Oferty dnia

Sri Lanka - cz.II-TRÓJKĄT KULTURALNY- czyli starożyne stolice - relacja z wakacji

Zdjecie - Sri Lanka - cz.II-TRÓJKĄT KULTURALNY- czyli  starożyne stolice
Nasz pobyt w Trójkącie Kulturalnym Cejlonu, gdzie spędziliśmy kilka kolejnych dni wycieczki, poruszając się w obrębie starożytnych stolic upłynął nam na zwiedzaniu naprawdę mnóstwa wspaniałych zabytkowych świątyń i innych miejsc kultu buddyjskiego.

Ten obszar Sri Lanki to miejsce, gdzie znajduje się najwięcej cennych zabytków z listy Unesco, których na tej wyspie znajdziemy aż siedem. Gdybyśmy na mapie połączyli linią takie miasta jak Anuradhapura, Polonnaruwa i Kandy – to wyjdzie nam właśnie trójkąt w środku którego znajdziemy jeszcze takie perełki jak Dambulla i Sigirija.

Wszystkie te miejsca będą z pewnością wspaniałą ucztą dla miłośników historii i unikatowych zabytków i mimo naprawdę bardzo wysokich cen za bilety wstępów do poszczególnych świątyń (ok 25-30 USD za jeden obiekt (a to są ceny dla obcokrajowców kilkakrotnie razy wyższe niz dla lankijczyków), a jest ich tu na trasie co najmniej 6-7), to warto zanurzyć się w te zabytkowe cudowności i doświadczyć obcowania z nimi na żywo; nawet jak nie jstesmy zbyt ”zabytkowi”, bo wolimy bardziej naturalne piekno, to i tak się zachwycimy rozmachem tego wszystkiego.

Zwiedzanie tego rejonu rozpoczęliśmy od Mihintale, które jest niesamowicie urokliwym miejscem, położonym w pobliżu obszaru zabytkowego Trójkąta. W zasadzie to można powiedzieć o tym miejscu, że jest dla buddystów tym, czym Betlejem jest dla chrześcijan, bowiem to właśnie tutaj narodziła się cała historia buddyzmu, przynajmniej taką wersja jest przyjęta przez buddystów.

Mihintale znajduje się na wysokim wzgórzu, gdzie znów niestety trzeba się wspinać po wielu schodach:) ; no cóż.... tak to już jest na tej Sri Lance, że w zasadzie prawie wszystko co najpiękniejsze i najciekawsze umiejscowione jest tu na wysokich wzgórzach:), więc okupione niestety wysiłkiem dotarcia, za to nagrodą będą widoki z góry no i przede wszystkim nasza satysfakcja, że jeszcze dajemy radę:).
Może to lekka przesada i nie jest tu aż tak źle z tymi schodami :), ale faktem jest, że wcześniej na żadnej jeszcze wycieczce - w życiu nie nabiegaliśmy się łącznie po tylu schodach co tutaj :)

Podobno tych schodeczków prowadzących do Mihintale jest 1840 sztuk:), ale spokojnie - ta liczba to łącznie na wszystkie trzy tutejsze wzgórza razem:), a tych głównych schodów, żeby tam w ogóle dojść jest chyba tylko z 700 czy 800:), po których dochodzi się do malowniczego, spłaszczonego stożka z piękną Dagobą Mangowca, a stąd dopiero prowadzą kolejne schody - na trzy kolejne wzgórza i łącznie wszystkich razem jest 1840.

Właśnie od tej dagoby Mangowca, co której wspinamy się wspólnie, potem możemy dowolnie wybrać sobie dalej któreś wzgórze na które zechcemy wejść, lub jeśli mamy taką ochotę wejść na wszystkie trzy, bo czasu wolnego mamy tu sporo albo możemy nie wchodzić już dalej i pokontemplować sobie widoki z dołu.

