Oferty dnia

Polska - U PANA BOGA NA PODLASIU.... - relacja z wakacji

Zdjecie - Polska - U PANA BOGA NA PODLASIU....

Podlasie magiczna kraina, pełna słońca, malowniczych pól, wiejskich krajobrazów, pięknych drewnianych domów, cerkwi, prostej i pysznej kresowej kuchni, niezwykłej przyrody pełnej bagien, mokradeł i prastarych lasów i skromnych, miłych i czasami niezwykle ciekawych ludzi, którzy tworzą ducha tej krainy...., to powoli ginąca ostoja spokoju; kraina, która wydaje być się jeszcze takim żywym „skansenem”, gdzie nikt niczego nie udaje, gdzie komercja nie dotarła jeszcze z buciorami, gdzie przemysł w zasadzie nie istnieje, a cyber rozwój XXI wieku jakby skręcił gdzieś wcześniej po drodze.

Dla wielu „odkrywców” dalekiego świata - Podlasie to taka „Polska B”, region mało popularny, przynajmniej nie na taką skalę jak wakacyjne wyjazdy nad nasze morze czy góry; region często po prostu utożsamiany z prowincją, dziurą i zacofaniem, bo szczerze mówiąc o Podlasiu przeciętny współczesny turysta XXI wieku - wie mniej niż np. o dalekiej Tajlandii, egzotycznej Kubie, Hiszpanii czy Włoszech.... (hi..hi... sami zobaczcie ile mamy relacji na Travelmaniakach np. z Tajlandii, a ile z Podlasia! :)))

Podlasie to taka trochę biała plama; raczej nieobecny region na „turystycznych listach marzeń turystów” ale nic bardziej mylnego.

Nie będę tu oczywiście pisać o gustach turystycznych Polaków:), bo te każdy ma jakie ma, ale wyjdę po prostu z założenia, że kto chce - ten to przeczyta, a kto zechce jeszcze więcej - ten tam po prostu pojedzie...

Zapraszam więc na „moje” małe Podlasie - może znajdziemy tu wspólnie „Słońce na miedzy” jak pięknie pisał przed laty pan Józef Rybiński, w swej klimatycznej książce pełnej wspomnień o tym regionie.

Miłośnicy turystyki krajowej znajdą zapewne na Podlasiu niezwykłą magię jakiej trudno szukać w naszych nadmorskich kurortach, czy na zatłoczonych i nieco skażonych komercją Krupówkach; tutaj znajdziemy taką ciszę, która pozwoli nam wsłuchać się w pianie koguta, w szum lasu, pozwoli poczuć specyficzny zapach drewna pięknych, starych domów, poczuć zapach świec w maleńkich, wiejskich cerkiewkach, pozwoli zanurzyć się w niezwykle cichą atmosferę zapomnianych cmentarzy prawosławnych z przewalonymi ze starości krzyżami.... gdzie czas się zatrzymał....ale przede wszystkim możemy naocznie zanurzyć się tu w niezwykłą mieszaninę kresowego tyglu narodowości i religii, gdzie razem od lat mieszkają tu wymieszani kulturowo Polacy, Białorusini, Tatarzy, Litwini, Ukraińcy i żydzi, którzy przed wojną stanowili znaczną część podlaskiego społeczeństwa; gdzie tuż obok siebie stoją katolickie kościoły, prawosławne cerkwie, muzułmańskie meczety i żydowskie synagogi - prawdziwa etniczna układanka; układanka jak żywe puzzle.

Podlasie (głównie to wiejskie) pewnie nie jest skierowane dla wszystkich; młodzież spragniona rozrywek mogłaby się tu zbyt nudzić, a dzieci też nie miałby tu pewnie za dużo do roboty (poza ciekawą Białowieżą pełną zwierzaków), więc myślę, że do takich kresowych klimatów trzeba po prostu dorosnąć, dojrzeć...., albo czasami sama chęć odmiany, poszukiwania czegoś innego sprawia, że trafiamy w takie miejsca, które albo nas zaczarują na dłużej, albo będą stanowić tylko miły przerywnik.

