Oferty dnia

Kanada - Temagami - relacja z wakacji

Zdjecie - Kanada - Temagami

Pływanie na Kanu na Jeziorach Anima Nipissing Lake oraz Lake Temagami, Biwakowanie w Parku Finlayson Point, Ontario-Lipiec 2012 r.

Gdyby spytać się mieszkańców Ontario, z czym kojarzy się im słowo „Temagami”, najprawdopodobniej usłyszelibyśmy takie odpowiedzi jak „Szara Sowa”, „kilkusetnie sosnowe lasy”, „liczne jeziora”, „kajakarstwo,” „pływanie na kanu”, „portaże”, „wędkarstwo”, „biwakowanie” i „dzika przyroda”. Rzeczywiście, jest to jeden z najbardziej znanych regionów w Ontario-nie tylko ze względu na legendarną postać Szarej Sowy (Grey Owl), który przybył w okolice Temagami w 1907 roku i rozsławił je na całym świecie, ale również dlatego, że sto lat później te tereny nadal pozostają stosunkowo dziewicze i pozwalają na uprawianie różnorakich form czynnego wypoczynku związanego z naturą, wodą i dziką przyrodą.

Po raz pierwszy zawitałem do Temagami w sierpniu 1995 roku, spędzając 3 dni na małej wysepce na Jeziorze Temagami (w ośrodku „Deep Water Lodge”) i od tamtej pory odwiedziłem Temagami co najmniej cztery razy, czasami zatrzymując się na kilka godzin w drodze na północ, czasami biwakując w parku Finlayson Point. Ponieważ Catherine nigdy przedtem nie miała okazji odwiedzić tej przepięknej okolicy, postanowiliśmy wybrać się tam na ponad tydzień, pływając na kanu i biwakując na tamtejszych jeziorach.

Z Toronto wyjechaliśmy wcześnie rano 4 lipca 2012 roku i pomknęliśmy autostradą nr. 11 na północ. Ponieważ Temagami jest oddalone od Toronto o około 450 kilometrów, zajęło nam prawie 7 godzin, aby dotrzeć do celu-zawsze lubimy zatrzymywać się po drodze, zwłaszcza, gdy widzimy coś ciekawego. Planowaliśmy spędzić pierwszą noc w parku Finlayson Point, położonym na południe od miasteczka Temagami. Było mnóstwo dostępnych miejsc biwakowych i wybraliśmy miejsce nr. 33, nad wodą (tzn. nad jedną z wielu podłużnych zatoczek jeziora Temagami, która dochodziła do miasteczka). Po rozbiciu namiotu pojechaliśmy do miasta Temagami, zrobiliśmy drobne zakupy w lokalnym supermarkecie, wypiliśmy kawę, zaopatrzyliśmy się w zimne piwo i wieczorem przez jakiś czas przed zaśnięciem siedzieliśmy przy ognisku.

Następnego dnia spakowaliśmy się i pojechaliśmy na północ drogą nr. 11. Przejechawszy 40 km skręciliśmy w lewo w boczną drogą, która doprowadziła nas do jeziora Anima Nipissing, na którym zamierzaliśmy pływając na kanu spędzić kilka następnych dni. Chociaż kilkakrotnie pytaliśmy się miejscowych mieszkańców, a nawet kilku Indian, nigdy nie dowiedzieliśmy się znaczenia nazwy jeziora „Anima Nipissing”. Chociaż to jezioro nie jest tak popularne jak wiele innych jezior w okolicy, wybraliśmy go, bo nie trzeba robić żadnych portaży i jest wystarczająco duże, aby na nim popływać przez kilka dni-jak też nie musieliśmy tym razem płaci ani za parking, ani za biwakowanie, jako że większość tamtejszych terenów nadal należy do korony, tzn. do rządu federalnego i rezydenci Kanady mają prawo na nim bezpłatnie biwakować. Na skalistych brzegach tego jeziora znajduje się kilka indiańskich rysunków naskalnych (piktogramy) i bardzo chciałem je zobaczyć. Podczas gdy rozładowywaliśmy samochód, na brzeg przyjechała ciężarówka; po paru minutach pojawiła się łódź motorowa, dopłynęła do doku i zabrała przywiezioną przez samochód kuchenkę. Jak więc widać, osobom mieszkającym dookoła jeziora robienie zakupów nie nastręcza zbyt wielu problemów! Po załadowaniu na łódkę pieca wyszedł z łodzi przyjemny facet, jak się okazało, był właścicielem ośrodka położonego w północnej części jeziora. Akurat miałem pod ręką mapę jeziora i pokazał nam, gdzie znajdują się najlepsze miejsca biwakowe-a my powiedzieliśmy, że może wpadniemy na piwo do jego ośrodka. Niedługo potem wsiedliśmy do kanu i byliśmy na wodzie. Niestety, było wietrznie, słonecznie i gorąco i do tego musieliśmy wiosłować pod wiatr (ot, nasze zezowate szczęście, prawie zawsze mamy przeciwny wiatr!).

