Oferty dnia

Tajlandia - Phuket - relacja z wakacji

Zdjecie - Tajlandia - Phuket

Wyprawę do Tajlandii można określić jako naszą „podróż poślubną”. Jakoś tak się zgrało w 2007 roku kiedy braliśmy ślub, że nałożyły nam się sprawy studenckie (oboje się broniliśmy) i zawodowe (zmiany pracy), że mimo ślubu nie udało nam się znaleźć czasu na wyjazd (na pewno nie na taki który nazwalibyśmy „podróżą poślubną”). Okazja nadarzyła się w 2008 roku wraz z programem „Tylko Ty” emitowanym przez krótki okres w TV Puls (czy Plus juz nie pamiętam). W przypływie „a co tam” zgłosiliśmy się do programu i zostaliśmy wybrani :). Udało się nawet wygrać :). Jako, że w okresie gdy braliśmy udział nagrody nie były już tak „romantyczne” jak na początku, dostaliśmy bon wystarczający na pokrycie wczasów w Tunezji. Nasze marzenia sięgały jednak dalej, postanowiliśmy dorzucić drugie tyle i zamiast dwóch wczasów w Tunezji zrobić sobie wypad do Tajlandii.

Z racji warunków odgórnych musieliśmy podporządkować się pod biuro podróży (nie dało się dostać samych biletów lotniczych, trzeba było zdecydować się na cos z oferty) i wybrać hotel do którego chcielibyśmy się udać. Jako, ze miały to być nasze „wypasione” wakacje zdecydowaliśmy się na jeden z trzech 5-gwiazdkowych hoteli z oferty, jedyny nie będący w Pattaya (sorry ale nie te klimaty nas ciągną). Tym samym ograniczyło to mocno nasze możliwości mobilne, ale z kolei dało dużo możliwości wypoczynkowych. Opis ten przeprowadzę w związku z tym nie w moim typowym „dzien po dniu” stylu a raczej „miejscami”, które zobaczyliśmy (przeplataliśmy wycieczki z prostym przesiadywaniem na plaży).

Khok Kloi (Hotel)

Zacznę od hotelu, był on zlokalizowany nie jak twierdził folder na Phuket a jakieś 40km na północ od wyspy, koło miejscowości o swojskiej nazwie Khok Kloi. Po środku praktycznie pustkowia (do samego Khok Kloi było jakieś 10 km). Hotel zlokalizowany był przy piaszczystej i bardzo ładnej plaży, która z racji położenia była praktycznie pusta (bywały dni, że żywej duszy na niej nie było), niestety nie było dojścia z hotelu bezpośrednio do plaży (Tsunami lekko przekształciło tamtą część wybrzeża i przesunęło jedna z rzek tak, że odcięła hotel od plaży. Trwały w tamtym czasie jakieś prace nad zbudowaniem mostu, ale były one raczej w powijakach i z tego co widzę po opisie hotelu na tripadvisor z teraz (2011) to trwają one nadal), co hotel rekompensował przez przewożenie klientów do najbliższego wejścia na plażę.

Było to w sumie nieuciążliwe i bardzo przyjazne rozwiązanie (dodatkowym atutem była lokalna restauracja, która akurat tam się ulokowała, prowadzona przez przeurocza niemiecko-tajską parę, z wyśmienitym jedzeniem i przerażająco niskimi cenami. Posiłek dwuosobowy (na pełnym wypasie) jakieś 10x pepsi i 10x napój z limonki serwowane przez cały dzień kosztowały nas tam równowartość 50 PLN uwzględniając suty napiwek). Dodatkowym atutem hotelu były naturalne gorące źródła w których można się było zanurzyć (działały naprawdę relaksująco).

Okolice hotelu to wspomniana plaża i mieścina Khok Kloi. Khok Kloi jest typowym Tajlandzkim miastem, zupełnie nie turystycznym. Jedyna atrakcją turystyczną może być targ poranny organizowany z tego co pamiętam w każdą sobotę i środę. Jest tez tam nieciekawa świątynia i szpital (całkiem niezły, w każdym razie z bardzo wykwalifikowaną obsługą - co niestety musiałem na sobie przećwiczyć, jak mnie cos w oko ugryzło). Khok Koli ma tez dodatkową zaletę - zatrzymują się tam praktycznie wszystkie autokary jeżdżące na Phuket wiec dość łatwo można się stamtąd dostać w innych kierunkach.

