było to trochę niewygodne, ale być może ten przepis też powodował, że park był spokojny i bezpieczny. Kilkakrotnie obserwowaliśmy jelenie i szopy wędrujące po parku.
astępnego dnia wybraliśmy się na spacer po wydmach i spotkaliśmy bardzo interesującego dżentelmena z Chicago, z którym przez 20 minut prowadziłem interesującą rozmowę - wydawało się, że nasze poglądy były w wielu sprawach zbliżone.

Pojechaliśmy też do pobliskiego miasteczka Benton Harbor na zakupy. Centrum handlowe Orchards, przylegające do autostrady 94, składało się z dziesiątek sklepów—wstąpiliśmy do Walmart, Aldi i Goodwill. Zamiast pojechać z powrotem autostradą, objechaliśmy to miasto, przekroczyliśmy rzekę St. Joseph (Świętego Józefa) i wjechaliśmy do miasta St. Joseph. Od razu zauważyliśmy, że istnieje duża różnica między tymi dwoma sąsiadującymi miastami, oddzielonymi tylko rzeką. Krótko mówiąc, w Benton Harbor 85% mieszkańców stanowią Murzyni, a w St. Joseph 87% mieszkańców to biali. W Benton Harbour średni dochód (mediana) gospodarstwa domowego wynosi $20.157, a w St. Joseph prawie $56.000.

Znalazłem też iadomość na witrynie stacji radiowej „News Talk 94,9 WSJM” (www.wsjm.com) z 4 października 2018 r. p.t. „Według FBI, Benton Harbor ma najwyższą ratę brutalnych przestępstw na osobę w stanie Michigan”: „Benton Harbor jest uznawane za najbardziej brutalne miasto stanu w 2017 r. Wskaźnik przestępczości w Benton Harbor wynosi 22 przestępstwa na 1000 mieszkańców, wyprzedzając wskaźnik Detroit wynoszący 20 osób. W ubiegłym roku w mieście miały miejsce trzy morderstwa, 23 gwałty, 36 napadów i 156 przypadków brutalnego napadu, a jego populacja wynosi 9899 osób.”
W każdym razie nie mieliśmy żadnych problemów w żadnym mieście i bezpiecznie dotarliśmy do parku!

Dwa dni później spakowaliśmy się i udaliśmy się do Parku Narodowego „Indiana Dunes National Park”. Tym razem też jechaliśmy pomniejszymi drogami, wiodącymi przez kilka małych miasteczek.

Kiedy dobrnęliśmy do parku, porozmawialiśmy z ‘campground host’ - bardzo miłym dżentelmenem z Teksasu, który przebywał w parku w domku kempingowym, a także pracował w biurze parku jako woluntariusz. Rozmawialiśmy z nim przez chwilę, a następnie przejechaliśmy się po parku, szukając najlepszego miejsca - wybraliśmy numer 45D w ‘Douglas Loop’, które było nienajgorsze. W parku nie było tłoczno, ale w weekend się pojawiło wiele nowych turystów.
Indiana Dunes National Park nie tak dawno temu był znany jako Indiana Dunes National Lakeshore, dopóki nie stał się w dniu 15 lutego 2019 roku najnowszym (61-wszym) parkiem narodowym w Stanach Zjednoczonych. Park ciągnie się prawie 40 km wzdłuż południowego brzegu Jezioro Michigan i jego powierzchnia wynosi około 15000 akrów. W parku znajdują się wydmy, mokradła, prerie, rzeki i ekosystemy leśne.

Odwiedziliśmy imponujące Centrum Turystycznym (oddalone o kilka kilometrów od pola biwakowego), gdzie mogliśmy zapoznać się z historią parku i wziąć wiele bardzo interesujących i pouczających broszur i map. Ponieważ w pobliżu przebiegał szlak rowerowy (Calumet Trail), oboje przywieźliśmy rowery. Poinformowano nas, że ze względu na bardzo deszczową wiosnę szlak stał się prawie nieprzejezdny. Rzeczywiście, na szlaku znajdowały się ogromne kałuże i nawet nie próbowaliśmy po nim jechać.