Skierowaliśmy się na południe, minęliśmy Twin Islands (Wyspy Bliźniacze), potem The Narrows (Zwęża) i wpłynęliśmy do jednej z zatok, Windy Arm (Wietrzna Odnoga), aby zobaczyć, czy są tam jakieś miejsca biwakowe. Chociaż na mapie zaznaczono miejsca biwakowe, to nie jest obowiązkowe jedynie na nich biwakować (chociaż warto-pomijając wgląd na ochronę środowiska, zwykle one mają miejsce na ognisko, wydzielone miejsca na namioty i czasem prymitywne „meble” kempingowe, sklecone przez wodniaków). Według mapy, na północnym brzegu zatoki miało się znajdować miejsce biwakowe, ale nie byliśmy go w stanie zlokalizować. W końcu ujrzeliśmy małą skalistą wysepkę, nadającą się świetnie na kemping. Opłynęliśmy ją i wyszliśmy z kanu. Miejsce było całkiem miłe, ale widok z niego roztaczał się na kilka domków letniskowych położonych kilkaset metrów od nas na przeciwnym brzegu zatoki, jak też na większej wysepce bliżej nas był samotny domek. Ponieważ było upalnie i wilgotno, położyliśmy się w cieniu na gorących skałach wyspy, aby trochę wypocząć. Z powodu upalnej pogody i wiejącego wiatru Catherine nie bardzo kwapiła się dalej wiosłować w celu znalezienia lepszego miejsca. W pewnym momencie pojawiła się motorówka i prowadzący ją mężczyzna powiedział nam, że zaraz za zakrętem jest bardzo dobre miejsce biwakowe, ale w końcu postanowiliśmy pozostać na tej wysepce. Jak zwykle, rozbiłem namiot, a Catherine wypakowała kanu i przygotowała obozową kuchnię.

Pod wieczór popłynęliśmy na zachód zatoki-tu i tam było kilka domków, od czasu do czasu mijała nas motorówka. Okolica była bardzo malownicza, ale nie zauważyliśmy lepszego miejsca na biwak niż to, na którym się zatrzymaliśmy. Catherine bardzo podobały się strome wzgórza, wychodzące prawie bezpośrednio z jeziora, przypominało jej to krajobraz z pocztówek z Wietnamu lub Chin.

Na skalistym brzegu wyspy zbudowałem małe miejsce na ognisko, zebrałem drzewo i rozpaliłem ognisko. Ponieważ nadal było wietrznie, starałem się, aby było ono jak najmniejsze-poza tym przez ostatnie dni nie spadła ani jedna kropla deszczu i wszystko dookoła było suche i spalone słońcem i o pożar lasu byłoby nietrudno.

Szóstego lipca 2012 r. popłynęliśmy na południe, minęliśmy położony na stromej skale biwak koło Whitewater Lake (Jeziora Białej Wody), a następnie przez wąskie przejście wpłynęliśmy na jezioro McLean. W kanale spotkaliśmy miejscowego wędkarza, który uważnie manewrował swoją motorówką, omijając płycizny i konary drzew zatopione w kanale. Porozmawialiśmy z nim o wędkarstwie, biwakowaniu, pływaniu na kanu i zmieniającym się poziomie wody w jeziorach. Ponieważ ściemniało się, zaczęliśmy wiosłować z powrotem-jak zwykle, pod wiatr! Chociaż wiosłowaliśmy bardzo mocno, nasza szybkość wynosiła zaledwie 4 kilometry na godzinę, posuwaliśmy się bardzo wolno, chociaż kanu nie było obciążone żadnym dodatkowym sprzętem. Ze zdjęć pamiętałem, że jeden z indiańskich piktogramów znajdował się na skale na tym właśnie brzegu, ale nie udało się nam go zobaczyć, zresztą chcieliśmy jak najszybciej dopłynąć do naszego miejsca. Tym razem mieliśmy bardzo małe ognisko, rzuciliśmy kilka steków na grilla i jak tylko się upiekły, dokładnie zalałem całe palenisko dużą ilością wody.