Zatoka Phang Nga
Zatoka Phang Nga była celem naszej pierwszej podróży, udało nam się wypad zorganizować w ten sposób, że przewiózł nas kierowca z hotelu, ale dogadaliśmy się z nim prywatnie więc zrobił to samochodem prywatnym, do tego za tzw. ile uważacie że mi się należy (jako że jechaliśmy z niemiecką parą czyli była nas czwórka daliśmy mu 2000BHT czyli wyszło ok. 40 PLN na głowę za przewóz). Za atrakcje płaciliśmy sami (wynajem łódki na cały przejazd 1500BHT niezależnie od liczby osób, kajak na pływanie po jaskiniach 200BHT, kajak jest dwuosobowy). Generalnie trip wyszedł nam po 975BHT od osoby, porównywalne wycieczki w biurach na Phuket były po jakieś 2500BHT od osoby.

Sama zatoka Phang Nga jest naprawdę niesamowita, skały wystające wprost z morza obleczone fantastyczną roślinnością. Formacje skalne które zdają się przeczyć prawom fizyki. Nie na darmo kręcili tam część „Człowieka ze złotym pistoletem” - naprawdę robi to wrażenie (btw. dopiero na miejscu dowiedziałem się że jaskinia do której wchodził James Bond to tak naprawdę jest maciupka :). Bardzo przyjemnych wrażeń dostarcza przejażdżka długą łodzią tajską, która naprawdę „popieprza” z niesamowitą prędkością. Na drugim biegunie doznań jest m.in. pływające miasto, praktycznie w całości „zbudowane” na wodzie. Miejsce gdzie niestety widać bardzo dużą biedę, ludzi tam mieszkających i trudy których musza doświadczać by zdobyć środki na życie. Warto kupić od nich jakiś drobiazg, chociażby po to by mieli za co kupić pożywienie dla swoich dzieci.

Phuket - miasto Phuket
Phuket zwiedziliśmy w sumie w trzech wypadach, pierwszy lekko nieśmiały skierowaliśmy do głównego miasta wyspy o tej samej zresztą co wyspa nazwie. Podwieźli nas tam właściciele wspomnianej tajsko-niemieckiej restauracji. Powiedzieli co generalnie warto zobaczyć i wysadzili przy największym na wyspie centrum handlowym. Samo centrum handlowe (a jest tam jak się później dowiedzieliśmy kilka) jest takie jak wszędzie, nic specjalnego, można nabyć trochę oryginalniejsze rzeczy niż na targowiskach przy plażach (głównie myślę tu o Patongu).

Natomiast miasto robi dla białego człowieka przerażające wrażenie na samym początku, ale jak się troszkę przyzwyczaić to jest całkiem fajne, ma dwa targi które warto odwiedzić choćby ze względu na lokalne owoce i warzywa i poczuć atmosferę azjatyckiego targu spożywczego. Uliczki pełne są różnego rodzaju sklepów tych przeznaczonych dla turystów (szczególnie warto je odwiedzić jeżeli chcecie wywieźć z Tajlandii jakieś pamiątki - są tutaj tańsze i oryginalniejsze niż np. na Patong) i tych dla zwykłych Tajów (szczególne wrażenie robią te z przyprawami, które na marginesie trzeba kupować na ślepo bo napisy są po tajsku a lokalni nie bardzo umieją na tyle język by wytłumaczyć co kupujemy:). W dowolnej chwili można wejść do lokalnych kawiarni i restauracji.

W Phuket Town znajduje się tez dworzec autobusowy z którego odjeżdżają autobusy w praktycznie każdym kierunku, są one dość dobrze opisane, zresztą wystarczy podejść do pierwszego lepszego „naganiacza” (są oni dość rozpoznawalni przy lekkiej wprawie, a białego człowieka to sami wyłapują z tłumu) i powiedzieć nazwę miejscowości do której się udajemy. Autobusem właśnie wróciliśmy do naszego Khok Kloi, skąd odebrał nas busik hotelowy (for free of course).