Mój małżowinek miał już dosyć:), więc kontemplował sobie widoczki łącznie z licznymi małpami, które tu buszują, a mnie było jeszcze mało schodów!:), więc wybrałam sobie jeszcze jedno wzgórze, na które chciałam wejść:) - oczywiście to najwyższe z tych trzech wyglądało najciekawiej:) [to się chyba nazywa samo-umęczanie, auto-cierpienie, albo masochizm nieseksualny:),- wdrapuję się więc samotnie wyżej na wzgórze z białą dagobą górująca ku niebu, bo reszta grupy poszła na wzgórze z Buddą, ale za to już te dwa kolejne już sobie darowałam:) starczy tego wspinania na dziś:)

Legendą wieść niesie, że właśnie w tym miejscu doszło do spotkania lankijskiego króla z hinduskim misjonarzem Mahindą w 247 r. p.n.e, który nawrócił na buddyzm króla Dewampijatissę. Wkrótce powstało w tym miejscu pełne rozmachu i monumentalizmu centrum monastyczne. Przepiękne górskie otoczenie Mihintale, wspaniałe skalne platformy na których stały świątynie, które wciskają się w soczystą, szalejącą zieleń otoczenia, tarasowe schody wiodące na szczyty, wszystko to sprawia, że Mihintale tworzy iście bajkowy krajobraz. Do tego przepiękna, słoneczna pogoda, liczne szalejące tu małpy i sympatyczne, żwawo biegające burunduki dopełniły pełni sielankowego widoku.

Nasze następne kroki kierujemy do odizolowanego nieco z boku miasta Anuradhapura ciekawego kompleksu klasztornego Isurumunija, który z daleka wita przybyszów wyrzeźbioną w załomie skalnym statuę Buddy w mudrze samadhi, do której prowadzą schodki zdobione kamiennymi strażnikami; atrakcją tego miejsca są również płaskorzeźby słoni wykonane na skale. Po zejściu ze schodków znajdziemy tu niewielką współczesną świątynię z kolorową statuą Buddy umierającego.

Kolejnym ciekawym miejscem na mapie Trójkąta Kulturalnego z listy Unesco jest Anuradhapura, która była największym monastycznym miastem okresu starożytności. Twierdzi się, że w okresie swojej świetności miasto liczyło ok. 2 miliony mieszkańców, z których duży % stanowili mnisi. Anuradhapura pozostawała miastem królewskim aż przez całe 14 wieków, a w tym okresie na tronie zasiadało tu 113 królów, okres świetności tej syngaleskiej stolicy trwał nieprzerwanie od IV w p.n.e do X w n.e.

Dziś to miasto słynie z reliktów architektonicznych będących symbolami religii buddyjskiej – potężnych stup, zwanych na Sri Lance- dagobami i budowanych tu przez 1400 lat, których jest tu naprawdę sporo. W ówczesnych czasach te dagoby to były największe po piramidach egipskich monumenty na świecie. Potężna dagoba Dżetawanarama, mierzyła niegdyś ok 120 m.(obecnie ma uszkodzoną iglicę i mierzy „tylko” 70 m), a na jej budowę zużyto ponoć 100 mln cegieł.

Przepiękna jest również nieco mniejsza, bo 55 metrowa biała dagoba Ruwanweli, otoczona słoniowym murem przyozdobionym 344 głowami słoni, której bialutkie jak śnieg ściany niesamowicie kontrastują z soczystą zielenią otoczenia. Można tu spotkać więcej miejscowych niż turystów ponieważ pielgrzymują tu tysiące Lankijczyków z całego Cejlonu modląc się u stóp świętego drzewa Sri Maha Bodhi - liczącego ponad 2 tys. lat.
To drzewo jest ponoć oryginalnym szczepem figowca, pod którym sam Budda doznał oświecenia.

Kolejny ciekawy ceglany kolos Anuradhapury to dagoba Abajagiri, zachwycająca w swym dagobowym majestacie, stojąca w milczeniu wśród pięknej zieleni.

Muszę tu jeszcze choćby wspomnieć o kamieniach księżycowych (rodzaj kamiennych płyt usytuowanych tuż przed wejściem do świątyni w formie półokręgu), będących swego rodzaju „świątynnymi wycieraczkami”, które nie wiedzieć czemu jakoś mnie szczególnie fascynowały i które namiętnie tu fotografowałam:).
Nawet nie mogę sobie teraz przypomnieć, czy podobne były przed buddyjskimi świątyniami w Tajlandii?, bo zupełnie ich nie zapamiętałam, a przecież gdyby były, to musiałyby zwrócić moją uwagę?

W każdym razie, tu na Cejlonie kamienie księżycowe są przed każdą świątynią, a każdy jest inny; niektóre, zwłaszcza te bardzo stare są przepiękne i bogato zdobione najczęściej słoniami, lwami i gęsiami będącymi tu ważnymi symbolami; natomiast te bardziej współczesne, wiadomo… to już nie jest to wykonanie. Te “ duchowe wycieraczki” mają za zadanie oczyścić i skupić myśli wstępujących tam ludzi; to swoisty rodzaj przejścia pomiędzy światem świeckim a duchowym.