Następnego dnia, 7 lipca 2012 r. było tak wietrznie, że nigdzie nie popłynęliśmy i cały dzień przebywaliśmy na naszej wyspie, czytając różne magazyny-kanadyjski „MacLean’s”, amerykański „Bloomberg Business Week” i mój ulubiony, brytyjski „The Economist”. Wieczorem wiatr był nadal tak silny, że nie chciałem ryzykować z rozpalaniem ogniska. Prognoza pogody zapowiadała wiatry na kilka nadchodzących dni, tak więc podjęliśmy decyzję o skróceniu tej części naszej podróży i następnego dnia postanowiliśmy powrócić do parku Finlayson Point.

W niedzielę 8 lipca 2012 r wstaliśmy bardzo wcześnie, spakowaliśmy się i już przed godziną 7:00 byliśmy na wodzie. Zamierzałem trzymać się blisko brzegu, gdzie były naskalne piktogramy, lecz niebawem wiatr się znacznie wzmógł i postanowiliśmy skierować się prosto do parkingu, aby najszybciej do niego dotrzeć. Gdy przepłynęliśmy przez The Narrows, zaczęło jeszcze mocniej wiać i musieliśmy nie tylko zmagać się z przeciwnym wiatrem (do czego już przywykliśmy), ale również z dość wysokimi i burzliwymi falami. Zmordowani, dotarliśmy do parkingu o godzinie 9:30 i po godzinie pakowania naszych rzeczy do samochodu opuściliśmy to miejsce. Ponieważ miasto Latchford leżało kilka kilometrów na północ od nas, wpadliśmy do niego. Zaparkowałem samochód w pobliżu Stacji Filtracji Wody, koło imponującego mostu drogowego. W pewnym miejscu w asfaltowej drodze były widoczne stare tory kolejowe, ale nie mogłem domyśleć się, dokąd kiedyś prowadziły. Po niecałej godzinie udaliśmy się do parku Finlayson Point.

Jako że miejsce kempingowe nr. 33 było wolne, rozbiliśmy się na nim. Owszem, były w parku ciekawsze miejsca, ale ponieważ znajdowało się ono zaledwie kilka metrów od jeziora, mogliśmy nasze kanu spuścić na wodę bezpośrednio z naszego miejsca, jak też wieczorem siedzieć na jego brzegu i obserwować przepływające łodzie oraz lądujące i startujące samoloty. Również w biurze parkowym poinformowano nas, że kilku turystów widziało włóczącego się po parku małego, czarnego niedźwiadka-za biurem parku zastawiono na niego pułapkę, ogromną metalową klatkę z przynętą w postaci jedzenia (posiadającą koła, aby można było złapanego niedźwiadka szybko przewieźć w inne miejsce). Chociaż kilka dalszych osób widziało w parku wędrującego niedźwiadka, nie złapano go podczas naszego pobytu w parku.

Prawie w każdym sklepie w rejonie Temagami wisiało zdjęcie zaginionego Daniela Trask. Przybywszy samochodem do Temagami 3 listopada 2011 roku, zrobił zakupy i zaparkował samochód na Red Squirrel Road (drodze Czerwonej Wiewiórki) koło Obozu Wanapitei na zatoce Ferguson-i był to ostatni raz, gdy go widziano. W maju 2012 r. jego kurtka i spodnie znaleziono na jeziorze Diamond Lake. Miejscowi, z którymi rozmawialiśmy powiedzieli, że na początku listopada 2011 r. było już tam tak chłodno, że niskie temperatury były największym wrogiem turystów.