Phuket - Patong
W Phuket Town oprócz dworca autobusowego znajduje się tez lokalny dworzec dojazdowy do ciekawych miejsc typu plaża Patong (jest praktycznie przy tej samej ulicy co główny targ spożywczy). W różne kierunki jeżdżą stare rozklekotane (prawdopodobnie pamiętające jeszcze czasy wojny w Wietnamie bo czasem np. konstrukcje maja drewniana) autobusy, busy i busiki. Regułę w znalezieniu właściwego, który nas interesuje opisałem przy okazji miasta Phuket, po prostu pytamy się kierowców. Koszt przejazdu jest bardzo niewielki (zważywszy że korzystają z tego głównie lokalni a nie turyści to jest po prostu adekwatny do ich zarobków i waha się w okolicach 20 - 50 batów za kurs/osobę). My naszą pierwszą wycieczkę skierowaliśmy w kierunku słynnej plaży Patongu.

Teraz bardzo krótka dygresja ... wiem że będzie mi bardzo trudno was do tego przekonać ale NIE MARNUJCIE NA TO MIEJSCE SWOJEGO CZASU ... koniec dygresji.

Patong jest miejscem innym niż cala Tajlandia (podobnie jak Marakesh jest inny niż cale Maroko), innym w dosłownie strasznym stylu. Jest głośny, przeludniony, brudny (Tajlandia wbrew pozorom jest stosunkowo czystym krajem) i jakiś taki „nieprzyjemny”. Jest tam oczywiście cale mnóstwo sklepów, kawiarni i restauracje ale jakoś nie robią one przyjemnego wrażenia (pierwszy raz złamałem swoją żelazną regulę i z kawiarni zamiast lokalnej poszliśmy do ... Starbucks’a).

W sklepach sprzedawcami są głównie Wietnamczycy (trudno ich rozróżnić optycznie od Tajów, ale charakter maja odmienny w stu procentach), którzy są napastliwi i nieprzyjemni, nie po to wydaje się swoje pieniądze by się męczyć w tym całym zgiełku i z tymi ludźmi. Powtórzę wiec swoją dygresję - nie marnujcie swojego czasu i pieniędzy, nie zbliżajcie się do Patongu.

Phuket - Kata & Karon
Po nieudanej za specjalnie wycieczce na Patong postanowiliśmy dać szanse Phuketowi raz jeszcze, tym razem za cel obraliśmy bliźniacze plaże Kata i Karon. Podobnie do Patongu znajdują się one na zachodnim brzegu wyspy. W odróżnieniu jednak od niego są zdecydowanie bardziej przyjaznym turystom miejscem. Przypominają takie resorty wypoczynkowe jak Kołobrzeg czy Krynica Morska z tym że znaczeni więcej i bardziej wypasione są hotele.

W każdym razie sklepy, jak sklepy - przeważa tandeta, nie stanowią natomiast takiego odrzucającego faktoru jak na Patongu. Restauracje i kawiarnie są bardzo przyjemne, a plaże „odpowiednio” ludne i mimo pewnych ułomności (drobnych, takich jak przechadzający się sprzedawcy „czegopopadnie” i nagabujący turystów) przyjemne zarówno do wypoczynku jak i spacerowania. Nie wzbudziły w nas one takich emocji jak Palong, stad i opis krótszy. Ale jak ktoś lubi wypoczynek „kurortowy” to zdecydowanie te dwa miejsca polecam (Kata nawet trochę bardziej niż Karon mi się osobiście podobała, ale to kwestia gustu).