Anuradhapura w końcu upadła właśnie przez swój ogromny rozmiar, bo niemożliwe było bronienie tak rozległego terytorium, dlatego zdecydowano, że stolica zostanie przeniesiona do pobliskiej Polonnaruwy, która była naszym kolejnym celem na mapie Trójkąta Kulturowego i która zrobiła na mnie chyba największe wrażenie.

Stare, brunatne i zmruszałe od wieków mury rozsypane na wielkim terenie porośnięte bujną egzotyczną roślinnością tworzą nieprawdopodobną atmosferę zamierzchłej historii.

Po upadku Anuradhapury nową stolica lankijskiego królestwa stała się własnie owa Polonnaruwa, ale jej historia jest znacznie krótsza niż poprzedniczki, bo liczy zaledwie 2 stulecia. Dzisiaj Polonnaruwa to wielki zbiór ciekawych ruin, gdzie znaleźć można całe mnóstwo obiektów, takich jak :ruiny Pałacu Królewskiego, budynek rady ministrów, baseny królewskie wraz z przebieralniami, Świątynię Penisa Śziwy, Cytadelę, ciekawą, kamienną, 80-cio tonową księgę Gal Pota, czy wreszcie fenomenalną skałę Gal Vihara z rzeźbionymi w litej, kolorowej skale Buddami, i jeszcze wiele innych ciekawych obiektów, których nie sposób tu wszystkich opisać. Mnie się polonnaruwa podobała chyba najbardziej; przepiekne stare, ale niekiedy fenomenalnie zachowane ruiny tworza niezwykłą atmosferę... to przepiękne kamienne miasto pełne ruin, posagów i umarłego Buddy...

Jadąc już kolejnego dnia w kierunku Kandy, mieliśmy jeszcze krótką wizytę w jednej z wielu tutejszych wytwórni …. Dżemu:), a tak bez żartów, to Gem Stones to szlifiernie kamieni i zakłady jubilerskie w jednym, których na Sri Lance znajdziecie dosłownie wszędzie na każdym kroku, bo może nie wszyscy wiedzą, że ta wyspa słynie z wydobycia kamieni szlachetnych, szczególnie szafirów i rubinów.

Same szlifiernie, a tym bardziej zakłady jubilerskie nie są ani niczym nowym, ani tym bardziej niczym specjalnie ciekawym, bo takich miejsc naoglądaliśmy się już wcześniej i w Grecji, i w Turcji, w Egipcie i wielu innych miejscach, ale fenomen lankijski polega na tym, że tutaj na byle wiosce mnóstwo ludzi trudni się tym zawodem na mniejszą bądź większą skalę i u pierwszego lepszego właściciela takiej niepozornej wiejskiej faktorii znaleźć można szafiry wielkości dłoni warte jakąś niewyobrażalną fortunę! a niektóre są większe i piękniejsze niż niejeden słynny kamień w znanych muzeach. My trafiliśmy dodatkowo do takiej nieco większej Wytwórni, gdzie oprócz pracowni i sklepu była jeszcze rekonstrukcja dawnego szybu kopalni, których do dziś na wyspie jest jeszcze bardzo dużo.

Doczekaliśmy się w końcu wizyty w Dambulli, miejsca, na które szczególnie czekałam… pamiętam jak kiedyś po raz pierwszy ujrzałam świątynie Dambulli na jakiś fotkach w internecie i…. zamarłam z zachwytu i już wtedy wiedziałam, że muszę to miejsce kiedyś zobaczyć na własne oczy.
(Też tak macie? że jakieś ujrzane miejsca na zdjęciach obcych i zupełnie przypadkowych osób urzekają Was na tyle, że są inspiracją do podróży w to miejsce? i powodują w Was silne pragnienie ujrzenia tego czegoś na żywo? ja czasami tak mam, i tak właśnie było z Dambulllą.)

Szukając więc konkretnego programu wycieczki na Sri Lankę, odrzucałam natychmiast wszystkie, które nie miały w programie Dambulli:); Oczywiście te jaskiniowe świątynie są wspaniałe, w cudowny sposób wkomponowane w skałę i jak je ujrzałam to aż westchnęłam z zachwytu, ale mimo tego silnego pragnienia zobaczenia tego miejsca, przyznaję, że na żywo na Sri Lance kilka innych miejsc zachwyciło mnie jeszcze bardziej. Czasami zupełnie inne miejsca, niż te, o których marzyliśmy są jeszcze piękniejsze ...