My naszą trasę podlaskimi bezdrożami zaplanowaliśmy sobie z grubsza na 3 dni, a więc w wersji bardzo okrojonej ze świadomą koniecznością powtórzenia jeszcze tego regionu o inne, nowe miejsca na szlaku; ale z braku możliwości zaplanowania tym razem dłuższego urlopu, musieliśmy zadowolić się tylko trzema wolnymi dniami:)

Pierwszym przystankiem w drodze na Podlasie - był niezwykle klimatyczny Tykocin; miasto w którym autentycznie czas się zatrzymał.

W Tykocinie znajdziemy bardzo ciekawie zachowany układ urbanistyczny z pięknym trapezowym Rynkiem wokół którego możemy podziwiać zabytkowe XVIII i XIX wieczne drewniane domy - tak typowe dla podlaskich rynków;

Sercem tykocińskiego Rynku jest bardzo ciekawy architektonicznie kościół Św. Trójcy posiadający symetryczne półkoliste arkady, dzięki którym okazały Rynek zyskał dość wytworne, półokrągłe naroża. W centralnym miejscu placu wznosi się pomnik hetmana Stefana Czarneckiego, który tykocińskie dobra otrzymał za zasługi w wojnach ze Szwedami a sam pomnik ufundowany został przez jego prawnuka - Jana Klemensa Branickiego.

Po lewej stronie rynku znajdziemy zabytkowy Alumnat z 1633 roku - to dawny wojskowy szpital dla weteranów i jednocześnie przytułek, rozsławiony obecnie dzięki kręconym tu scenom do filmów Jacka Bromskiego „U Pana Boga w Ogródku” i „U Pana Boga za Miedzą”.

Tykocin związany jest bardzo silnie z kulturą żydowską; możemy podziwiać tu ciekawą, najstarszą w Polsce i drugą po krakowskiej pod względem wielkości , zabytkową Synagogę, którą warto obejrzeć; przetrwało tu też sporo żydowskich domostw, a ślady ich bytności znaleźć też można w licznych restauracjach serwujących koszerną kuchnię i w dekoracjach ulicznych.

Jeszcze jedną ciekawostką historyczną tego miasta jest nasz narodowy Orzeł Biały , który stał się symbolem i głównym elementem orderu ustanowionego w 1705 roku przez Augusta II Mocnego a nastąpiło to właśnie tu, na zamku w Tykocinie. Wymowny pomnik naszego narodowego godła znajdziemy za Kościołem, idąc z rynku ul. 11 Listopada.

Niestety nie starcza nam już czasu na wcześniej zaplanowany tykociński Zamek ani na wizytę w pobliskich Kiermusach, mimo, że byliśmy tak blisko.

Sami wiecie jak to jest: plany planami, ale czasami wychodzi zupełnie inaczej, za długo jesteśmy w jakimś miejscu, albo za dużo czasu siedzimy w fajnej knajpie, itd.

Więc wprawdzie z żalem, ale rezygnujemy z Zamku i Kiermus na rzecz Choroszczy i zaplanowanego Białegostoku. Żegnamy się z bardzo klimatycznym Tykocinem, który na szczęście wciąż nie zatracił jeszcze ducha dawnej atmosfery i zmierzamy w kierunku niewielkiej Choroszczy, gdzie oglądamy tylko mały pałac rodziny Branickich będący ich letnią rezydencją.

Pałacyk jest pięknie odnowiony i wygląda nieco cukierkowo. Branicki zapragnął mieć letnią villę na sztucznej wyspie, i w tym celu nakazał wykopać wokół terenu pod pałac krzyżujące się kanały łączące się z pobliską tutejszą rzeczką Horodnianką w parku o imponującej powierzchni ponad 20 hektarów z układem alejek parkowych rozchodzących się promieniście.

Wchodzimy do środka pozwiedzać wnętrza pałacowe w istniejącym tu muzeum o takiej samej nazwie, które zgromadziło eksponaty, meble i wyroby rzemiosła artystycznego z XVIII i XIX wieku.

Kolejny dzień spędziliśmy w Białowieży, ale to opiszę Wam później w osobnej relacji, podobnie jak sam Białystok, bo ta relacja zrobiłaby się jak zwykle nieco przydługa:)).