Phuket - Rawaii i okolice
Ośmieleni sukcesami podróżniczymi, kolejną wyprawę po Phuket postanowiliśmy zrobić przy pomocy lokalnego środka transportu miejskiego - motorynki. Po Tajlandii jeżdżą ich miliony i stanowią one główny środek transportu indywidualnego. Skoro mogą jeździć Tajowie to możemy i my:). Motorynkę wypożyczyliśmy na jednym ze stanowisk wypożyczenia motorynek w Phuket Town (koszt za cały dzień waha się miedzy 200 - 300 batów, my wytargowaliśmy dobrą motorynkę z automatyczną skrzynią na cały dzień za 200 batów, do tego dochodzi paliwo za jakieś 30 batów - za tyle mniej więcej udało nam się ją zatankować).

Motorynką dotarliśmy do świątyni (Wat’u) - jednego z najświętszych miejsc buddyzmu w Tajlandii Południowej, rzekomo trzymany jest tam palec Buddy (który na marginesie można sobie obejrzeć), ogólnie jak ktoś lubi świątynie to ta akurat jest nawet warta zobaczenie, my nie jesteśmy wielkimi fanami wiec się stamtąd zabraliśmy stosunkowo szybko. Następnym przystankiem było muzeum muszli morskich, jedna z fajniejszych atrakcji turystycznych na Phuket - mają tam muszle z całego świata w tym z Morza Bałtyckiego. Kolekcja ta jest z tego co twierdzą największą kolekcją muszli na świecie. Z muzeum jest już tylko o rzut beretem do malutkiej rybackiej miejscowości Rawaii. Miejsce to zrobiło na nas niesamowite wrażenie, miejscowa ludność utrzymuje się z dwóch źródeł - rybołówstwa, oraz wyrobu biżuterii i pamiątek z muszli, które sprzedają turystom. Można tam po naprawdę atrakcyjnych cenach i w bardzo przyjemnych okolicznościach natury nabyć ozdoby w stylu kolczyków i naszyjników (Aśka spędziła pomiędzy tymi stoiskami jakieś 1,5 godziny za równowartość jakiś 100PLN nakupiła tego całe naręcza :)). Po zakupach udaliśmy się na obejrzeć najbardziej wysunięty na północ i zachód przylądek wyspy o nazwie „Phromthep’ (taki sobie jeśli mam być szczery) i odwiedziliśmy pobliską plażę Naiham, która może nie jest duża, ale ma chyba największe fale jakie widziałem, mieliśmy tam spędzić pół godziny a bawiliśmy się z falami jak dzieci przez ponad dwie (nawet Aśka, która wody raczej unika miała ubaw).

Khao-Lak
Khao-Lak jest miejscowością turystyczną położoną nad morzem Andamańskim jakieś 100km na północ od Phuket (czyli jakieś 50 km od naszego Khok-Kloi). I jeżeli mam być szczery jest fajniejsza niż całe Phuket razem wzięte.

Plaża w Khao-Lak rozciąga się praktycznie w nieskończoność, choć czasem rozdzielona jest przez formacje skalne. Plaża jest całkiem ucywilizowana znajdują się na niej m.in. restauracje i salony masażu, część hoteli ma też do niej dostęp. Przypomina śródziemnomorskie czy polskie kurorty nadmorskie i jest naprawdę fajne. W okolicy Khao-Laku jest konserwatorium żółwia morskiego (jedno z niewielu miejsc na świecie gdzie te zwierzęta mogą swobodnie się rozmnażać), w konserwatorium jest szpital dla tych żółwi oraz specjalne wylęgarnie. Poza tym można obejrzeć sobie z bliska wiele gatunków ryb morskich.

Miejscem w które warto się udać jest monument/muzeum ofiar tsunami, na zdjęciach, filmach i różnego rodzaju prezentacjach widać obraz zniszczeń jakich ten kataklizm dokonał w Tajlandii. Znajduje się tam też miejsce upamiętniające imiennie wszystkie ofiary, niektóre do tej pory traktowane jako zaginione. W samym Khao-Lak można zobaczyć policyjną łódź wyrzuconą przez falę tsunami w głąb lądu, daje to dobry obraz tego jak daleko doszła fala (miasto to zostało praktycznie zmiecione w całości przez fale).