W ciągu następnych kilku dni parokrotnie odwiedziliśmy miasteczko Temagami. Znajdował się w nim bardzo malowniczy Dworzec Kolejowy (wybudowany w 1907 r.), obecnie sklepik z prezentami. Co ciekawe, nadal codziennie kursuje pociąg pasażerski pomiędzy Toronto i Cochrane, zatrzymując się też w Temagami, chociaż od lat krążą pogłoski o jego zlikwidowaniu. Dlatego też Temagami jest jednym z niewielu miejsc turystycznych, do których jest łatwo dojechać pociągiem-wystarczy z niego wysiąść, przejść kilkadziesiąt metrów przez drogę nr. 11, dojść do wypożyczalni sprzętu wodnego, wypożyczyć kanu lub kajak (lub nawet wynająć samolot lądujący na wodzie) i rozpocząć swoją podróż po dziewiczych terenach Temagami! Catherine często chodziła do lokalnej biblioteki, znajdującej się w nowoczesnym budynku (w którym również mieści się Centrum Informacji Turystycznej i kilka urzędów), aby sprawdzać pocztę email. W pobliżu znajdowała się wypożyczalnia sprzętu turystycznego oraz linie lotnicze „Lakeland Airways”, których to startujący i lądujący z wody samolot jest w stanie zabrać na pokład kilka osób wraz z ich wyposażeniem i kanu do dowolnego jeziora w krainie Temagami. Dalej znajdował się komisariat Ontaryjskiej Policji Prowincjonalnej (OPP-Ontario Provincial Police, odpowiedzialnej za patrolowanie głównych autostrad oraz wielu mniejszych miast, powiatów i gmin, nieposiadających swoich własnych służb policyjnych), przed którym stało parę samochodów policyjnych oraz łódź policyjna, jak też dalej były się dwie wypożyczalnie łodzi mieszkalnych, „houseboats”. Jedna z wypożyczalni posiadała łodzie mogące pomieścić do 12 osób, druga, Leisure Island Houseboats (http://www.leisureislandhouseboats.com/) wynajmowała mniejsze łodzie (na maksymalnie 6 osób) i ceny były o prawie połowę niższe. Odwiedziliśmy to miejsce i oprowadzono nas po jednej z takich łodzi: posiadała ona stolik, fotele, łóżka, ubikację, kuchnię z palnikami, kuchenkę mikrofalową, grill, ogrzewanie, oświetlenie, baterię, radio nadawczo-odbiorcze, butle z propanem, silnik, kilka zapasowych baków benzyny... cóż za wspaniały sposób spędzenia wakacji, zwłaszcza pod koniec września lub w październiku, gdy jest zbyt zimno na kemping!

Kolejną atrakcją, z daleka zresztą widoczną, jest 30-to metrowa Wieża Przeciwpożarowa „Temagami Fire Tower”, znajdująca się na Caribou Mountain (Górze Karibu) i można na nią wejść za niewielką opłatą. Rozciąga się z niej przepiękny widok na cały obszar Temagami. Chociaż nie weszliśmy na nią, to widok z Góry Karibu też był wspaniały! Nota bene, ta wieża została zbudowania nie tak dawno-oryginalna wieża miała jedynie 14 metrów wysokości, wykonana była z drewnianych belek i po raz ostatni używano jej do obserwacji pożarów w latach siedemdziesiątych XX wieku- od tamtego czasu zastąpiły ją samoloty i helikoptery.

Naprzeciwko supermarketu znajdował się sklep stolarski i jego właściciel robił różnorakie meble, idealnie nadające się do domków letniskowych i ogrodów. Ponieważ z ledwością udało się nam upchnąć w samochodzie nasze rzeczy, nie byliśmy w stanie zakupić od niego żadnego mebla, ale za to kupiliśmy odpadki drewna na ognisko-było to aromatyczne drzewo cedrowe.