Wracając z Białowieży trochę inną trasą niż jechaliśmy w sobotę; zatrzymaliśmy się na trochę w Hajnówce, żeby popatrzeć na stare i nowe, małe i duże, drewniane i murowane cerkwie, których jest tu całkiem sporo.

Hajnówka to dość urokliwe miasteczko leżące na skraju Puszczy Białowieskiej, a ze względu na położenie nazywana jest Bramą do Puszczy, gdzie mnóstwo rowerowych i pieszych szlaków zaczyna się własnie tu i wiodą do samego serca dzikiej,puszczańskiej kniei.

Hajnówka to taki trochę ”matecznik” podlaskich tradycji i wielokulturowości.

Szukalismy tu też słynnego baru ”U Wołodii”, i nawet go znaleźliśmy; ale niestety nic już tu nie działa, a sam bar jest zamknięty na stałe na cztery spusty, bo właścicielowi cofnięto pozwolenie na prowadzenie działalności, buu.... :(( - nie łykniemy więc samogona w ruskim hełmie i stalinowskich dekoracjach; szkoda wielka, bo nasza Agata (texarkana) narobiła mi na to miejsce sporo apetytu w swoich podlaskich opowieściach.

W Bielsku Podlaskim, podobnie jak w Hajnówce podążaliśmy szlakiem tutejszych cerkwi. Ale w Bielsku opócz cerkwi urzeka również zabudowa Rynku, która jest w dużej części drewniana; stare, niekiedy dosłownie walące się domy robią w tym miejscu zaskakujące wrażenie otaczając centralne miejsce w którym stoi późnobarokowy, zabytkowy Ratusz z 1779 roku.

Takie połączenie pięknego, strzelistego, murowanego w stylu gotyku i solidnego ratusza w otoczeniu tych drewnianych chatek z pochylonymi dachami i rozwalonymi kominami ... to scenki rodem w stylu Dawid i Goliat:)), w kazdym razie zaskakujące połączenie:), ale takie tutejsze...podlaskie...

Znaleźliśmy tu też stary drewniany dom opatrzony pamiątkową tablicą, w którym panna Marysja - czyli młodziutka Anna Dymna, pracowała w maleńkim sklepiku i sprzedawała tabakę Antoniemu Kosibie, a młody hrabia Czyński bałamucił dziewczynę swoją gatką :))- tak, to właśnie tutaj Hoffman kręcił przed wielu laty sceny do filmu „Znachor”.

Dokładniej te miejsca opiszę po prostu pod zdjęciami; ale tego dnia głównie chcieliśmy pobłąkać się trochę po podlaskich, zapomnianych przez Pana Boga wioskach zbaczając z trasy w bok, gdzie w zasadzie gdziekolwiek byśmy nie skręcili tuż za leśnym zagajnikiem który ukrywa wioski przed wzrokiem jadących „głównymi” drogami (przy czym nalezy wiedzieć, że droga główna na Podlasiu wygląda mniej więcej tak jak osiedlowa w dużym mieście:), - znajdziemy się nagle w jakiejś zapomnianej przez mapy i przewodniki zaczarowanej wiosce z dawnych lat gdzie czas dosłownie się zatrzymał, aż wierzyć się nie chce, że takie urocze miejsca wciąż tu jeszcze istnieją, że żyją tam ludzie z krwi i kości, choć nie ma tu żadnej infrastruktury i życie na co dzień musi być tu bardzo ciężkie, szczególnie zimą.

Jedno co może martwić, to fakt, że te wioski są zamieszkałe przez starych ludzi, prawie w ogóle nie ma tu młodych, którzy powyjeżdżali do miast za chlebem, albo jeszcze dalej ku lepszemu życiu, tym samym nie ma też dzieci..... Z jednej strony taka sytuacja jest zrozumiała, ale jednocześnie uzmysławia nam, że coś nieuchronnie się kończy....