Wracając jednak do Dambulli: oczywiście, a jakże! - najpierw trzeba wspiąć się na dość wysokie wzgórze:); do wyboru mamy dwie ścieżki: po setkach schodków, lub po płaskim dość łagodnie unoszącym się kamiennym wejściu wijącym się cały czas pod górę. Podczas wspinaczki będą nam towarzyszyć liczne małpie gangi, które potrafią zaskoczyć niejednego turystę rzucając mu się wprost na plecak, szczególnie, gdy ten jakoś wyjątkowo mocno pachnie ukrytymi w środku smakołykami:), a tutejsze małpy potrafią być napastliwe i agresywne.

W końcu, po trwającej +/- 20-25 minut wspinaczce dochodzimy na szczyt skały, gdzie czeka na nas wspaniały kompleks buddyjskich świątyń Rangiri (Złota Skała) położonych w naturalnej jaskini.

Rangiri, którego początki sięgają I w. p.n.e., kryje pięć skalnych grot, w których król Valagambahu ukrywał się przed Tamilami przez czternaście lat, zanim odzyskał królestwo, a z wdzięczności za udzielone schronienie, pokrył każdy centymetr kwadratowy ich ścian świętymi malowidłami, a całą skałę przekształcił w miejsce religijnego kultu. Obecnie wszystkie 5 jaskiń kryje w swoich wnętrzach 150 statuetek Buddy w różnych mudrach.

Wnętrza jaskiniowych świątyń posiadają niezwykłą atmosferę, gdzie intensywnie pachną kadzidełka i kwiaty przynoszone przez pielgrzymów, a w półmroku tajemniczo migoczą płomienie świec. Całość tego przepięknego kompleksu oczywiście wpisana jest na listę światowego dziedzictwa Unesco.

Dambulla posiada też niestety prawdziwego „gargamela”:) i chociaż nie warto o tym wspominać, to jednak nie sposób nie zauważyć „dolnej” świątyni, obok której każdy odwiedzający groty Dambulli musi niestety przejść.
To koszmarnie kiczowata Złota Świątynia będąca jednocześnie muzeum buddyzmu, i będąca chyba najbardziej paskudnym w swej brzydocie miejscem na Sri Lance:).
Mam nieodparte wrażenie, że projektanta owego przybytku poniosło coś w rodzaju narkotycznej fantazji:).

Oto przed oczami przybyszów ukazuje się wielka paszcza ohydnego smoka z wybałuszonymi oczami i stanem uzębienia jak prosto od taniego protetyka, a jako poręcza schodów zwisają symetrycznie dwie falujące, złote łapy tego stwora przyozdobione pazurami jak z niskobudżetowego horroru; natomiast sam budynek świątyni upstrzony jest paradnie jaskrawymi, równie kiczowatymi jak smok – płatkami kwiatów lotosu. Wszystko w jarmarczno-licheńsko-odpustowych klimatach. No cóż… o gustach się podobno nie dyskutuje…., ale całość pasowałaby znacznie bardziej do jakiegoś Disneylandu jako Dom Strachu dla niegrzecznych dzieci:)

Ostatnim etapem naszego pobytu w Trójkącie Kulturalnym Sri Lanki było bardzo ładnie - położone w zakolu rzeki Mahaweli Ganga - królewskie miasto Kandy założone w XIV wieku i będące ostatnią stolicą królów lankijskich.
Sri Lanka posiada jedno miejsce, którego zazdroszczą jej buddyści z całego świata; to własnie znajdująca sie tutaj słynna relikwia Buddy - jedna z niewielu tak ważnych, jakie się zachowały, bo nie byle jaka! - w kandyjskiej świątyni Dalada Maligawa przechowywany jest bowiem… ząb Buddy (a dokładniej: lewy górny siekacz:) – jedna z najważniejszych relikwii świata buddyjskiego!

Bryła kompleksu tej świątyni już z daleka przykuwa uwagę ciekawymi dachami budynków pięknie kontrastujących na tle zieleni, gdzie szczególnie przykuwa wzrok złocony dach wieńczący sanktuarium z relikwią Zęba, ale całość nie robi jakiegoś specjalnego wrażenia.