Kilkaset metrów od naszego kempingu, prawie w parku, znajdował się kościół rzymskokatolicki św. Anny (St. Ann of the Dunes). Został zbudowany w 1954 roku i od tego czasu przeszedł kilka gruntownych renowacji. W sobotę poszliśmy na wieczorną mszę.

W ciągu następnych kilku dni spędziliśmy kilka godzin jeżdżąc na rowerach. Przede wszystkim zawitaliśmy do bardzo ładnego miasteczka Beverly Shores. Pozwolę sobie i w tym miejscu przytoczyć parę danych statystycznych: liczba mieszkańców wynosiła nieco ponad 613, a skład rasowy miasta składał się z 96,6% białych, średni dochód gospodarstwa domowego wynosił $89,375, stopa ubóstwa 3,75% i mediana wartości nieruchomości $456,900; skala przestępstw z użyciem przemocy wyniosła 11,8, a przestępstw przeciwko mieniu 24,3 [przestępstwo jest klasyfikowane w skali od 1 (niskie przestępstwo) do 100 (wysokie przestępstwo)]. Miasto powstało jako ‘planowany’ kurort. W 1933 roku Robert Bartlett kupił setki już wytyczonych miejsc pod budowę domów. Cały projekt nazwał imieniem swojej córki, Beverly. Następnie w latach 1933-34 kupił i przetransportował szesnaście budynków z Wystawy Światowej EXPO w Chicago, z których cztery zostały przewiezione barką na jeziorze Michigan. W latach dziewięćdziesiątych XX w i na początku XXI wieku na wydmach w pobliżu jeziora zbudowano wiele milionowych domów. Ponieważ Beverly Shores jest łatwo dostępne z Chicago (pociągiem lub samochodem), wiele mieszkańców Chicago posiada tam drugi dom.

Uwielbialiśmy jeździć na rowerach do tego miasteczka i potem zwiedzać jego malownicze uliczki. Oczywiście udaliśmy się do dzielnicy architektonicznej „Century of Progress”, aby zobaczyć pięć budynków w wystawy EXPO Chicago. Domy były bardzo innowacyjne; do ich budowy wykorzystano nowoczesną technologię, nowe materiały i metody budowlane.

Beverly Shores leży nad brzegiem jeziora Michigan i jest otoczone mokradłami i bagnami. Bardzo przyjemnie jeździło się na po drodze Beverly Drive, zwłaszcza w jej części na zachód od ulicy South Broadway. Niektóre boczne drogi prowadziły do… nikąd, a sama Beverly Drive w pewnym momencie została zamknięta dla ruchu - ale nie dla rowerów! Wciąż jechaliśmy asfaltową drogą, choć czasem zalaną i zarośniętą, wśród mokradeł, stawów i lasów. Potem wybraliśmy inną nieużywaną drogę i ostatecznie wyjechaliśmy nią na skrzyżowanie Calumet Trail i E State Park Boundary Road. Dowiedzieliśmy się, że niektóre nieruchomości zostały rozebrane – co tłumaczy te opuszczone drogi i ulice wiodące do nikąd! Nadal na mapie satelitarnej można zobaczyć zarysy starych dróg, ale zostały one skutecznie wchłonięte przez przyrodę.

Jednego dnia pojechaliśmy do miasta Chesterton, zaparkowaliśmy samochód i podążyliśmy rowerami szlakiem Prairie Duneland. Szlak prowadził dawną trasą kolejową linii „Elgin, Joliet and Eastern Railway”. Trasa była wyasfaltowana i jechało się bezproblemowo. Zatrzymaliśmy się w Tate's Place, małej restauracji z patio i wypiliśmy kilka drinków. Szlak zakończył się na drodze County Trail Road w mieście Hobart, a raczej zamienił się w nowy szlak, Oak Savannah Trail, którym przez chwilę jechaliśmy, a potem zawróciliśmy.

