Oferty dnia

Gibraltar - na krańcu Europy... - relacja z wakacji

Zdjecie - Gibraltar - na krańcu Europy...

Jeszcze tylko jeden dzień z naszego tygodniowego pobytu w Andaluzji został nam do zagospodarowania i same nie wiedziałyśmy co z tym dniem mamy począć; tylu miejsc tu nie zobaczyłyśmy i podczas tego pobytu już nie zobaczymy, że powstał nawet pomysł, żeby nigdzie się w końcu nie ruszać i jak na urlop przystało trochę „poplażować” :)); no ale ja i plażowanie? hi..hi...a to dobre sobie! Już po godzinie dostałabym chyba odcisków na bokach od leżenia :)!

Moja współtowarzyszka podróży też nie należy zbytnio do zapalonych miłośniczek plaż; troszkę to i owszem, ale wszystko z umiarem; godzinka w zupełności wystarczy i co dalej...? Jednomyślnie więc doszłyśmy do wniosku że opalanie jest blee..., opalenizna jest nie zdrowa, nie modna, a już po czterdziestce wręcz „niehigieniczna”:)) , więc po co mamy nadwątlać jeszcze bardziej naszą i tak już nadwątloną upływem czasu skórę?

Podbudowawszy się więc psychicznie wyższością aktywnego spędzania czasu nad kąpielami słonecznymi wymyśliłyśmy więc, że gdzieś pojedziemy.... i wymyśliłyśmy, że skoro nieco mauretańskiej spuścizny już tu uszczknęłyśmy; andaluzyjskimi pueblos blancos też już nasyciłyśmy oczy, więc może by tak kawałeczek „Wielkiej Brytfanny” na krańcu Europy?:) i tak powstał plan, że pojedziemy do Gibraltaru.

Ranek tego dnia był piękny i słoneczny jak co dzień; i nic nie zapowiadało jeszcze, że ma się to wkrótce zmienić. Już jednak mniej więcej w połowie drogi z Benalmadeny do Gibraltaru zaczęły napływać złowieszcze i coraz bardziej szare chmurzyska, aż w końcu gdy dojechałyśmy do La Linea de la Concepcion zaczęło już lać jak z cebra i nie była to krótka letnia burza jak ta, co złapała nas w Mijas, po której wychodzi zawsze piękne słonko; tutaj zaniosło się na dobre; świat w ciągu chwili poszarzał i zapłakał, a nasze pierwsze spojrzenie na Skałę Gibraltarską powitałyśmy w strugach deszczu... czyli trafiłyśmy na pogodę pod psem:), albo pod mokrym magotem.

(a tymczasem cała Costa del Sol i Andaluzja tego dnia skąpana była w słońcu:) to się nazywa miec farta!; to chyba jakaś kara za to, że jednak nie wybrałyśmy Kordoby:).

Mówi się więc trudno, otwiera się parasolki i po Gibraltarze spacerujemy w deszczu...

Większości z Was nie muszę opisywać jak wygląda wjazd na terytorium Gibraltaru, ale wspomnę tylko tym, którzy jednak o tym nie słyszeli, że tutaj wjeżdża się „do Anglii” przez lotnisko; dosłownie autobusy i samochody wjeżdżają na płytę lotniska i gdy zapali się zielone światło (jak na zwykłym skrzyżowaniu) całe to towarzystwo wjeżdża na pas startowy:)) , podczas gdy samolot stoi właśnie na czerwonym; podobno tego typu atrakcja jest też dostępna w gruzińskim Tbilisi, ale póki co jeszcze tam nie byłam tylko gdzieś o tym czytałam, więc nie wiem czy to prawda (trzeba by zapytać bywalców Gruzji).

Wysiadamy na wielkim parkingu u stóp słynnej Skały i co tu począć? przecież nie będziemy zwiedzały w takim deszczu; na dworcu w punkcie informacji turystycznej zaopatrujemy się w lokalne, dość dokładne mapy i uciekamy do pobliskiego pubu, bo tak leje, że jesteśmy całe mokre:), jak na Wielką Brytfannę przystało:)) Anglia wita nas więc po angielsku w strugach deszczu...

Wchodzimy do pubu, i... nie da się tu zapomnieć ,że jesteśmy nie w Hiszpanii , więc na śniadanko podają nam kawę i gorące tosty z marmoladą. Siedzimy tam tak z 1,5 godziny wciąż z nadzieją wyczekiwania wpatrzone w zalane deszczem okna ale, że cierpliwość popłaca, w końcu deszcz się uspokoił i mogłyśmy wreszcie udać się na Main Street.

Main Street, jak sama nazwa wskazuje, to główna ulica z setkami sklepów z wszelkiej maści kosmetykami, alkoholami i papierosami, które są tu znacznie tańsze ponieważ Gibraltar jest strefą wolnocłową, ale my nie przyjechałyśmy tu przecież na zakupy :).

Sporo jest tu też sklepów z ciuchami i różnego rodzaju lokali gastronomicznych, w tym oczywiście brytyjskich pubów ale ogólnie ceny są tu wyższe niż w Hiszpanii, poza alkoholem i papierosami.

Spacerując po Main Street można natknąć się na cmentarz Trafalgar, który jest jednym z wielu obiektów obok licznych pomników i innych militarnych akcentów Gibraltaru. Warto zajrzeć również do katedry i kościołów, w których również nie brak wojskowych akcentów, np. sztandarów. Ciekawostką militarną są Upper Galleries, czyli tunele wykute w kamieniu podczas francusko-hiszpańskiego oblężenia (1779-1783). Po drodze mija się tu mnóstwo fortów, bastionów i fortyfikacji z armatami, których w Gibraltarze nie brakuje; to wszystko to pozostałości po wojnach z Hiszpanami.