Świątynia Zęba - Dalada Maligawa, do której dzień w dzień przybywają tłumy wiernych należała kiedyś do kompleksu pałacowego królestwa Kandy, a sam ząb - przechowywany jest dziś w pięknej, zdobionej szkatule, która znajduje się w jeszcze jednej, mniejszej szkatule, a ta z kolei w jeszcze innych i jeszcze mniejszych szkatułach:), - dosłownie jak w ruskiej matrioszce:) i to wszystko jest szczelnie zamknięte na siedem spustów w złotym relikwiarzu w specjalnej kaplicy świątynnej :), Normalnie to chyba najbardziej strzeżona relikwia świata:)!

Oczywiście tego zęba nie zobaczymy, bo zaszczytu tego mogą tu dostąpić tylko najznamienitsi goście i to w dodatku tylko podczas obchodów pełni księżyca - podczas comiesięcznego święta Puja (czyt: Pudża), będącym dniem wolnym od pracy dla Lankijczyków.

Wewnątrz świątyni, tuż po wejściu, tłumy pielgrzymów i turystów przesuwają się gęsiego w szeregu, by złożyć ofiarę przed którymś z ołtarzy. Atmosfera w tej świątyni zachwyca nas niekłamanie podniosłym nastrojem, bo była rzeczywiście wyjątkowa – wszechobecny zapach kadzideł, niezliczona ilość wonnych kwiatów, skupieni ludzie wokół, rytualny dźwięk bębenków słyszalnych gdzies z oddali, to wszystko na pewno długo zapamiętamy.

W Kandy raz w roku (w lipcu lub sierpniu, w zależności od obliczeń astrologów) odbywa się najznamienitsze i najważniejsze święto dla mieszkańców Sri Lanki – słynna procesja Esala Perahera - uważana za najbardziej spektakularną procesję w całej południowo-wschodniej Azji.

Święto to trwa przez 2 tygodnie, gdzie w niezwykle barwnym korowodzie, ulicami Kandy maszerują hucznie tysiące ludzi w zgiełku muzyki oddając honory relikwii zęba Buddy w połączeniu tańcami, wystepami akrobatów, hinduistycznymi rytuałami i z szeregiem innych barwnych atrakcji.
W rzeczywistości, wszystko to ma tu nieco głębszy, trochę jakby magiczny wymiar, bowiem cała procesja ma na celu również zaklinanie deszczu, który według dawnych wierzeń miał sprowadzić na mieszkańców dostatek.

Całe widowisko przybiera na sile pod koniec obchodów podczas ostatnich dwóch procesji Randoli Perahery, kiedy w paradzie uczestniczy ponad 140 ustrojonych na bogato w barwne szaty słoni, gdzie wieczorem z sanktuarium Dalada Maligawa wychodzi orszak Zęba Buddy, podczas którego czcigodna relikwia spoczywa w złotej szkatule w kształcie stupy na grzbiecie specjalnie wybranego, dorodnego i najpiękniejszego słonia, dorodnego samca z największymi kłami, całego błyszczącego i mieniącego się w złocie i od blasku setek obwieszonych na nim choinkowych lampek elektrycznych:)

Warto wspomnieć w tym miejscu, że słoń wybierany na taką okazję, który ma zaszczyt nieść na swym grzbiecie najświętszą relikwię - musi być wyjątkowy i posiadać odpowiednie rozmiary, i to nie tylko swego ciała, ale również: trąby, kłów i … penisa:), a o tak dorodne egzemplarze coraz trudniej nawet na Sri Lance…. :); ale do takich z pewnością należał słynny słoń, nieżyjący już od dwóch dekad, który przez 50 lat wiernie dostępował godności noszenia Zęba podczas obchodów Esala Perahera, a był to słoń wręcz doskonały, jedyny i niezastąpiony słynny Meligawa Raja, znany bardziej jako Radża Tusker, który był tak ważny dla mieszkańców Sri Lanki, że dzień jego śmierci lankijski rząd ogłosił dniem żałoby narodowej:);

W Świątyni Kandy możemy dziś podziwiać jego nieco upiornie wyglądające wypchane cielsko, stojące w specjalnie do tego celu wybudowanym mauzoleum w postaci szklanej gabloty:). Do dziś starsi mieszkańcy Kandy, przychodzą tłumnie żeby pomodlić się do owego słonia z odpowiednim szacunkiem należnym tylko bogom.

Na pewno sporą, dodatkową atrakcją dla nas, choć zupełnie nie turystyczną, był fakt, czy może nawet zaszczyt zakwaterowania nas w pięknym, klimatycznym i najstarszym kolonialnym hotelu w Kandy, w uroczym i klimatycznym „Queen’s Hotel” stojącym w samym sercu miasta pomiędzy świątynią Zęba a sztucznym jeziorem Bogambara, zwanym tu potocznie Kandy Lake.
Ten hotel już sam w sobie jest atrakcją i bywa chętnie odwiedzany i często fotografowany przez turystów jako znana brytyjska spuścizna kolonialna miasta.