Pewnego wieczoru, gdy padał deszcz i nie mogliśmy rozpalić ogniska, wpadliśmy do Michigan City, znajdującego się kilka kilometrów od parku. Wiedziałem, że wielu mieszkańców ma polskie pochodzenie, więc nic dziwnego, że miało też i polską restaurację o swojskiej nazwie „Polski chłop”, do której wpadliśmy na kolację. Była mała i przytulna. Zamówiliśmy polskie potrawy, które szczególnie Catherine bardzo smakowały. Jednakże ‘zupa dnia’ (zupa śliwkowa) rozczarowała mnie (nie sądzę, żeby była popularna w Polsce), liczyłem na bardziej autentyczną polską zupę, jak na przykład biały barszcz/żurek, rosół, flaki, barszcz czerwony lub zupę grzybową. Być może właściciel lub jego potomkowie pochodzą z regionu Polski, w którym zupa śliwkowa była często spożywana.

Tuż za kościołem St. Ann of the Dunes znajdowała się zbudowana w 1925 roku stacja kolejowa Beverly Shore, obsługiwana przez pociągi linii „South Shore Line”. Linią South Shore Line przejeżdża codziennie około 20 pociągów pasażerskich, większość kursuje pomiędzy Chicago Millennium Station i Michigan City lub lotniskiem w South Bend. Ponieważ Catherine nigdy nie była w Chicago - a ja nie byłem w śródmieściu - postanowiliśmy skorzystać z tej okazji i pojechać do Chicago na jeden dzień.

Opłata za przejazd w jedną stronę z Beverly Shores do stacji Millennium Station wynosiła $10 (a połowę dla seniorów i osób niepełnosprawnych). Bilety można było kupić na stacji, w automacie (co zrobiliśmy) lub w pociągu. Ponieważ pociągi zatrzymują się na tej konkretnej stacji tylko na żądanie pasażerów, musieliśmy nacisnąć przycisk, aby włączyć światło stroboskopowe. Podobnie musieliśmy powiadomić konduktora pociągu w drodze powrotnej, że chcemy tutaj wysiąść. Czekając na pociąg, rozmawialiśmy z młodą dziewczyną, która przyjechała na rowerze, ale postanowiła wrócić pociągiem wraz z rowerem do domu - był specjalny wagon przeznaczony do transportu rowerów. Pociąg przyjechał na czas - niestety konduktor poinformował ją, że na tej stacji nie można do pociągu wchodzić z rowerem (to było możliwe na następnej stacji) ze względu na specyficzną konstrukcję peronu i przepisy bezpieczeństwa. Ponieważ była niedziela, następny pociąg miał nadejść za około 2 godziny - przynajmniej miała wystarczająco dużo czasu, aby dojechać do następnej stacji…

W pociągu nie było zbyt wielu pasażerów i dostaliśmy miejsca przy oknie. Wkrótce pojawił się konduktor i sprawdzał bilety. Kiedy spojrzałem na jego identyfikator, natychmiast wpadło mi w oko jego nazwisko.

-- Bardzo oryginalne nazwisko, Przybyłowski - powiedziałem, zaskakując go poprawną wymową, co, jak sądzę, niewiele osób mogłoby zrobić! W jednym z wagonów znajdował się dodatkowo stojak na rowery, toteż pasażerowie mogli siedzieć koło swoich cennych rowerów i cały czas mieć je na oku. O ile pamiętam, mieściło się tam 14 stojaków na rowery. Catherine bardzo zainteresowała się tym konceptem podróżowania pociągiem wraz z rowerami i zaczęła zadawać konduktorowi pytania.

-- A co się stanie, gdy będzie ponad 14 pasażerów z rowerami, w jaki sposób Pan o tym wie? Trochę zirytowany konduktor spojrzał na nią. – Sądzę, że potrafię liczyć do czternastu!