Na końcu ulicy znajduje się stacja kolejki linowej, którą można wjechać za 12 E na jeden z najwyższych punktów Gibraltaru na The Top of the Rock, ale przy tej pogodzie raczej nie polecałabym takiej opcji - widoki i tak kiepskie; (chętni mogą też wejść pieszo, ale my po pieszej wycieczce na Gibralfaro w Maladze mamy chwilowo dość wspinaczki; można też za kilka Euro wjechać na górę mikrobusem i tę opcję wybieramy).

Ze Skały rozpościera się znakomity widok na miasto, na cieśninę gibraltarską pełną statków i na wybrzeże Afryki, które jest dziś zupełnie niewidoczne przez te wciąż zwisające chmurzyska; ledwo prześwituje zza chmur widok na marokańskie wybrzeże i podstawę góry Dżabal Musa; można stąd popodziwiać też port wojenny zlokalizowany u podnóża skały.

Idziemy do miejsca, gdzie w tajemniczych i wciąż niewyjaśnionych okolicznościach zginął gen. Władysław Sikorski; spotykamy tu sporo naszych rodaków, którzy są akurat z wycieczkami. To miejsce jest dla Polaków szczególne; przez tę kolonię biegły szlaki kurierów z Polski do Wielkiej Brytanii podczas II wojny. Dzisiaj jest tu jednak strasznie wietrznie i wręcz zimno, aura nie nastraja do zadumy a my zmykamy czym prędzej do naszego mikrobusa bo rozszalał się tu jakiś istny huragan!

Następny przystanek mamy przy Jaskini Św. Michała, do której wstęp kosztuje całe 3 Euro. Jaskinia robi spore wrażenie, jest ogromna i naprawdę piękna z gigantycznymi naciekami zwisającymi wysoko nad głową, tylko, że fatalnie oświetlona; ta lunaparkowa iluminacja we wściekłych fioletach, czerwieniach i niebieskościach dodaje upiornego wyglądu i nie da się tu zrobić normalnego zdjęcia, ponieważ to światło drga i migocze co sekundę jak w jakiejś dyskotece; taki sposób oświetlenia jaskini to jakiś kretynizm; czy to nie można po prostu oświetlić takiego miejsca jak wiele innych, pięknych jaskiń? po co te fajerwerki? nie wiem do dziś. Wychodzimy z jaskini i jakby nieco się przejaśnia, dyskretnie nawet przedziera się słoneczko; będzie dobrze :).

Docieramy w końcu na wzgórze do miejsca, gdzie „stacjonują” najliczebniej słynne gibraltarskie magoty. Wydaje mi się, że gdzieś na dnie mej duszy chyba od dawna drzemała próżna chęć pojechania do Gibraltaru właśnie głównie z powodu tych małp i ich zobaczenia, bo szczerze przyznaję, że nie wojskowe fortyfikacje, nie jaskinia św. Michała, ani nie spirytusowo-tytoniowe zakupy nas tu przyciągnęły, ale właśnie owe magoty....:)). A same magoty? no cóż... są uroczo cudowne; na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie łagodnych i oswojonych z turystami, ale to tylko pozory; potrafią być bowiem dość natarczywe a nawet momentami agresywne; a w grupie stanowić mogą groźną bandę niezłych łobuzów :).

Tak do końca nie wiadomo skąd się wzięły tu te małpy; naukowcy są zdania, że prawdopodobnie zostały sprowadzone do Gibraltaru przez Maurów mniej więcej 1400 lat temu, i przypuszczalnie były przez nich traktowane jako zwierzęta domowe, ale według innej teorii magoty mogą stanowić dziś resztkę pradawnej populacji, która zamieszkiwała południową Europę w epoce pliocenu, a więc jakieś 5 milionów lat temu!

Jedno jest jednak pewne - magoty zamieszkiwały Skałę Gibraltarską na długo przed pojawieniem się tam Brytyjczyków w 1704 roku, a dzisiaj, ta sztucznie utrzymywana populacja małp jest jedyną żyjącą na wolności populacją małp w całej Europie.

Magoty prawie cały XX wiek znajdowały się pod opieką Pułku Gibraltarskiego armii brytyjskiej, który zajmował się kontrolą populacji, początkowo składającej się tylko z jednej niewielkiej rodziny. W tym celu wyznaczano oficera odpowiedzialnego za opiekę nad małpkami, a także za dostarczanie im ulubionego pożywienia: owoców, warzyw, liści, oliwek i oczywiście orzechów?. Działalność ta była nawet oficjalnie wpisana w budżet jednostki a każde narodziny małego magota skrzętnie odnotowywano, chore małpki trafiały nawet do szpitala Royal Navy, gdzie były traktowane jak każdy marynarz. Po wycofaniu się garnizonu brytyjskiego jego rolę przejął urząd gubernatora Gibraltaru.

Obecnie małpami zajmuje się Gibraltarskie Towarzystwo Historii Naturalnej i Ornitologii, zaś opiekę medyczną zapewnia im Klinika Weterynaryjna. Co roku uaktualnia się ich spis a każde zwierzę ma wytatuowany numer i wszczepiony chip w celu identyfikacji.

Istnieje tu pewne przesłanie: powszechnie mawia się, że jak z Gibraltaru znikną magoty, to ten skalisty kraniec Europy przestanie być brytyjski; może więc Brytyjczycy na poważnie biorą ów przesąd i stąd ta nad wyraz przesadna opieka nad tymi zwierzakami, ale dzięki której ku uciesze mnóstwa turystów możemy się cieszyć ich licznym widokiem :).

Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Autor: piea / 2014.05
Komentarze:
Brak komentarzy.