O ile hotele w ogóle nie zajmują mojej uwagi na tyle, żeby aż chcieć je opisywać, bo są zupełnie nieistotne, a wystarczy już sam fakt, że te w trasie były naprawdę bardzo przyzwoite, o tyle ten hotel wart jest małej uwagi: piękna, kolonialna architektura, klimatyczne wnętrza, i stare skrzypiące schody z wiekową windą, ze stylowymi meblami i ciekawymi pokojami uzupełniają klimacik miejsca.
Oczywiście nie ulokowano nas w apartamentach, tylko w najskromniejszych pokojach, ale już samo to historyczne miejsce cieszyło z powodu możliwości noclegu w tak klimatycznym miejscu z duszą.

Po południu wzięliśmy udział w swego rodzaju teatrze dziennym gdzie odbywają się pokazy tradycyjnych tańców lankijskich dla turystów. W czasie przedstawienia możemy zobaczyć taniec pooja gdzie tancerze składają hołd bóstwom, demoniczny taniec z maskami, taniec kobry, gdzie tancerz naśladuje ruchy kobry, taniec z żonglerką zwany raban dance, fire dance czy tradycyjny, kandyjski taniec majura wannama. Na koniec pokazu zaprezentowano umiejętność tancerzy w bieganiu boso po rozżarzonych węglach. Wszystko w niespecjalnej oprawie ani bez żadnego oddźwięku artystycznego..., taka taśmowa komercja dla turystów.

Nie chcę dokonywać tu porównań, ale jeśli ktoś uczestniczy w tego rodzaju pokazach po raz pierwszy – takie widowisko jak to może się nawet podobać, bo jakby nie patrzec jest to coś egzotycznego i zupełnie innego; ale mnie zupełnie to nie zachwyciło i wcale nie dlatego, że uważam się za jakiegoś bywalca takich imprez, ale jednak pod wieloma względami, przede wszystkim choreograficznie, kostiumowo, dźwiękowo i pod każdym innym względem nie może się to nawet w najmniejszym stopniu równać ze wspaniałym z widowiskiem Siam Niramit z Bangkoku, które było dopięte na ostatni guzik; być może tańce pochodzące ze Sri Lanki są mniej ciekawe, a kostiumy mniej strojne, ale jednak mam wrażenie, że grupa tancerzy była kiepsko przygotowana, scenografii nie użyto żadnej a niedociągnięcia takie jak urwana kurtyna, czy widoczne z boku zaplecze widać było gołym okiem, co w takich miejscach nie powinno w ogóle mieć miejsca – dlatego wszystko to składa się na dość mierną ocenę w moich oczach.

Wieczorem znaleźliśmy jeszcze czas na samodzielne pobuszowanie po Kandy, które patrząc z nad jeziora wygląda niezwykle malowniczo, szczególnie pięknie w blasku zachodzącego słońca, jednak po dokładniejszym przyjrzeniu się, miasto to, jak wiele takich w Azji jest niesłychanie obdrapane, zaniedbane, zakurzone i wręcz brudne a budynki w większości nie widziały pędzla i farby od czasów kolonii brytyjskiej:)).

W taki oto sposób dobrnęliśmy do końca mojej opowieści o zabytkowych miejscach Trójkąta Kulturalnego Sri lanki z listy Unesco, gdzie miłośnicy zabytków będąc w tych rejonach wyspy, będą naprawdę zachwyceni bogactwami tego regionu.

My tymczasem jedziemy dalej w kierunku południowym, aby odkryć wreszcie zielone, przyrodnicze oblicze wyspy i popodziwiać malownicze herbaciane plantacje; bedziemy tam również trekkingowac po wspaniałej Równinie Hotrona i weźmiemy udział w wyjątkowo udanym safari w PN Yala, o którym tyle się wcześniej naczytałam, że to kompletna kicha, a nam się wszystko bardzo udało, ale o tym i jeszcze kilku innych atrakcjach napiszę Wam już w kolejnej - III części moich cejlońskich opowieści……, na które wkrótce zapraszam wszystkich zainteresowanych


Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji na Sri Lance:
Autor: piea / 2016.02
Komentarze:

oscar
2016-03-26

Zdjęcia malinka!! Z przyjemnością oglądam. czekam na słonecznego "Hortona".