Park narodowy Khao-Sok
Park narodowy Khao-Sok jest jednym z wielu parków w Tajlandii, mającym utrzymać naturalne środowisko w możliwie nienaruszonym stanie. Cały skoncentrowany jest wokół gór Khao-Sok i sztucznego (powstałego w wyniku wybudowania tamy) jeziora. Całe te tereny porośnięte są dżunglą i w większości niedostępne dla człowieka (i to nie wcale ze względu na zakazy - po prostu połączenie dżungli i gór daje efekt praktycznie uniemożliwiający jakiekolwiek wycieczki po dżungli, nie mówiąc juz o zagrożeniach tam będących związanych z dzikimi zwierzętami - w tym słoniami! - które z tego co opowiadał na przewodnik potrafią być bardzo dużym zagrożeniem dla ludzi).

Pojechaliśmy tam zobaczyć prawdziwą dżunglę i choć przeszliśmy się tylko po „turystycznym” kawałku, przytuliliśmy kilka pijawek, zobaczyliśmy małpy i latające jaszczurki, to muszę powiedzieć że wrażenie jakie to miejsce zostawiło na mnie było największe ze wszystkiego co w Tajlandii widziałem. Zdecydowanie warto na taką wycieczkę się udać jeżeli jesteś gdzieś niedaleko (zwłaszcza że to nie kosztuje majątku jeśli zorganizować to samemu, my wynajęliśmy we czwórkę kierowcę z samochodem (wyszło 6000 BHT, to był ten sam gość co jest opisany w Phang Nga, te 6k BHT które od nas dostał to była jego kwartalna pensja jak mi później zdradził był strasznie wdzięczny, a dla nas to było taniej niż jakiekolwiek biuro by nam kosztowało, do tego dochodzi 400 BHT dla przewodnika (nie radze się wybierać bez niego, jestem doświadczonym trekerem, przeszedłem niejedne góry, a bez tego gościa byłoby w tej dżungli trudno i 20BHT za wejście do parku).

Dodatkową atrakcją jest jezioro, które wygląda pośród gór po prostu niesamowicie. Niestety w trakcie akurat tej wyprawy coś niechcący przestawiłem w aparacie i wszystkie zdjęcia zrobiłem na maksymalnej ziarnistości co odbiło się na ich jakości (generalnie nie jestem dobrym fotografem i robie w związku z tym zdjęcia na „auto”).


Podsumowując nasza pierwsza wyprawa do Tajlandii, okazała się tym czym chcieliśmy i na pewno wrócimy do (zgodnie z nazwą tego kraju) „krainy uśmiechów”.

Mały update z edycji tego dokumentu - teraz mamy już zabukowane bilety na przełom kwietnia i maja więc wszystkich zainteresowanych nowym opisem zapraszam jakoś na wiosnę na kolejną porcję informacji.

Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji w Tajlandii:
Co warto zwiedzić?
  • Wioska rybacka Rawaii (na Phuket);

  • Khao-Lak;

  • Zatoka Phang Nga;

  • Park Narodowy Khao Sok.
Porady i ważne informacje

Warto korzystać z lokalnych środków transportu takich jak autokary, autobusy, czy wynająć motorynkę to jest w Tajlandii naprawdę tanie.

Gdziekolwiek nie jesteście w Tajlandii sugeruje choć raz udać się na miejscowe targi (te dla lokalesów, nie dla turystów) poranny i wieczorny (są one w praktycznie każdym miejscu).

Tajowie niby próbują się targować, ale nie są do tego przystosowani jak Arabowie więc zakupy są znacznie przyjemniejsza czynnością (uwaga jeżeli odczuwacie dyskomfort podczas takich „negocjacji” to najprawdopodobniej macie doczynienia z Wietnamczykiem, my biali nie rozróżnimy ich między sobą, ale Wietnamczycy są zdecydowanie mniej uśmiechnięci i są napastliwi i jedna uwaga - Taj nigdy nie będzie wam groził, Wietnamczykom się to zdarza).

Nie bójcie się Tajlandii, jest to jeden z najczystszych i bezpiecznych krajów Azji (nieporównywalny do np. państw afrykańskich, czy arabskich)

Autor: kazikss / 2008.11
Komentarze:
Brak komentarzy.