Ale nawet niebyt uważny obserwator może tu zauważyć, że sporo jest na tych wioskach opuszczonych, zupełnie zaniedbanych domostw ze śladami dawno już zatartej świetności, często można tu spotkać domy z uschniętymi na wiór pelargoniami w oknach, z zielskiem po pas na podwórku co oznaczać może tylko jedno - właściciele wymarli a następców nie ma... a jeśli są, to gdzieś powyjeżdżali; starzy ludzie, którzy tu jeszcze wciąż mieszkają są też już blisko końca swej ziemskiej drogi, co wtedy stanie się z tymi domami ? co stanie się z Podlasiem? czy czeka nas wizja ogromnego, regionalnego skansenu?

Może to nie nastąpi jeszcze tak szybko, ale w każdym bądź razie to dość prawdopodobna hipoteza. Spieszcie się więc zobaczyć obecne Podlasie... zanim.

Tymczasem my skręcamy z trasy zgodnie ze znakami do różnych wiosek, których nazwy zupełnie nic nam nie mówią na zasadzie: na czuja- na węch i gdzie nas oczy poniosą:).

Na trasie pomiędzy Hajnówką i Bielskiem Podlaskim jest sporo takich wiosek, a znaki drogowe z nazwami miejscowości często są dwujęzyczne (po polsku i rosyjsku) i właśnie do takich wioseczek skręcaliśmy najchętniej nie bardzo wiedząc co tam zastaniemy.

Zatrzymywaliśmy się pod uroczymi wiejskimi kapliczkami, maleńkimi drewnianymi cerkiewkami, które z daleka w jesiennym słońcu błyszczą żywymi barwami błękitu, zieleni lub kolorem naturalnego drewna.

Wysiadaliśmy często z samochodu żeby pospacerować po wiosce, gdzie wzbudzaliśmy zdumienie siedzących na ławeczkach pod płotami domostw starszych ludzi; dreptaliśmy w ciszy po szeleszczących liściach po zupełnie pustych, starych cmentarzach przycerkiewnych między starymi mogiłami z często powykrzywianymi przez czas krzyżami.....; fotografowaliśmy po prostu piękne drewniane podlaskie domy z ozdobnymi nadokiennikami i narożnikami tak specyficznymi dla tego regionu.

W zasadzie mogłabym tak jeździć po tych wioseczkach jeszcze kolejny dzień, ale niestety we wtorek trzeba było wrócić już do pracy... do wielkiego, zakorkowanego i głośnego miasta, do pełnej stresu pracy w wielkim szklanym biurowcu zagranicznej korporacji, buuu... :(( właśnie po takiego rodzaju „podróżach w czasie” człowiek ma przez chwilę ochotę rzucić to wszystko w diabły i schować się gdzieś właśnie w takim zapomnianym przez świat miejscu :)

Klimat tego regionu dosłownie urzeka; pozwala skupić się na niezauważalnych na codzień detalach i kontemplować w ciszy wążne sprawy; pozwala nabrać sporo dystansu do wielu spraw, które wydają nam się na co dzień istotne, a po głębszym zastanowieniu wcale takie nie są.

Warto wspomnieć jeszcze słówko o nadzwyczaj przemiłych ludziach, ludziach niezwykle otwartych, którzy chętnie zagadują, podchodzą do nas ot tak po prostu, spotkaliśmy się z kilkoma takimi sytuacjami (np. W Bielsku pod pewną cerkwią, podeszła do mnie na ulicy starsza Pani- zupełnie przypadkowy przechodzień, i widząc, że się rozglądam i cykam fotki sama podeszła i zagadała i zaczęła opowiadać niezwykłą historię o tej cerkwi;

innym razem na którejś z wiosek, gdzie chodziliśmy wokół cerkiewki szukając jakiś otwartych drzwi, nagle zjawiła się jakaś kobicinka z pytaniem: „A czego tu szuka, a” ? :) i też zaczęła się kolejna, pełna ciepła opowieść;

jeszcze jeden przypadek trafił nam się pod malutkim, prywatnym skansenem (ale to już w Białowieży), gdzie podjechaliśmy już zbyt późno bu było zamknięte, ale postanowiłam i tak porobić trochę fotek zza obladrowego płotu i nagle... jak spod ziemi wyrósł przed nami starszy pan w myśliwskim kapelutku z piórkiem:), z pytaniem czy chcemy wejść do środka? wyobrażacie sobie nasze zdziwienie, nie dość że pan otworzył skansen, to jeszcze oprowadził, poopowiadał i dał namiar na swój kontakt na przyszłość, bo okazało się, że ten miły, starszy Pan to lokalny Przewodnik po Rezerwacie Ochrony Ścisłej, do którego tym razem niestety nie dotarliśmy, ale kontakt przyda się na zaś:); sami więc widzicie, że niezwykła otwartość tych ludzi jest w nieco innym wymiarze do jakiego przywykliśmy na co dzień.