Wiele razy pływaliśmy na kanu po jeziorze Temagami (wyruszając bezpośrednio z naszego miejsca biwakowego w parku), kilka razy dopłynęliśmy do „centrum” Temagami, gdzie wstąpiliśmy do kawiarni na kawę. Raz popłynęliśmy w kierunku bardziej otwartych wód jeziora Temagami, opływając wyspę O’Connor. Po kilku dniach biwakowania na miejscu nr. 33 Catherine „odkryła”, że inne świetne miejsce było wolne i szybko się tam przenieśliśmy, spędzając na nim ostatnie kilka dni. Było ono również położone kilka metrów od jeziora, ale ponieważ brzeg jeziora stanowiła potężna stroma skała, nie można było z niego wodować kanu. Skała była za to idealna jako miejsce służące do obserwowania przepływających łodzi i delektowania się zimnym piwem lub czerwonym winem! Uiściwszy w parku drobną opłatę za cumowanie kanu, otrzymaliśmy osobny dok i tam trzymaliśmy kanu. Na skale znajdowały się wyryte nazwiska i daty, nie tak dawno wykonane-zastanawiałem się, czy były one zrobione przez turystów, czy też być może ta część parku stanowiła niedawno prywatną własność i dopiero później została włączona do parku. Niedaleko naszego miejsca znajdowała się tablica pamiątkowa o następującej treści: Grey Owl (Szara Sowa), 1989-1938.

Mieszkając za młodu w Anglii, Archibald Belaney był zafascynowany przyrodą i opowieściami północnoamerykańskich Indian. W wieku siedemnastu lat przybył do Kanady i wkrótce zamieszkał pośród Indian plemienia Ojibwa na Bear Island (Wyspie Niedźwiedziej). Przyjmując indiańskie obyczaje i stroje, pracował jako drwal, strażnik leśny i traper w północno-wschodniej części prowincji Ontario. W latach dwudziestych XX wieku Belaney z niepokojem obserwował, jak przemysł drzewny, wędkarze i myśliwi ograbiali północne puszcze, zagrażając przetrwaniu autochtonicznej kultury indiańskiej. Przyjąwszy imię Grey Owl, Szara Sowa (Wa-Sha-Asin Quon), skierował swoje wysiłki na rzecz ochrony przyrody, występując o uznanie „naturalnego braterstwa pomiędzy człowiekiem i zwierzętami”. Szara Sowa zyskał międzynarodową sławę, jako pisarz i ceniony prelegent.

Dziesiątego lipca 2012 r. pojechaliśmy boczną drogą (Temagami Access Road) do jeziora Temagami. Na końcu drogi znajdował się ogromny parking gdzie właściciele domków letniskowych oraz turyści zostawiają samochody i motorówkami dopływają do celu. Ponieważ wiele samochodów ciągnie za sobą przyczepy z łodziami, droga była niesamowicie pożłobiona koleinami. Gdy w 1997 r. o północy jechałem tą właśnie drogą, miałem wrażenie, że od samochodu odpadną wszystkie koła-i tym razem nie jechało się na niej o wiele lepiej. Zaparkowaliśmy samochód i zwodowawszy kanu, popłynęliśmy dookoła ogromnej wyspy Temagami, na której zauważyliśmy kilka miejsc biwakowych, a następnie dopłynęliśmy do Bear Island (Wyspy Niedźwiedziej), drugiej co do wielkości wyspy w na jeziorze Temagami.

Wyspa ta należy do indiańskiego rezerwatu (Anishaabe-Ojibwe), mieszkał na niej Szara Sowa, jak też tutaj urodził się i tworzył znany artysta indiański Benjamin Chee Chee. Uwielbiam jego niezmiernie oryginalne malunki ptaków i zwierząt, namalowane w bardzo prostym i zarazem znakomitym stylu. Niestety, miał on skomplikowane życie i ostatecznie popełnił samobójstwo. Najpierw dobiliśmy do doku i poszliśmy do studia artystycznego Hugh McKenzie, znanego indiańskiego artysty. W środku spotkaliśmy Marty, także artystę, który powiedział nam, że w tym studio kiedyś tworzył Benjamin Chee Chee. Następnie poszliśmy do pobliskiego kościoła katolickiego Św. Urszuli-niestety, był zamknięty i nie udało mi się ustalić, czy nadal celebruje się w nim msze święte. Wróciliśmy do kanu i popłynęliśmy to głównego doku, usytuowanego vis-a-vis sklepu/poczty. Nieopodal była historyczna tablica z następującym napisem: Faktoria (Placówka Handlowa ) Temagami, 1834.