Pociąg zatrzymał się na wielu stacjach - jedna z nich znajdowała się w mieście Gary w stanie Indiana. Z okien pociągu można było zobaczyć imponujące budynki Ratusza Gary i gmachu sądu. Obecnie populacja Gary składa się z 80,2% murzynów lub Afroamerykanów, 11,8% białych i 5,84% Latynosów. W latach trzydziestych XX w było wręcz odwrotnie, około 80% to białoskórzy mieszkańcy. Swego czasu Gary było drugim największym miastem w stanie Indiana, a jego liczne teatry, miejsca rozrywki i restauracje konkurowały z tymi w Chicago. Od późnych lat sześćdziesiątych liczba ludności w Gary zaczęła maleć z powodu bezrobocia, niszczejącej infrastruktury i ogromnych problemów związanych z przestępczością. Gary ma jeden z najwyższych wskaźników przestępczości w USA, a jedna trzecia wszystkich domów w mieście jest pusta lub opuszczona. Obejrzałem kilka filmów dokumentalnych na temat tego miasta - kilkadziesiąt lat temu na głównej ulicy prosperowało ponad 460 różnego rodzaju sklepów i restauracji; obecnie trudno się doliczyć 40 i większość jest zamykana na cztery spusty przed zmrokiem. Michael Jackson urodził się w Gary, a jego dom wciąż tam stoi, stanowiąc atrakcję dla jego fanów.

Cała podróż zajęła około 90 minut. Wysiedliśmy na stacji Millennium Station, w samym sercu Chicago. Po krótkiej przechadzce wzdłuż alei Michigan Avenue wsiedliśmy do autobusu typu hop-on-hop-off (około $40 za osobę) i jeżdżąc nim spędziliśmy następne 5 godzin. Trasa pozwoliła nam na obejrzenie różnych ciekawych atrakcji, jak też można było wysiąść na jednym z 13 przystanków. Wysiedliśmy kilka razy i ogólnie przejechaliśmy dwie pełne pętle trzema różnymi autobusami - każdy przewodnik dodał coś nowego i unikalnego, gdy opisywał trasę. Chicago jest pięknym miastem o niesamowitej architekturze i potrzeba kilku dni, aby go dobrze zwiedzić. Oczywiście śródmieście Chicago diametralnie różni się od wielu z jego pozostałych dzielnic – do niektórych (jak niesławna „South Side”) nie powinno się nawet samochodem wjeżdżać w ciągu dnia.

Pod koniec wycieczki wybraliśmy się do parku Millennium Park, aby zobaczyć Cloud Gate („Wrota Niebios”, lub też „Fasolka”) - rzeźbę brytyjskiego artysty Sir Anisha Kapoora. Jej powierzchnia, składająca się ze 168 płatów wypolerowanej nierdzewnej stali, odbija otaczającą panoramę miasta i odwiedzających ją ludzi, zachęcając ich do dotykania i interakcji z jej lustrzaną powierzchnią i oglądania odbijanych wizerunków z różnych perspektyw. To naprawdę niesamowita rzeźba i zrobiliśmy dużo zdjęć naszych odbić! Ściemniało się i skierowaliśmy się na pobliską stację kolejową, gdzie pociąg już czekał na peronie. Dwie godziny później dotarliśmy na dworzec kolejowy Beverly Shores i pojechaliśmy na nasze miejsce biwakowe w parku. To była niezmiernie udana wycieczka! Jeśli ponownie pojedziemy do Parku Narodowego Indiana Dunes - a planujemy to uczynić w maju 2020 r. - zamierzamy ponownie pojechać do Chicago i zwiedzić inne atrakcje. [Oczywiście, z powodu COVID-19, nic z tego nie wyszło, bo granica Kanada-USA byłą zamknięta dla turystów].

Rozstaliśmy się 4 czerwca 2019 r. Ja udałem się prosto do Kanady, zatrzymując się tylko dwa razy, aby zjeść przekąskę i kupić benzynę. Powrót przez granicę był bezproblemowy - w końcu miałem przy sobie tylko jedną butelkę alkoholu, nieco ponad limit, co zazwyczaj jest tolerowane przez celników.
Był to bardzo owocny wypoczynek, faktycznie potrzebowałem oderwać się na jakiś czas od pracy. Planujemy już spotkanie w tym samym parku w maju przyszłego roku - mam nadzieję, że pogoda będzie znacznie lepsza, ponieważ tej wiosny (i lata) było bardzo mokro i deszczowo.
Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Co warto zwiedzić?
Chicago, Beverly Shores--i jak jest się odważnym, to Gary, Indiana, miejsce urodzenia Michael Jackson
Porady i ważne informacje
Wszystko jest w opisie.
Autor: Jack / 2019.05
Komentarze:
Brak komentarzy.