My na Podlasie wrócimy pewnie już wiosną, bo takie przynajmniej mamy na tę chwilę założenie: bo nie zdążyliśmy odwiedzić Tatarów, bo nie zdążyliśmy zobaczyć wszystkich wiosek drewnianego Szlaku Otwartych Okiennic, bo nie zdążyliśmy otrzeć się o Polesie, bo nie zdążyliśmy powąchać tutejszych bagien i mokradeł, nie zdążyliśmy popodziwiać wielu cudnych cerkiewek, których mam już zrobioną całą listę na następny raz:), choćby tylko tych w: Puchłach, w Narwii, w Łosince, w Rogaczach, w Krynoczce, w Anusinie, w Koterce, itd..... i mamy nadzieję, że następnym razem uda nam się tu przyjechać na trochę dłużej niż 3 dni i popodziwiać ten zaczarowany region - tym razem w scenerii białego, wiosennego kwiecia.

Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Autor: piea / 2015.10
Komentarze:

Antenka
2015-10-13

Pięknie, klimatycznie i nastrojowo :) Przypomniały mi się dawne lata, gdzie bardzo często tam jeżdziłam dawno temu . I czekam na Białowieżę, bo to moja miłość od zawsze,jak tylko mogę to tam bywam :)
Dzięki :) za wszpominki :)

kawusia6
2015-10-13

Tak fajnie i ciekawie napisana relacja (zresztą jak zwykle), że aż się chce jechać. Szkoda,że coraz zimniej... A może tak kiedyś razem? :) Na wiosnę... Tyle jeździmy po świecie, a u nas często za przysłowiowym progiem- cuda, perełki. Naprawdę dzięki za pokazanie i przypomnienie, że Polska też jest piękna :)

Michasia_Bogus
2015-10-13

Świetna relacja!

piea
2015-10-12

Ojej, widzę, że ktoś to jednak czyta! :))
Dziekuję Wam bardzo za miłe komentarze; Aniu, tak, dokładdnie tak to tutaj wszystko wyglada no i ten klimacik....;
Papuas co tam daleko! podróżnikowi nigdzie nie jest za daleko:) szykuj sie na wiosnę i ruszaj z nami odkrywać dalej Podlasie:), a propozycje szlaków przejrzę sobie... może? może coś mnie zainspiruje;
Oskar, w Beskidzie niskim też są takie cudne, sielskie klimaciki... bardzo dawno tam nie byłam, ciekawe czy coś się zmieniło? czy zatrzymało się w czasie....

AniaMW
2015-10-12

Uu-la-la! Ala-la :) No to mieliście magiczną podróż bardziej w czasie niż w przestrezni...
Rety, tam naprawdę dziś jeszcze tak jest????
Byłam dawno, myślałam, że wiele się zmieniło...
A tu - wszystko zatrzymane w czasie!!!

papuas
2015-10-12

ech, gdyby to nie było tak daleko to pojechałbym na wiosnę z Tobą :)).
Co prawda u Tatarów byłem, ale nie byłem w Tykocinie i mam upatrzony szlak(i) w okolicach Narewki. Polecam odwiedzenie śladów po starowiercach (d. klasztor starowierców) w okolicach Ukty (moje Mazury) - wydaje mi się, ze można tam nawet zanocować. Nocleg w okolicach Hajnówki warty polecenia - tam nocowaliśmy (Puszczańskie Siedlisko Urszulanka w Policznej).
No i koniecznie tatarskie jedzenie u p. Dżennety w Kruszynianach

oscar
2015-10-12

Fajnie się czyta :) Kiedyś przeżyłem podobne chwilę. Na moment zajechałem do Wysowej w Beskidzie Niskim i zostałem na tydzień. Cisza, spokój, puste szlaki... to to, co lubię najbardziej