Pierwsza faktoria Kompanii Zatoki Hudsona (Hudson’s Bay Company) na jeziorze Timagami powstała na południowym brzegu wyspy Timagami w 1834 roku i była pod zarządem Głównego Handlarza Richard Hardisty, teścia Lorda Strathcona. Była to w zasadzie pomniejsza placówka znajdującej się na jeziorze Timiskaming w Ottawie większej siedziby Kompanii. Temagami (pierwotnie zwana Timagami) nie stanowiła dużego centrum handlowego i w początkowym okresie była kilka razy porzucana. Niemniej jednak w następstwie pojawienia się konkurencyjnych handlarzy, Kompania została skłoniona do ponownego otwarcia faktorii. W 1870 roku faktoria została przeniesiona na to miejsca na Wyspie Niedźwiedziej.

Kilka metrów dalej stał pomnik poświęcony osobom biorącym udział w obu wojnach światowych. W sklepie kupiliśmy lody i wdaliśmy się w ciekawą rozmowę ze sprzedawczynią, która była również przedstawicielką poczty i sanitariuszką. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w ośrodku Loon Lodge, gdzie zafundowaliśmy sobie porcję frytek. Naprzeciwko ośrodka zauważyłem na jednej z wysp ośrodek „Deep Water Lodge”, gdzie spędziłem parę dni w sierpniu 1997 roku.

Jadąc z powrotem po drodze „Temagami Access Road”, zatrzymaliśmy się na wysypisku śmieci, znajdującym się zaraz przy drodze. Chociaż było zamknięte, bez trudu weszliśmy na nie przez barierkę-i od razu zauważyliśmy kilka czarnych niedźwiadków, buszujących wśród worków ze śmieciami! Gdy wraz z Catherine przyglądaliśmy się im, pojawił się jeszcze jeden niedźwiadek i stojąc pomiędzy nami i samochodem, ciekawie się nam przyglądał, ale szybko odszedł do lasu. Gdy byliśmy już w samochodzie, zauważyliśmy jeszcze jednego niedźwiedzia, który cały czas siedział za drzewami obserwując nas, dosłownie kilka metrów od nas.

Następnego dnia (11 lipca 2012 r.) pojechaliśmy drogą nr. 11 na południe, do parku Marten River. Jedną z atrakcji parku jest replika dziewiętnastowiecznego „Logging Camp”, obozu drwali (krótki film pt. „Zimowy Obóz” był robiony właśnie w tym miejscu). Obozy drwali były niewątpliwie niezmiernie specyficznymi miejscami i odegrały bardzo ważną rolę w historii Kanady, gdy przemysł drzewny stanowił jedną z podstaw ekonomii. Mam nadzieję, że w przyszłości uda mi się napisać więcej na ten bardzo ciekawy temat w osobnym blogu. Również tu i tam mogliśmy podziwiać imponujące, wysokie, stare sosny, które jakimś cudem nie zostały powalone przez siekiery drwali. Przespacerowawszy się wśród budynków obozowych, dojechaliśmy do Marten River, zwodowaliśmy kanu... i wkrótce wiosłowaliśmy pod silnie wiejący wiatr! Wiatr był na tyle mocny, że z ledwością posuwaliśmy się naprzód i w pewnym momencie byliśmy zmuszeni zatrzymać się w małej zatoczce i odpocząć, a nawet rozważaliśmy zawrócić. Niemniej jednak jakoś udało się nam przepłynąć następne paręset metrów, skręciliśmy 180 stopni w lewo dookoła półwyspu i znaleźliśmy się na względnie osłoniętym kawałku rzeki. Przepłynęliśmy pod mostem (droga nr. 11)-gdzieniegdzie widać było domki letniskowe oraz pływające w szuwarach ptaki i majestatyczne Niebieskie Czaple (Blue Heron), bardzo zresztą popularne. Już z wiatrem, (ale łagodnym) dopłynęliśmy do samochodu, mijając wiele łodzi wędkarskich. Ostatniego dnia, 14 lipca 2012 r., wstałem o godzinie 5:00 rano, obudziłem zaspaną Catherine i następne dwie godziny spędziliśmy pływając na kanu na jeziorze Temagami. Powierzchnia jeziora była tak gładka, że przypominała lustro, jedynie nasze kanu, bezszelestnie poruszając się po pustym jeziorze, zostawiało na sobą nieznaczny ślad torowy (kilwater). W niektórych zatoczkach unosiły się poranne mgły, a w bagnistych i zarośniętych zaciszach można było zobaczyć baraszkujące stada kaczek, gęsi i innego ptactwa wodnego.

Ogólnie park Finlayson Point stanowi dobrą bazę wypadową po krainie Temagami, jak też można w nim znaleźć całkiem ustronne miejsca biwakowe. Z parkiem tym zawsze kojarzyć mi się będą trzy hałaśliwe rzeczy: przede wszystkim jezioro koło naszych miejsc biwakowych również stanowiło pas dla startów i lądowań samolotów-hałas wytwarzany szczególnie przy starcie był ogłuszający! Po drugie, jako że większość przejazdów kolejowych nie jest strzeżonych, za każdym razem, gdy przez Temagami przejeżdżał pociąg, rozlegały się liczne świdrujące w uszach gwizdy, bez względu na porę dnia lub nocy. Po trzecie, w tym regionie droga nr. 11 jest główną północno-południową arterią transportowo-komunikacyjną, po której jeździ bardzo dużo ogromnych ciężarówek (ciągników siodłowych), często z przyczepami i których odgłosy (szczególnie, gdy używały biegów do hamowania) świetnie słyszeliśmy z naszego miejsca kempingowego w dzień i w nocy.

Co więcej, podczas całej naszej wycieczki nie spadła ani jedna kropla deszczu, cały czas było gorącu i parnie. Tego samego dnia, gdy przenieśliśmy się na nowe miejsce w parku Finlayson Point, kupiliśmy kilka wieprzowych steków i mieliśmy zamiar je upiec na grillu na ognisku. Po południu, gdy siedzieliśmy sobie na nadbrzeżnej skale koło naszego biwaku, pojawił się strażnik parkowy i poinformował, że właśnie został wprowadzony zakaz palenia wszelkich ognisk na całym terenie Temagami i oczywiście obejmował tereny parku. W rezultacie przez pozostałe dwie noce nie mogliśmy rozpalić ogniska i musieliśmy smażyć steki na patelni. Nota bene, zakaz ten obowiązywał przez kilka następnych tygodni.

Droga powrotna do Toronto była monotonna, zatrzymaliśmy się w mieście North Bay i nawet pojechaliśmy na plażę nad jeziorem Nipissing, ale było tak potwornie gorąco i słonecznie, że szybko uciekliśmy do samochodu, włączyliśmy klimatyzację na maksimum i kontynuowaliśmy naszą podróż, zatrzymując się jedynie na parę minut w miasteczku Burk’s Falls.

Przybyliśmy do Toronto o godzinie 7:00 wieczorem; jak zwykle, Catherine wyprowadziła swój minivan z płyty parkingowej przed domem, ponieważ ja zamierzałem wprowadzić na to miejsce mój samochód. Gdy bardzo wolno cofałem samochód na płytę parkingową, w pewnym momencie poczułem, że opona samochodu musiała trafić na jakąś przeszkodę i nie mogłem dalej jechać. Wysiadłem z samochodu i zobaczyłem leżącego z tyłu samochodu ogromnego, nieżywego szopa pracza. Początkowo przypuszczałem, że być może szop, szukając cienia, po prostu schował się pod minivanem Catherine i gdy go przestawiała, niechcący go przejechała. Lecz gdy oboje z bliska przyjrzeliśmy się nieszczęsnemu stworzeniu, od razu odkryliśmy przyczynę jego przedwczesnej śmierci: najprawdopodobniej szop znalazł duży, pusty słoik po maśle orzechowym, zawierający pozostałości pachnącego masła. Oczywiście, zwierzak próbował wylizać pozostałości masła i w tym celu wpakował całą swoją mordkę do środka słoika, który zaklinował się na jego pyszczku. Nie mogąc go usunąć, po prostu udusił się! Ojciec Catherine nie miał pojęcia o tym zdarzeniu, ale powiedział, że jego piesek Gabby ostatnio wykazywał duże zainteresowanie czymś po drugiej stronie zaparkowanego minivanu! Catherine zadzwoniła do wydziału ochrony zwierząt miasta Toronto i szop pracz został w nocy usunięty.

Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Autor: Jack / 2012.07
Komentarze:
Brak komentarzy.